– Sterownia, tu sonar. Mamy przypuszczalnie kontakt na zero-sześć-trzy. Chyba dźwięk silników. Bardzo słaby. Teraz zanika.
– Zwolnić? – zapytał pierwszy oficer.
Kapitan potrząsnął głową.
– Dwie trzecie naprzód.
"Chicago" przyspieszył do osiemnastu węzłów. McCafferty wpatrywał się uporczywie w mapę. Było w niej coś istotnego, co z całą pewnością przegapił. Okręt podwodny wciąż znajdował się na głębokości trzystu trzydziestu metrów. "Providence" dotrzymywała mu tempa. Płynęła blisko powierzchni, a to zakłócało pracę holowanej anteny sonarowej. Czy "Boston" też idzie w małym zanurzeniu? – zastanawiał się kapitan. Podoficer w centrum ogniowym na podstawie danych o kursie i szybkości obu jednostek nieustannie nanosił na nakres pozycje dwóch amerykańskich jednostek. "Chicago" błyskawicznie skrócił dystans. Po półgodzinie był już niedaleko lewej burty "Providence". McCafferty polecił zredukować szybkość do sześciu węzłów. Kiedy okręt zwolnił, szum przetłaczanej wody zmniejszył się i sonary podjęły normalną pracę.
– Kontakt sonarowy na współrzędnych zero-dziewięć-pięć.
Zespół nakresowy wprowadził nową linię. Przecinała ona poprzednią… prawie dokładnie między "Bostonem" a "Providence". McCafferty pochylił się i sprawdził zanurzenie kontaktu: sześćset trzydzieści metrów. Tak głęboko nie mógł zejść nawet okręt klasy 688……ale alfa mogła…
– Psiakość!
Nie mógł strzelać. Cel znajdował się zbyt blisko "Providence". Gdyby pękły przewody prowadzące, torpeda przeszłaby na sterowanie automatyczne i nic by jej nie obchodziło, że "Providence" jest okrętem amerykańskim.
– Sonar, uruchomić hydrolokator aktywny. Poszukiwania systemem Yankee na współrzędnych zero-dziewięć-pięć!
Uaktywnienie systemu zajęło chwilę. Wodę przeszył basowy dźwięk. McCafferty próbował w ten sposób ostrzec przyjaciół… ale zaalarmował też alfy.
– Sterownia, tu sonar. Mam trzaski kadłuba i rosnący łoskot silników na zero-dziewięć-pięć. Ale ekran jest pusty.
– Pospiesz się, Todd – ponaglił McCafferty.
– Hałas, hałas! "Boston" przyspieszył, sir… a tam jest "Providence". Torpedy w wodzie. Współrzędne: zero-dziewięć-pięć. Dużo torped na zero-dziewięć-pięć.
– Cała naprzód! – McCafferty popatrzył na nakres.
Alfa była zatrważająco blisko obu amerykańskich okrętów, a "Providence" nie mogła uciekać, nie mogła zejść na dużą głębokość, nie mogła w ogóle nic. Kapitan był tylko niemym świadkiem wydarzeń. Jego zespół ogniowy gorączkowo przygotowywał dwie torpedy. Alfa wystrzeliła już cztery. Po dwie na każdą jednostkę. "Boston" płynął pełną mocą na zachód. "Providence" za nim. McCafferty i pierwszy oficer weszli do hydrolokacji.
Dowódca obserwował przemieszczające się na ekranie z lewej do prawej linie kontaktów. Grube kreski oznaczały okręty podwodne; cieńsze i jaśniejsze – cztery torpedy. Dwie z nich gwałtownie zbliżały się do "Providence".
Uszkodzony okręt rozpędził się już do szybkości dwudziestu węzłów i powodował hałas przypominający klekot ruszającej ciężarówki wyładowanej kamieniami. Pojawiły się trzy generatory szumów, ale pociski kompletnie je zignorowały. Linie zbiegły się w jednym punkcie, który rozbłysł na ekranie jaskrawym kleksem.
– Dostały go – mruknął cicho szef sonaru.
"Boston" miał większe szansę. Okręt Simmsa rozwijał już pełną prędkość. Torpedy były niecałe tysiąc metrów za nim. Kapitan "Bostona" wystrzelił generatory szumów i zaczął wykonywać skomplikowane ewolucje, zmieniając gwałtownie kurs i głębokość. Jedna z torped, zmylona wabikiem, znurkowała i uderzyła w dno. Druga powoli zmniejszała dystans dzielący ją od podwodnego okrętu. Kolejny jaskrawy kleks na ekranie. I to wszystko.
– Namierzyć hydrolokatorem aktywnym – polecił McCafferty zduszonym z wściekłości głosem.
"Chicago" zawibrował pod wpływem potężnych impulsów sonaru.
