– Wiem na pewno, że ostatnio nie zamawiał ani nie pożyczał od Chiltona żadnej książki.
– Co mamy na ten temat w dokumentach, Jack? Na temat książek posiadanych przez Lectera?
– Że ma książki medyczne, psychologiczne, kucharskie.
– W takim razie to może być jakaś klasyczna pozycja z każdej z tych dziedzin. Coś podstawowego, coś co, według Szczerbatej Lali Lecter z całą pewnością posiada -stwierdził Bowman. – Potrzebna nam jest lista książek Lectera. Mamy ją?
– Nie. – Graham patrzył na czubki swoich butów. -Mógłbym zadzwonić do Chiltona… zaraz, zaraz. Rankin i Willingham. Kiedy przeszukiwali celę, zrobili zdjęcia Polaroidem, żeby potem dokładnie wszystko poukładać z powrotem.
– Czy mógłbyś poprosić ich, żeby spotkali się że mną i przynieśli fotografie książek? – powiedział Bowman pakując swoją teczkę.
– Gdzie?
– W Bibliotece Kongresu.
Crawford ostatni raz porozumiał się z sekcją kryptografii CIA. Komputer w Langley wciąż sprawdzał nowe kombinacje, podstawiając litery w miejsce liczb i próbując rozmaitych szyfrów alfabetycznych. Bez rezultatu. Pracownik sekcji podzielał zdanie Bowmana, że jest to prawdopodobnie szyfr książkowy.
Crawford spojrzał na zegarek.
– Will, mamy do wyboru trzy możliwości i musimy zdecydować się już teraz. Możemy wycofać ogłoszenie Lectera z gazety i nie zamieszczać niczego. Możemy dać nasze nie zaszyfrowane ogłoszenie, w którym zapraszamy Szczerbatą Lalę do skrzynki kontaktowej. Albo możemy puścić ogłoszenie Lectera w takim kształcie, w jakim nadeszło.
– Jesteś pewien, że możemy wciąż wycofać ogłoszenie z „Tattlera"?
– Chester uważa, że kierownik drukarni wyrzuci je że składu za jakieś pięćset dolców.
– Nie możemy zamieścić naszego ogłoszenia w nie zaszyfrowanej formie, Jack. Jeśli to zrobimy, Lecter prawdopodobnie nigdy już nie usłyszy od niego ani słowa.
– Tak, ale nie podoba mi się, że pozwalamy na opublikowanie wiadomości Lectera, nie wiedząc, jaka jest jej prawdziwa treść – rzekł Crawford. – Co takiego mógł mu powiedzieć, o czym ten by jeszcze nie wiedział? Jeśli dowie się, że mamy częściowy odcisk jego kciuka, a jego linii papilarnych nie ma w żadnych aktach, może odciąć sobie opuszkę palca, wyrwać zęby i śmiać się z nas w kułak w każdym sądzie.
– Odcisku kciuka nie było w aktach, które widział Lecter. Uważam, że powinniśmy puścić jego ogłoszenie. Zachęci to przynajmniej Szczerbatą Lalę do podtrzymania kontaktu.
– A co będzie, jeśli zachęci go jeszcze do czegoś innego?
– Będziemy tego długo żałować – odparł Graham. – Ale musimy to zrobić.
Piętnaście minut później w Chicago ruszyły wielkie prasy drukarskie „Tattlera". Dudniąc głucho, nabierały szybkości, aż kurz uniósł się w hali maszyn. Wdychając zapach farby i świeżego druku, czekał tam agent FBI. Wyjął z maszyny jeden z pierwszych egzemplarzy.
„PRZESZCZEP GŁOWY" i „ASTRONOMOWIE DOSTRZEGLI BOGA" – to tylko niektóre z tytułów biegnących przez pierwszą stronę.
Agent sprawdził, czy ogłoszenie Lectera znajduje sie na właściwym miejscu, i wsunął egzemplarz do worka z przesyłkami ekspresowymi do Waszyngtonu. Po latach zobaczy tę gazetę ponownie i przypomni sobie smugę, jaką jego kciuk zostawił na pierwszej stronie – w dniu, kiedy podczas wycieczki do kwatery głównej FBI razem że swoimi dziećmi stanie przed gablotą mieszczącą eksponaty specjalne.
15
Godzinę przed świtem Crawford ocknął się z głębokiego snu. Zobaczył ciemny pokój, poczuł obfite siedzenie żony wygodnie wtulone w swój krzyż. Nie wiedział, co go obudziło, dopóki telefon nie zabrzęczał po raz drugi. Na oślep sięgnął po słuchawkę.
– Jack, tu Lloyd Bowman. Złamałem szyfr. Muszę ci to przeczytać od razu.
– W porządku, Lloyd. – Crawford stopami namacał kapcie.
– Słuchaj: „Graham mieszka na Florydzie, w Marathon. Ratuj się. Zabij ich wszystkich".
– Jasny gwint! Muszę lecieć.
– Wiem.
Crawford nie tracił czasu na ubieranie się. Przeszedł do swej nory, dwa razy zadzwonił na Florydę, raz na lotnisko, aż wreszcie połączył się z Grahamem w hotelu.
