Выбрать главу

– Tak jest, komandorze,

– Tak czy owak, służyłem wówczas na „Willym Rogersie" – opowiadał McCafferty. – Pięćdziesięciodniowy rejs patrolowy. Akurat miałem wachtę, kapujecie? Sonar zaczął wskazywać jakiś idiotyczny sygnał na pozycji zero-pięć-dwa. Znajdowaliśmy się na głębokości peryskopowej, nastawiłem więc okular na zero-pięć-dwa i ujrzałem żaglową łódź „Gulfstream-36" poruszającą się z szybkością czterech-pięciu węzłów na samosterowaniu. Do cholery, był to tak nudny dzień, że ustawiłem peryskop na maksymalne zbliżenie i zgadniecie? Kapitan i jego towarzysz – baba, ale taka, która by nigdy nie zatonęła! – leżeli jedno na drugim na dachu kabiny. Łódź znajdowała się w odległości jakichś tysiąca metrów; jak na wyciągnięcie ręki. Dołączyliśmy więc do peryskopu kamerę i puściliśmy taśmę. Naturalnie wykonaliśmy pewien manewr, by znaleźć się w jak najkorzystniejszej pozycji obserwacyjnej. Minęło piętnaście minut. Potem przez cały tydzień załoga puszczała ten film na okrągło. To bardzo wzmacnia morale, kiedy wiadomo, o co się walczy.

Trójka oficerów wy buchnęła śmiechem.

– Bob, zawsze ci mówiłem – mruknął Morris – że podwodni kierowcy to towarzystwo spod ciemnej gwiazdy. Nie powiem już, że zboczeńcy.

– Jak długo dowodzisz „Chicago", Danny? – spytał Toland, pijąc drugą poobiednią kawę. Mieli dla siebie całą mesę. Jedyni oficerowie, którzy zostali na pokładzie, albo spali, albo pełnili wachtę.

– Pełne trzy bardzo pracowite miesiące, nie licząc pobytu w doku – odparł McCafferty, kończąc mleko. Był dowódcą nowego modelu szturmowego okrętu podwodnego. Toland zauważył, że Dan nie dołączył do nich, kiedy szli „poprawiać humory" w podziemiach kasyna oficerskiego, gdzie wypili po trzy potężne drinki. Nie było to w stylu dawnego McCafferty'ego. Prawdopodobnie nie chciał opuszczać pokładu, żeby wymarzona kariera nie zakończyła się pod jego nieobecność.

– Nie widzisz jego bladej, niezdrowej cery, charakterystycznej dla mieszkańców nor i załóg okrętów podwodnych? – zażartował Morris. – Nie wspomnę już o lekkim świeceniu spowodowanym wyciekami ze stosu atomowego.

McCafferty wyszczerzył zęby. Czekali na pojawienie się czwartego do brydża: młodszego inżyniera, który niebawem miał skończyć wachtę przy reaktorze. Wprawdzie generator „Chicago" był wyłączony i energię elektryczną okręt czerpał z doku, ale przepisy wymagały, by – bez względu na to, czy imbryk kipiał, czy nie – trzymano przy nim wartę.

– Przyznam się wam, chłopcy, że cztery tygodnie temu naprawdę trochę zbladłem – McCafferty starał się zachować powagę.

– Jak to? – zapytał Toland.

– No cóż, wiecie, do jakich gównianych interesów służą takie okręty?

– Jeśli masz na myśli wywiad przy nieprzyjacielskim brzegu, Dan, to musisz wiedzieć, że cały ten materiał trafia na moje biurko. Do licha, znam zapewne ludzi, którzy wysyłają zapotrzebowania na te informacje. Paskudne, co? – roześmiał się Bob.

Nie chciał zbyt nachalnie rozglądać się po pomieszczeniu. Nigdy nie był na pokładzie podwodnego okrętu atomowego. Panował tam chłód, gdyż urządzenia klimatyzacyjne napędzał reaktor. Dominował zapach smaru.

Toland zauważył też, że wszystko lśniło; trochę dlatego, że okręt był nowy, ale głównie z tego względu, iż kapitan McCafferty zaordynował ekstraszorowanie z okazji przybycia przyjaciół. W końcu pojazd ten wart był miliard dolarów i służył do prowadzenia zwiadu elektronicznego…

– No cóż, byliśmy na Morzu Barentsa, wiecie, na północny wschód od Zatoki Kolskiej, tropiąc radziecką jednostkę podwodną klasy Oscar. Posuwaliśmy się za nią w odległości, czy ja wiem, jakichś dziesięciu mil, kiedy nagle znaleźliśmy się w samym środku pieprzonych manewrów, gdzie Rosjanie używali ostrej amunicji. Wokół latały pociski. Poświęcili trzy stare okręty i z pół tuzina barek, które służyły za cele.

