– Wiemy, że bez rękawiczek dotykało tego trzech facetów, prawda? – zapytał Price.
– Tak. Sprzątacz, Lecter i Chilton.
– Ten facet szorujący klozety prawdopodobnie zmył tłuszcz z opuszków palców. Ale inni… ten papier jest okropny. – Price podniósł list bliżej światła. Kleszcze pewnie tkwiły w starej, pokrytej plamami ręce. – Mogę go poddać działaniu gazów, ale nie ma gwarancji, czy nie wywabi się w ten sposób napisu.
– Ninhydryna? Zwiększenie temperatury? – Normalnie Crawford nie ośmieliłby się dawać technicznych rad Priceowi, ale teraz czepiał się każdej możliwości. Myślał, że Price go ofuknie, ale stary był ponury i smutny.
– Nie. Nie możemy potem tego wypłukać. Nie mogę zdjąć z tego odcisków, Jack. Nie ma żadnego sposobu.
– Kurwa mać! – zaklął Crawford.
Stary odwrócił się. Crawford położył dłoń na jego kościstym ramieniu.
– Do diabła, Jimmy. Gdyby był jakiś sposób, na pewno byś go znalazł.
Price nie odpowiedział. Odpakowywał parę dłoni, która przybyła w związku z inną sprawą. Suchy lód parował z kosza na śmieci. Crawford wrzucił tam białe rękawiczki.
W brzuchu ściskało go poczucie zawodu. Popędził do sekcji dokumentów, gdzie czekał już na niego Lloyd Bowman. Bowman wywołany został prosto z sądu. Nagłe przeniesienie sprawiło, że mrugał, jak ktoś dopiero co wyrwany że snu.
– Gratuluję fryzury. Dzielnie startowałeś – powiedział Bowman. Szybko i ostrożnie przeniósł list na swoją podświetlaną szybę. – Ile mam czasu?
– Najwyżej dwadzieścia minut.
Dwa kawałki listu zdawały się żarzyć pod światłami Bowmana. Ciemna zieleń prześwitywała w górnym kawałku, tam gdzie znajdowała się prostokątna, postrzępiona dziura.
– Pierwsza i najważniejsza sprawa, to sposób, w jaki Lecter ma odpowiedzieć – powiedział Crawford, kiedy Bowman skończył czytać.
– Instrukcje na ten temat znajdowały się prawdopodobnie w wydartej części. – Podczas rozmowy Bowman bez przerwy operował światłami, zmieniał filtry i włączał kamerę. – Tutaj, na górnym kawałku, pisze: „Mam nadzieję, że możemy że sobą korespondować…" i zaraz potem zaczyna się dziura. Lecter zamazał dalszy ciąg flamastrem, potem zagiął brzegi i prawie wszystko wydarł.
– Nie miał niczego, czym mógłby to wyciąć. Bowman sfotografował odcisk zębów i odwrotną stronę listu pod skrajnie ukośnym światłem. Kiedy przesuwał lampę o 360 stopni wokół papieru, jego cień przeskakiwał że ściany na ścianę. Kontury dłoni i palców tańczyły w powietrzu jak w teatrze cieni.
– Teraz troszkę to rozprostujemy. – Bowman umieścił list między dwiema szklanymi taflami, żeby wygładzić postrzępione brzegi dziury. Strzępy zabarwione były na jasnoczerwono. Bowman nucił coś pod nosem. Za trzecim razem Crawford zrozumiał słowa: „Jesteś niezły cwaniak, ale ja nie jestem gorszy".
Bowman zmienił filtry w swojej małej kamerze telewizyjnej i wycelował ją w list. Zaciemnił pokój tak, że widać było tylko stłumione czerwone światło żarówki i zielony ekran monitora.
Na ekranie pojawiły się powiększone słowa „Mam nadzieję, że możemy że sobą korespondować" i postrzępiona dziura. Cynobrowa plama znikła i na wydartych brzegach pojawiły się fragmenty napisu.
– Anilinowe barwniki przepuszczają promienie podczerwone – powiedział Bowman. – To tutaj i tutaj to mogą być daszki litery T. Na końcu jest ogonek, który może należeć do litery M albo N, możliwe także, że R. – Bowman zrobił zdjęcie i zapalił światło. – Jack, są tylko dwa sposoby utrzymywania łączności między dwiema osobami, z których jedna nie wiadomo gdzie się znajduje – telefon i ogłoszenie w gazecie. Czy Lecter może przyjmować telefony?
– Może, ale trwa to długo, zanim go połączą i wszystkie rozmowy przechodzą przez szpitalną centralę.
– W takim razie jedynym bezpiecznym sposobem jest ogłoszenie w prasie.
– Wiemy, że ten kochaś czytuje „Tattlera". Te bzdury o Grahamie i Lecterze zamieszczone były właśnie tam. Nie wiem o żadnej innej gazecie, która pisałaby coś na ten temat.