– Will, Bowman właśnie złamał szyfr.
– No i?
– Zaraz ci powiem. Na razie słuchaj. Wszystko jest w porządku. Już się tym zająłem, więc nie rzucaj słuchawką, zanim nie skończę.
– Wal szybko!
– To był twój adres. Lecter przesłał temu draniowi twój domowy adres. Czekaj! Szeryf wysłał już do Sugarloaf dwa samochody. Celnicy z Marathon pilnują domu od strony morza. Szczerbata Lala miał za mało czasu, żeby coś wykombinować. Nie rozłączaj się. Szybciej się z tym uwiniesz przy mojej pomocy. Słuchaj…
Ludzie szeryfa nie wystraszą Molly. Właśnie zablokowali samochodami drogę prowadzącą do twojego domu. Dwaj z nich będą obserwować dom z bliska. Możesz zadzwonić do niej, jak się obudzi. Przyjadę po ciebie za pół godziny.
– Nie zastaniesz mnie już.
– Najbliższy samolot w tamtym kierunku odlatuje dopiero o ósmej. Szybciej będzie sprowadzić ich tutaj. Mogą zamieszkać w domu mojego brata w Chesapeake. Mam dobry plan, Will, posłuchaj tylko. Jeżeli ci się nie spodoba, to osobiście odstawię cię na samolot.
– Musisz mi załatwić jakąś broń.
– Zajmiemy się tym, jak po ciebie przyjadę.
Molly i Willy jako jedni z pierwszych wysiedli na lotnisku krajowym w Waszyngtonie. Widząc Grahama w tłumie oczekujących, Molly nie uśmiechnęła się, lecz odwróciła do chłopca i powiedziała coś, idąc szybko na czele strumienia pasażerów wracających z Florydy.
Zmierzyła Grahama od stóp do głów, podeszła i cmoknęła go lekko. Poczuł na policzku jej chłodne, opalone palce.
Czuł, że chłopiec przygląda mu się badawczo. Willy wyciągnął rękę i uścisnął mu dłoń.
W drodze do samochodu Graham zażartował, że walizka Molly jest okropnie ciężka.
– Ja poniosę – zaofiarował się chłopiec od razu. Brązowy chevrolet z rejestracją stanu Maryland ruszył za nimi z parkingu.
W Arlington Graham przejechał przez most i wskazał na pomniki Lincolna, Jeffersona i Waszyngtona, po czym skręcił na wschód, ku zatoce Chesapeake. Dziesięć mil za Waszyngtonem brązowy chevrolet zrównał się z nimi na lewym pasie. Kierowca, z ręką przy ustach, spojrzał na nich i nie wiadomo skąd doleciał ich głos:
– Fox Edward, jesteś czysty jak łza. Szerokiej drogi. Graham wyciągnął mikrofon ukryty pod deską rozdzielczą.
– Zrozumiałem, Bobby. Dzięki wielkie. Chevrolet został w tyle i włączył kierunkowskaz.
– Tylko sprawdzali, czy ktoś nas nie śledzi, na przykład prasa – wyjaśnił Graham.
– Rozumiem – bąknęła Molly.
Pod wieczór zatrzymali się na kolację w przydrożnej restauracji. Jedli kraby.
– Przepraszam, Molly – rzekł Graham, gdy Willy poszedł obejrzeć akwarium z homarami. – Nie mogę sobie tego darować.
– On teraz poluje na ciebie?
– Na razie nic na to nie wskazuje. Tyle że Lecter mu to podsunął, namawiał go do tego.
– Obrzydliwe uczucie, niedobrze się robi.
– Wiem. U brata Crawforda będziecie z Willym bezpieczni. Oprócz mnie i Crawforda nikt nie wie, gdzie was szukać.
– Chwilowo wolałabym nie wypowiadać się na temat Crawforda.
– Spodoba ci się tam, zobaczysz.
Odetchnęła głęboko. Zdawało się, że cały gniew uszedł z niej wraz z powietrzem, siedziała zmęczona, apatyczna. Nagle uśmiechnęła się do męża łobuzersko.
– Cholera, przez chwilę myślałam, że mnie krew zaleje.
Czy my naprawdę musimy znosić jakichś tam Crawfordów?
– Nie. – Przesunął koszyk z grzankami i ujął ją za rękę. – Czy Willy coś wie?
– Nawet dużo. Matka jego kolegi przyniosła że sklepu jakiegoś szmatławca. Tommy pokazał tę gazetę Willy'emu. Dużo o tobie pisali, chociaż wszystko na opak. O Hobbsie, gdzie trafiłeś później, o Lecterze, wszystko. Bardzo się przejął. Proponowałam mu, że możemy o tobie porozmawiać, ale spytał tylko, czy wiedziałam o tym od samego początku. Wyjaśniłam, że kiedyś o tym rozmawialiśmy i że powiedziałeś mi wszystko przed ślubem. Chciałam mu wytłumaczyć, jak to było naprawdę, ale powiedział, że sam cię o to spyta.