– Bóg raczy wiedzieć, Jack, dla mnie on nie ma twarzy. Ludzi, których sobie wymyślimy, możemy szukać w nieskończoność. Rozmawiałeś z Bloomem?
– Wczoraj w nocy, przez telefon. Bloom wątpi w jego samobójcze skłonności, podobnie jak Heimlich. Bloom był tu tylko przez dwie godziny pierwszego dnia, ale i on, i Heimlich mają całą dokumentację. Bloom ma w tym tygodniu egzaminy doktorskie. Prosił, żeby cię pozdrowić. Znasz jego numer w Chicago?
– Tak.
Graham lubił doktora Alana Blooma, małego okrągłego człowieka o smutnych oczach, znakomitego psychiatrę sądowego – kto wie, czy nie najlepszego. Najbardziej doceniał to, że doktor Bloom nigdy nie wykazywał nim profesjonalnego zainteresowania. U psychiatrów to rzadkość.
– Bloom nie zdziwiłby się, gdybyśmy dostali wiadomość od Szczerbatej Lali. Może do nas napisze – powiedział Crawford.
– Na ścianie sypialni.
– Bloom sądzi, że on albo jest ułomny, albo się ma za takiego. Ale zastrzegł, żeby za bardzo na tym nie polegać.
„Nie wystawię wam stracha na wróble" – powiedział. „Rozproszyłoby to uwagę i osłabiło wysiłki". Mówi, że nauczyli go tego w szkole.
– Ma rację – przyznał Graham.
– Musiałeś się czegoś o nim domyślić, żeby znaleźć ten odcisk palca – zauważył Crawford.
– Wszystko powiedziały mi ślady na ścianach, Jack. Nie przeceniaj mnie. I radzę, nie spodziewaj się po mnie za wiele.
– Ale złapiemy go. Wiesz przecież, że go złapiemy.
– Tak, wiem. W ten czy inny sposób.
– Jaki jest ten pierwszy?
– Znajdziemy dowód, który przeoczyliśmy.
– A ten drugi?
– Będzie mordował i mordował, aż pewnej nocy narobi przy włamaniu za dużo hałasu i mąż szybciej złapie za broń.
– Nie ma innego sposobu?
– Może myślisz, że rozpoznam go w tłumie? Takie sztuczki robi Ezio Pinza. Szczerbata Lala będzie sobie grasował do woli, aż go przechytrzymy albo będziemy mieli fart. On nie przestanie.
– Dlaczego?
– Ponieważ jemu się to naprawdę podoba.
– No widzisz, już coś o nim wiesz.
Graham nie odezwał sie do chwili, kiedy weszli na chodnik.
– Poczekaj do następnej pełni – zwrócił się do Crawforda. – Wtedy mi powiesz, co o nim wiem.
Graham wrócił do hotelu i przespał dwie i pól godziny. Obudził się w południe, wziął prysznic i zamówił kawę i kanapkę. Należało wreszcie przestudiować akta Jacobich z Birmingham. Hotelowym mydłem wymył dokładnie swoje okulary do czytania i usadowił się z aktami pod oknem. Przez kilka minut przeszkadzał mu najmniejszy hałas: kroki na korytarzu, daleki trzask drzwi od windy. Potem zatopił się bez reszty w lekturze.
Kelner z tacą zapukał i czekał. Znów zapukał. W końcu postawił tacę pod drzwiami i sam podpisał rachunek.
4
Hoyt Lewis, pracownik elektrowni, zaparkował furgonetkę pod dużym drzewem w bocznej alejce i zabrał się do rozwijania kanapek. Nie rozwijał już drugiego śniadania tak chętnie, odkąd pakował je sobie sam. Koniec z dowcipnymi karteczkami powtykanymi na chybił trafił i z niespodziankami.
Właśnie wgryzał się w kanapkę, kiedy przeraził go donośny głos tuż nad uchem.
– W tym miesiącu na pewno wyświeciłem prądu za tysiąc dolarów, co?
Lewis odwrócił się i ujrzał przy oknie furgonetki czerwoną twarz. H. G. Parsons miał na sobie bermudy, a w ręku miotłę do zamiatania podwórka.
– Nie rozumiem, co pan powiedział?
– Na pewno pan powie, że w tym miesiącu wyświeciłem prądu za tysiąc dolarów. Tym razem pan mnie usłyszał?
– Nie wiem, panie Parsons, ile pan zużył, bo jeszcze nie odczytałem pana licznika. Kiedy odczytam stan licznika, zapiszę wynik na tej oto kartce, o tutaj.
Parsons narzekał na wysokość rachunku. Złożył zażalenie w elektrowni, że zawyża mu się rachunki.
– Dokładnie wiem, ile zużywam – powiedział. – Zwrócę się z tym do komisji Służby Publicznej.
– Może pan chce odczytać licznik razem że mną? Chodźmy, to…
– Dobrze wiem, jak się odczytuje licznik. Pan na pewno też by potrafił, gdyby się pan trochę wysilił.