– Współrzędne: jeden-zero-dziewięć. Odległość trzynaście tysięcy.
– Wprowadzić!
– Zestawić i ognia!
Alfa nie czekała, aż posłyszy dźwięk zbliżających się torped. Jej kapitan dobrze wiedział, że znajdował się tutaj jeszcze trzeci okręt podwodny i zdawał sobie sprawę, iż ten go namierzył. Radziecka jednostka nabrała maksymalnej prędkości i skręciła na wschód. Oficer ogniowy "Chicago" natychmiast skierował tam pociski, ale miały one tylko pięciowęzłową przewagę szybkości i, zbliżywszy się do celu na dwa tysiące metrów, wyczerpały paliwo. McCafferty miał już wszystkiego dosyć. Trzy minuty przed tym, jak zamilkły silniki torped, zmniejszył prędkość swego okrętu do pięciu węzłów. Znów zapaliły się ekrany sonarów i dowódca mógł zobaczyć, jak rosyjski okręt oddala się bezpiecznie.
– Okay, próbujemy od początku.
Znajdowali się trzy mile od lodu. "Chicago" poruszał się bezszelestnie. Alfa zawróciła na zachód i sonarzyści McCafferty'ego zaczęli obliczać odległość. Przyjęcie zachodniego kursu było błędem. Dowódca alfy najwidoczniej spodziewał się, że "Chicago" natychmiast schroni się pod lodem.
– Sterownia, tu sonar. Nowy kontakt. Współrzędne: zero-zero-trzy.
I co teraz? Kolejna rosyjska pułapka?
– Potrzebuję informacji.
– Sygnał bardzo słaby. Pozycja zmienna. Teraz: zero-zero-cztery.
Podoficer podniósł głowę znad suwaka logarytmicznego.
– Odległość mniejsza niż dziesięć tysięcy metrów, sir.
– Hałas, hałas!… torpeda w wodzie. Współrzędne: zero-zero-pięć.
– Ster, cała w lewo! Cała naprzód!
– Współrzędne zmienne. Obecnie zero-zero-osiem.
– Odwołuję rozkaz! – krzyknął McCafferty.
Nowy kontakt strzelał w alfy.
– Jezu słodki! Kto to jest? – zapytał szef sonaru.
Alfa usłyszała dźwięk nowej torpedy i zmieniła kurs. A oni znów usłyszeli i zobaczyli grzmot silników alfy… ale pocisk błyskawicznie zbliżał się do celu.
– To Anglik. Wystrzelił jeden z tych nowych spearfishów. Nie wiedziałem, że już weszły do służby.
– Czy one są szybkie? – spytał szef sonaru.
– Sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt węzłów.
– Cholera! Kupmy kilka.
Alfa uciekała całe trzy mile, po czym skręciła na północ i skierowała się pod lód. Ale nigdy już tam nie dotarła. Spearfish był szybszy. Linie na ekranie nałożyły się i wytrysnął kolejny jaskrawy kleks.
– Na północ. Szybkość siedemnaście węzłów – polecił pierwszemu oficerowi McCafferty. – Chcę być pewien, że nas rozpozna.
– Tu HMS "Torbay". Kim jesteście?
– "Chicago".
– Usłyszeliśmy straszny rejwach. Jesteś sam? – spytał kapitan James Little.
– Tak. Alfa zastawiła na nas pułapkę… jesteśmy sami.
– Będziemy was eskortować.
– Zrozumiałem. Może wiesz, czy nasza misja się udała?
– Tak, udała się.
POLE WALKI
Było wiele do zrobienia, a czasu mało.
Porucznik Potter i jego komandosi zastali w mieście ośmiu radzieckich żołnierzy. Rosjanie próbowali uciekać na południe jedyną drogą, jaka tam prowadziła, ale wpadli w pułapkę. Pięciu z nich zginęło lub zostało rannych. Nie ocalał nikt, kto mógłby powiadomić dowództwo bazy w Keflaviku o majaczących na horyzoncie okrętach. Pierwszy oddział regularnego wojska przybył helikopterem. Potem na każdym wzgórzu z widokiem na zatokę umieszczono pluton lub kompanię. Szczególną uwagę zwracano na to, by samoloty trzymały się poniżej horyzontu radiolokacyjnego ostatniego radaru, jaki pozostał Rosjanom w Keflaviku. Na górujący nad północno-zachodnim wybrzeżem wierzchołek śmigłowiec CH-53 Super Stallion dostarczył w częściach ruchomy radar, który natychmiast zaczęto przysposabiać do pracy. Kiedy do skalistego koszmaru, jaki stanowił dla kapitanów port w Stykkisholmurze zaczęły wpływać okręty, na lądzie rozmieszczono już blisko pięć tysięcy żołnierzy.