Выбрать главу

– Wszystko w porządku, poruczniku. Kanonier tego pierwszego moździerza to jakiś rosyjski Davy Crockett!

Trzy minuty później dołączył Nichols. Był cały, ale towarzyszący mu żołnierz brytyjskiej piechoty morskiej odniósł ranę w brzuch.

Edwards popatrzył na zegarek.

– Za dziesięć minut przylecą nam z odsieczą samoloty. Mamy czekać na wierzchołku.

Ludzie rozlokowali się w promieniu kilkunastu metrów. Porucznik posadził Vigdis między dwiema skałkami.

– Michael, jestem…

– Wiem, też się boję. Zostań tu i nie ruszaj się stąd pod żadnym pozorem. Czekaj tutaj. Możesz… – rozległ się świst. Tym razem pocisk spadł bardzo blisko. Michael zachwiał się i upadł na dziewczynę. Rozpalona igła przeszyła mu nogę.

– Kurwa mać!

Dostał dokładnie w miejsce, gdzie kończył się but. Próbował wstać, ale noga odmówiła mu posłuszeństwa. Rozejrzał się i, klnąc jak szewc, dokuśtykał do radia.

– Baza Gwiezdna, tu Ogar.

– Jeszcze dziewięć minut, Ogar – odparł spokojny głos.

– Baza Gwiezdna, jesteśmy na samym wierzchołku wzgórza. Siedzimy w promieniu piętnastu metrów – wychylił głowę. – Nadchodzi około piętnastu niedobrych chłopców. Są jakieś siedemset metrów od nas. Pierwszy atak odparliśmy, ale pozostało nas… czworo Trzech jest rannych. Na litość boską, zniszczcie najpierw ten moździerz. On nas zamorduje.

– Przyjąłem. Trzymajcie się blisko siebie. Pomoc już nadchodzi.

– Jest pan ranny, poruczniku – odezwał się Nichols.

– Też to zauważyłem. Samoloty przybędą za osiem, dziewięć minut. Powiedziałem, żeby najpierw zniszczyły moździerz.

– Bardzo dobrze. Iwan kocha taką jatkę – sierżant rozciął Edwardsowi spodnie i owinął bandażem ranę. – Przez jakiś czas nie będzie pan chodził na tańce.

– Musimy ich trochę przytrzymać na dole. Jak to zrobić?

– Otworzymy ogień, gdy będą od nas oddaleni o pięćset metrów. To ostudzi nieco ich zapały. Będą ostrożniejsi. Chodźmy – Nichols chwycił Edwardsa pod ramię i zaciągnął go na grzędę.

Rosjanie umiejętnie zdobywali teren. Poruszali się błyskawicznymi skokami, wykorzystując każdą naturalną osłonę. Moździerz chwilowo milczał, ale z pewnością da o sobie znać, kiedy przystąpią do ostatecznego ataku. Nicholas odłożył pistolet maszynowy i sięgnął po samopowtarzalny karabin. Kiedy przeciwnicy znaleźli się pięćset metrów od niego, sierżant wycelował i nacisnął spust. Nie trafił, ale Rosjanie natychmiast przypadli do ziemi.

– Wie pan, co pan robi? – spytał Edwards.

– Tak, ściągam na nas ogień moździerza – Nicholas popatrzył na swego porucznika. – Niewielki wybór, prawda?

– Michael, możesz tego potrzebować – obok pojawiła się Vigdis.

– Mówiłem ci, żebyś…

– Masz tutaj radio. Wracam…

– Padnij! – Mikę szarpnął dziewczynę i brutalnie obalił ją na ziemię. Dziesięć metrów od nich eksplodował pocisk. Potem spadło pięć dalszych.

– Atakują! – wykrzyknął Smith.

Piechota morska zaczęła strzelać. Rosjanie odpowiedzieli ogniem. Pomykali między skałami w dwóch grupach. Najwyraźniej chcieli wziąć obrońców w kleszcze. Mikę wrócił do radia.

– Baza Gwiezdna, tu Ogar.

– Słyszę cię, Ogar.

– Atakują.

– Ogar, A-7 mają już z wami kontakt wzrokowy. Podaj dokładnie waszą pozycję. Powtarzam: dokładnie.

– Baza Gwiezdna, masyw posiada dwa niższe wierzchołki. Oba oddalone o jakieś pięć kilometrów na zachód od wzgórza 1064. Jesteśmy na północnym. Powtarzam: na północnym. Siedzimy na samym szczycie w promieniu piętnastu metrów. Wszystko, co się rusza, to wróg. Moździerz jest na wzgórzu 1064. Musicie go zlikwidować w pierwszym rzędzie.

Nastąpiła długa chwila ciszy.

– W porządku, Ogar. Już wiedzą, gdzie jesteście. Chowajcie głowy. Będą za minutę, nadlecą z południa. Powodzenia.

– Dwieście metrów – powiedział Nichols.