– Był tylko oskar? – zapytał Morris.

– Okazało się, że jeszcze dwa inne: papa i mikę. Cały problem polegał na tym, że te dzieciny zachowywały się bardzo cicho, a ponieważ nie mogliśmy trafić w niezłe gówno. Sonar zaczął wyć: „przechodzi! przechodzi!" i wszystkie nasze wyrzutnie automatycznie zalały się wodą. W żaden sposób nie mogliśmy być pewni, że nie zostaniemy trafieni. Więc włączyliśmy wykrywacz i wyłowiliśmy sygnały ich radarów peryskopowych. Kiedy pojawiły się nad nami jakieś cienie… chłopcy, do cholery, kolejne trzy minuty były bardzo paskudne, uwierzcie mi – McCafferty potrząsnął głową. – Tak czy owak, w dwie godziny później wszystkie trzy radzieckie okręty nabrały prędkości i odpłynęły do swego gniazdka. No i czemu miała służyć ta radosna parada z ostrą bronią?

– Odniosłeś wrażenie, że Rosjanie robią coś niezwykłego? – zapytał Toland, nagle zainteresowany.

– To nie słyszałeś?

– Czego?

– Wycofali z północy okręty patrolowe o napędzie klasycznym. Chodzi o to, że są bardzo ciche, ale przez ostatnie dwa miesiące prawie ich tam nie było; usłyszałem jeden, tylko jeden. A podczas mego poprzedniego pobytu na północy spotkałem ich sporo. Istnieją zdjęcia satelitarne, na których widać wiele tych okrętów stojących obok siebie. Bardzo osłabła ich zasadnicza działalność patrolowa i poddawane są jakimś pracom remontowym. Sądzi się, że zmieniły cykl ćwiczeń, gdyż zazwyczaj o tej porze roku nie prowadziły manewrów z bronią ostrą – McCafferty roześmiał się. – Oczywiście, może być i tak, że w końcu obrzydło im oskrobywanie i malowanie tych starych balii, więc postanowili je zużyć; ostatecznie to najlepsze, co można z nimi zrobić.

– Trele-morele – parsknął Morris.

– Więc podaj mi powód, dla którego wycofują od razu taką masę okrętów podwodnych o klasycznym napędzie – odezwał się Toland. Żałował w tej chwili, że wypił drugą i trzecią kolejkę w porze, gdy serwowano w knajpie drinki za darmo. Świtała mu bowiem w głowie jakaś myśl, ale alkohol skutecznie mącił umysł.

– Do licha – odrzekł McCafferty – nie ma żadnego powodu.

– Więc co oni robią z tymi okrętami?

– Nie widziałem tych zdjęć satelitarnych, Bob. Słyszałem tylko o nich. W suchych dokach nie zaobserwowano specjalnej aktywności, zatem sprawa ta nie ma chyba większego znaczenia.

I naraz Tolanda olśniło.

– Czy trudno wymienić baterie w okręcie podwodnym?

– To paskudna i ciężka praca, ale nie wymaga specjalnej aparatury i urządzeń. Nam taka wymiana zajmuje około trzech, czterech tygodni. Akumulatory Iwana mają większą pojemność od naszych, ale szybciej się rozładowują, więc muszą być stosunkowo łatwo wymienialne; specjalne, utwardzane luki w kadłubie i te rzeczy. Poza tym prawdopodobnie robią to ręcznie. A dlaczego pytasz, Bob?

Toland opowiedział o czterech rozstrzelanych pułkownikach.

– Potem usłyszałem historię o tym, że w Rosji nie ma akumulatorów ani do samochodów osobowych, ani do ciężarówek. Że do osobowych, mogę zrozumieć, ale ciężarówki… przecież tam wszystkie są państwowe i w razie czego podlegają mobilizacji. Mają takie same akumulatory, prawda?

– Tak, stosują baterie ołowiano-kwasowe. Czyżby fabryka się spaliła? – odezwał się komandor Morris. – Wiem, że Iwan woli Jedną Bardzo Dużą niż kilka małych.

– Ona pracuje na trzy zmiany.

McCafferty odsunął się od stołu.

– Więc gdzie się podziały te akumulatory? – spytał retorycznie Morris.

– Okręty podwodne – oświadczył McCafferty. – Czołgi, transportery opancerzone, samochody dowództwa, wózki akumulatorowe do samolotów i masa innego sprzętu pomalowanego na zielono. Bob, do cholery, z tego, co mówisz, wynika, że Iwan nagle postanowił podnieść gotowość bojową wojska wzdłuż granic. Pytanie: czy wiesz, co to znaczy?