– Parsons, niech pan się uspokoi. – Lewis wyskoczył z furgonetki. – No, niechże się pan uspokoi. W zeszłym roku położył pan magnes na liczniku. Żona powiedziała, że byłeś pan w szpitalu, więc nie mówiąc nic nikomu, po prostu go zdjąłem. Kiedy zeszłej zimy wlał pan do środka melasę, doniosłem o tym. Widzę, że pan zapłacił za szkodę.
Rachunek wzrósł, bo sam pan zmienił przewody. Powtarzam z uporem maniaka, że coś w tym domu ciągnie prąd. A pan co, nawet nie wezwie pan elektryka. Łapie pan za telefon i dawaj skarżyć do biura. Mam już pana dość! – Lewis aż zbladł że złości.
– Jeszcze dojdę prawdy – zagroził Parsons wycofując się alejką na podwórko. – Mają pana na oku, panie Lewis. Ktoś już odczytywał liczniki przed panem – dodał zza płotu. – Wkrótce będzie się pan musiał zabrać do roboty, jak wszyscy.
Lewis zapuścił motor i wjechał dalej w alejkę. Musi sobie poszukać innego miejsca. Było mu żal tego cienistego zakątka pod dużym drzewem, gdzie od lat jadał drugie śniadanie.
A miejsce to znajdowało sie na tyłach domu Charlesa Leedsa.
O wpół do szóstej po południu Hoyt Lewis zajechał swoim samochodem do baru „Pod dziewiątą chmurką", gdzie popił troszkę dla poprawienia humoru.
Zadzwonił do swojej byłej żony.
– Tak bym chciał, żebyś nadal robiła mi śniadania. – Nic sensowniejszego nie przyszło mu na myśl.
– Mogłeś o tym pomyśleć wcześniej, mądralo – powiedziała i odwiesiła słuchawkę.
Rozegrał posępną partię domina z kilkoma monterami i ekspedytorem z elektrowni i rozejrzał się po sali. Ci przeklęci urzędnicy z lotniska zaczęli przychodzić „Pod dziewiątą chmurkę". Wszyscy nosili wąsiki i sygnety. Na pewno wkrótce zamontują „Pod dziewiątą chmurką" tę cholerną angielską tablicę do rzutek. Wszystko schodzi na psy.
– Ty, Hoyt. Kto szybciej wypije butelkę piwa? – wołał do niego Billy Meeks, jego zwierzchnik.
– Wiesz ty co, Billy, muszę z tobą pogadać.
– O co chodzi?
– Pamiętasz tego starego skurwysyna, Parsonsa, co ciągle do nas wydzwania?
– Jasne, dzwonił do mnie w zeszłym tygodniu. Co tam z nim?
– Powiedział mi, że ktoś przede mną czytał już liczniki, tak jakby ktoś podejrzewał, że się obijam. Chyba nie myślisz że odczytuję liczniki siedząc w domu?
– Na pewno nie.
– Fajno, że mnie nie podejrzewasz, bo wiesz, jak ktoś coś do mnie ma, to wolę, żeby mi to powiedział prosto z mostu, nie?
– Gdybym coś do ciebie miał, to co, myślisz, że bałbym ci się powiedzieć prosto w oczy?
– No, nie.
– To w porządku. Gdyby ktoś cię sprawdzał, tobym wiedział. Twoja zwierzchność wiedziałaby o tym na pewno. Nikt cię nie sprawdza, Hoyt. Nie przejmuj sie tym Parsonsem, to stary dziwak. Dzwoni do mnie w zeszłym tygodniu i mówi „Gratuluję, że wreszcie zabraliście się za tego Hoyta Lewisa". Nawet na to nie zwróciłem uwagi.
– Żałuję, że nie podaliśmy go do sądu o ten licznik -powiedział Lewis. – Właśnie się rozsiadłem w tej alejce pod drzewem, żeby zjeść śniadanie, a ten jak nie zacznie! Chętnie bym mu kości przetrzepał.
– Jak byłem jeszcze na licznikach, to też się tam rozkładałem – zauważył Meeks. – Chłopie, mówię ci, raz widziałem panią Leeds… no, teraz to niezbyt wypada mówić, jak ona nie żyje, ale parę razy opalała się na podwórku w kostiumie kąpielowym. Ho, ho! Brzuszek to ona miała niczego! To okropne, co się z nimi stało. Taka miła kobieta!
– Złapali już kogoś?
– Nie.
– Szkoda, że załatwił Leedsów, a ten staruch Parsons spał sobie smacznie obok – zauważył Lewis.
– Coś ci powiem, ja mojej starej nie pozwalam wylegiwać się na dworze w żadnych kostiumach. Ona mi na to: „Głuptasie, a kto mnie zobaczy?". To jej mówię, że licho nie śpi i wiesz to, kiedy jakiś zidiociały skurczybyk przeskoczy przez żywopłot z kutasem na wierzchu? Gliny z tobą rozmawiały? Pytały, czy kogoś nie widziałeś?