Edwards dołączył do niego i pochylił M-16. Pokazały się trzy sylwetki nieprzyjaciół. Porucznik i sierżant wystrzelili jednocześnie. Edwardsowi trudno było powiedzieć, czy któryś z pocisków trafił. Tuż obok zagrzechotała o skały seria z broni maszynowej. Potem nad głowami zaczęły świstać następne pociski z moździerza. W chwili, gdy na grani pojawiło się pięciu Rosjan, Edwards dostrzegł nadlatujący z prawej strony mglistoszary kształt nurkującego myśliwca bombardującego. Pękaty A7E corsair przemknął na wysokości trzystu metrów nad odległym o pięć kilometrów głównym wierzchołkiem masywu. Od maszyny oderwały się cztery pojemniki, otworzyły w powietrzu i na rosyjski posterunek spadła niewielka chmura bombek. Wierzchołek spowiła kurzawa. Do Amerykanów dotarł głośny trzask, jakby pękającego w ogniu drewna. Dwadzieścia sekund później manewr powtórzył następny samolot. Na szczycie nie pozostał nikt żywy. Atakujący Rosjanie stanęli jak skamienieli i patrzyli w stronę swojej bazy. Potem dostrzegli kolejne samoloty. Krążyły zaledwie dwa tysiące metrów od nich. Spadochroniarzom została już tylko jedna szansa: znaleźć się jak najbliżej Amerykanów. Obcy żołnierze, jak na komendę, zaczęli się wspinać. Strzelali na oślep. Piloci dwóch corsairów dostrzegli ruch i nad stokiem, na wysokości zaledwie trzydziestu metrów, przemknęły obie maszyny, zrzucając na Rosjan po dwie wiązki bomb. Przez grzmot eksplozji do uszu Edwardsa dobiegły straszliwe krzyki, ale w chmurze kurzu nie mógł nic dostrzec.

– Jezu, już niewiele bliżej nas mogą zrzucać te bomby.

– W ogóle nie mogą zrzucać bliżej – odparł Nichols, wycierając z twarzy krew.

Z tumanów kurzu ciągle dobiegały serie z broni maszynowej. Kiedy wiatr rozwiał chmurę, do przodu parło jeszcze co najmniej pięciu Rosjan. Corsair próbował dokonać kolejnego nalotu, ale okazało się, że samolot jest już zbyt blisko własnych żołnierzy. Otworzył ogień z działek pokładowych. Parę pocisków rozbryznęło się dziesięć metrów od Edwardsa.

– Którędy pójdą?

– Myślę, że w lewo – odparł Nichols. – Nie możesz się połączyć bezpośrednio z myśliwcami?

– Nie przez to radio, sierżancie.

A-7 krążyły nad ich głowami, a piloci wypatrywali na dole poruszających się sylwetek. Edwards pomachał ręką, ale nie widział, czy któryś z lotników zauważył jego gest. Znajdująca się z lewej strony maszyna znurkowała i wystrzeliła serię z broni pokładowej. Edwards usłyszał wrzask, lecz rannego nie dostrzegł.

– Jesteśmy w martwym punkcie – Edwards odwrócił się i spojrzał na radio satelitarne. Odłamki z ostatniej serii pocisków moździerzowych rozdarły urządzenie na strzępy.

– Padnij! – Nichols pociągnął porucznika na ziemię. W powietrzu pojawił się lecący szerokim łukiem ręczny granat. Eksplodował zaledwie kilka metrów od nich. – Znów atakują!

Edwards przekręcił się na plecy i zmienił magazynek. Piętnaście metrów dalej dostrzegł dwóch Rosjan i oddał w ich stronę długą serię. Jeden z żołnierzy upadł na twarz. Drugi odpowiedział ogniem i uskoczył w lewo. Porucznik poczuł, że nogi przygniata mu jakiś ciężar. Obejrzał się. Sierżant Nichols leżał na plecach. W ramieniu ziały mu trzy krwawe dziury.

Edwards włożył do karabinu ostatni magazynek i niezdarnie odpełzł w lewo. Prawa noga odmawiała mu posłuszeństwa.

– Michael…

– Nie tędy! – krzyknął porucznik. – Rozejrzyj się!

Ujrzał przed sobą czyjąś twarz, karabin… i rozbłysk. Rzucił się w prawo. Nie był wystarczająco szybki. Dostał w pierś. Był w szoku i dlatego nie poczuł przeraźliwego bólu. Oddał w powietrze kilka strzałów by utrzymać przeciwnika na dystans i, wlokąc za sobą nogę, przesunął się w inne miejsce. Gdzie się wszyscy podziali? Z prawej strony odezwał się pistolet maszynowy. Czemu mi nikt nie pomaga? Słyszał ryk kołujących bezradnie A-7. Poruszeni piloci obserwowali rozgrywające się w dole wypadki. Edwards klął ich w duchu. W postrzelonej nodze czuł okropny ból, lewe ramię miał bezwładne. Ujął karabin w jedną rękę, niczym zbyt duży pistolet i czekał na Rosjan. Poczuł, że ktoś go odciąga na bok.