– „Tattler" ma w nazwie trzy razy literę T i raz R. Ogłoszenia osobiste, nie sądzisz? Trzeba tam zajrzeć.
Crawford skonsultował się z biblioteką FBI, a następnie telefonicznie przekazał instrukcje do biura w Chicago. Bowman wręczył mu walizeczkę, kiedy skończył.
– „Tattler" wychodzi dziś wieczorem – poinformował Crawford. – Jest drukowany w Chicago, w poniedziałki i czwartki. Dostaniemy przed drukiem kolumny drobnych ogłoszeń.
– Myślę, że będę miał jeszcze jakieś drobiazgi – odparł Bowman.
– Przekazuj wszystko, co mogłoby się przydać, prosto do Chicago. Poinformuj i mnie, kiedy wrócę że szpitala – powiedział Crawford w drodze do drzwi.
14
Automat na stacji metra Central w Waszyngtonie oddał Grahamowi z powrotem kartę przejazdów. Na zewnątrz było upalne popołudnie. Wyszedł trzymając w ręku swoją torbę podróżną.
Gmach Edgara Hoovera wyglądał jak olbrzymia, betonowa klatka unosząca się nad falującym od gorąca powietrzem Dziesiątej Ulicy. Przenosiny FBI do nowej siedziby były w pełnym toku, kiedy Graham opuścił Waszyngton. Nigdy nie pracował w tym budynku.
Crawford spotkał go obok budki strażnika przy podziemnym podjeździe, żeby swoją kartą dodać ważności wydanym w pośpiechu dokumentom Grahama. Graham wyglądał na zmęczonego i niecierpliwie czekał, żeby podpisać przepustkę. Crawford zastanawiał się, co czuje, mając świadomość, że morderca interesuje się jego osobą.
Grahamowi wydano magnetycznie zakodowaną kartę, podobną do tej, którą nosił przy kurtce Crawford. Wetknął ją w otwór przy bramie i znaleźli się w labiryncie długich białych korytarzy. Crawford niósł jego torbę podróżną.
– Zapomniałem powiedzieć Sarah, żeby wysłała po ciebie samochód.
– Tak jest chyba szybciej. Czy udało ci się bez problemów podrzucić z powrotem list Lecterowi?
– Tak – odparł Crawford. – Właśnie wróciłem. Zalaliśmy wodą cały korytarz. Upozorowaliśmy pęknięcie rury i krótkie spięcie. Zajął się tym Simmons – jest teraz zastępcą szefa naszego biura w Baltimore. Wycierał podłogę, kiedy Lectera przenoszono z powrotem do jego celi. Simmons uważa, że tamten to kupił.
– Zastanawiałem się w samolocie, czy przypadkiem Lecter sam tego nie napisał.
– To też mi przyszło do głowy, dopóki nie zobaczyłem listu na własne oczy. Odcisk zębów na papierze jest zgodny z tym, który zdjęliśmy z kobiet. Poza tym list napisany jest długopisem, a Lecter go nie ma. Osoba, która go napisała, czytuje „Tattlera", a Lecter go nie dostaje. Rankin i Willingham przetrząsnęli celę. Wspaniała robota, ale figę znaleźli. Najpierw zrobili zdjęcia Polaroidem, żeby po rewizji poustawiać wszystko ładnie z powrotem. Potem wpuścili sprzątacza, który zrobił porządek, tak jak to robi normalnie.
– Więc jakie jest twoje zdanie?
– Jako dowód rzeczowy stwierdzający tożsamość podejrzanego, list jest do niczego – powiedział Crawford. – Musimy w jakiś sposób wykorzystać ten kontakt, ale zabij mnie, jeśli wiem, jak to zrobić. Za parę minut będziemy mieli pozostałe wyniki z laboratorium.
– Czy załatwiłeś podsłuch i kontrolę poczty w szpitalu?
– Bezpośredni podsłuch i nagrywanie każdej rozmowy telefonicznej Lectera. Dzwonił gdzieś w sobotę po południu. Chiltonowi powiedział, że do swojego adwokata. To jest niestety linia działająca w takim systemie, że nie sposób tego sprawdzić z całą pewnością.
– A co mówi adwokat?
– Nic. Wydzierżawiliśmy linię, która łączy Lectera że szpitalną centralą, coś podobnego nie wydarzy się więc w przyszłości. Sprawdzamy jego pocztę, przychodzącą i odchodzącą, począwszy od następnej dostawy. Dzięki Bogu, nie było kłopotów z nakazami.
Crawford przysunął się do drzwi i wetknął kartę zawieszoną przy kurtce w specjalny otwór.
– To moje nowe biuro. Wejdź, proszę. Zostało trochę farby po bitwie, jaką stoczył tu że ścianami malarz. Tutaj leży kopia listu. Dokładnie tej samej wielkości, co oryginał.