– Reszta moich baterii jest ukryta.
– Przygotujcie co najmniej po trzy nowe stanowiska ogniowe. Wszystkie dobrze zamaskowane – generał wrócił do budynku.
Był święcie przekonany, że Amerykanie nie skierują ognia na sam Keflavik; w każdym razie nieprędko. Całą jedną ścianę pokoju zajmowała mapa zachodnich wybrzeży Islandii, na której pracownicy wywiadu zaznaczali maleńkimi flagami przypuszczalne pozycje amerykańskich jednostek.
– Co mamy nad Hvitą? – spytał szefa operacyjnego.
– Batalion. Dziesięć transporterów opancerzonych BMD. Reszta to ciężarówki i samochodydowódców. Moździerze, pociski przeciwczołgowe i ręczne wyrzutnie SAM-ów. Jednostka pilnuje mostu na Bogarnes.
– Z tego wzgórza Amerykanie mają nasze oddziały w zasięgu wzroku. Jakimi samolotami dysponuje przeciwnik?
– Mają kilka lotniskowców. Dwadzieścia cztery myśliwce i trzydzieści cztery maszyny bojowe na każdym. Jeśli wysadzili na ląd dywizję piechoty morskiej, będziemy też mieli do czynienia z mnóstwem helikopterów i harrierów ze składanymi skrzydłami. Mogą operować z okrętów desantowych lub z bazy lądowej, a poza tym, jeśli mają odpowiedni sprzęt, to żołnierze zbudują pasy startowe w cztery do sześciu godzin. Dywizja piechoty morskiej liczy dwa razy więcej ludzi niż nasza. Posiada batalion czołgów i silniejszą artylerię, ale niezbyt wiele moździerzy. Obawiam się mobilności sił amerykańskich. Mogą dosłownie tańczyć wokół nas i za pomocą helikopterów oraz okrętów desantowych wysadzać żołnierzy, gdzie zechcą…
– My wylądowaliśmy tu tak samo – odparł trzeźwo generał. – A jak z ich doświadczeniem bojowym?
– Amerykańska piechota morska uważa się za elitę armii. Podobnie zresztą jak my. Niektórzy ich starsi oficerowie i podoficerowie posiadają niewątpliwie spore doświadczenie, ale na szczeblu kompanii i drużyny niewielu oficerów i sierżantów brało udział w prawdziwej walce.
– Czy sytuacja jest naprawdę tak poważna? – W pomieszczeniu pojawiła się kolejna osoba. Szef placówki KGB.
– Ty cholerny czekisto! Twierdziliście, że dywizja amerykańskiej piechoty kieruje się do Europy! Właśnie w tej chwili zabija mi ludzi!
Odległy grzmot z ciężkich dział jakby potwierdził słowa Andriejewa. Pociski spadły na skład amunicji. Na szczęście niewiele jej tam zostało.
– Towarzyszu generale, ja…
– Natychmiast stąd wyjdźcie! Mam dużo pracy – Andriejew coraz bardziej wątpił w to, czy utrzyma Islandię. Ale był generałem spadochroniarzy i niełatwo godził się z porażką. Posiadał dziesięć helikopterów bojowych, dobrze ukrytych po ataku na lotnisko w Keflaviku. – Czy możemy wysłać do tamtego portu obserwatora?
– Cały czas śledzą nas amerykańskie samoloty radiolokacyjne. By dostać się do portu, nasz śmigłowiec musiałby przelecieć nad pozycjami wroga. Amerykanie dysponują helikopterami i myśliwcami pionowego startu. Byłaby to misja samobójcza. Tylko cudem nasz zwiadowca dotarłby na tyle blisko, by coś zobaczyć i jeszcze przeżyć.
– Zorientujcie się zatem, czy możemy otrzymać z kraju samolot zwiadowczy lub pomoc satelity. Musimy dokładnie wiedzieć, czym dysponuje przeciwnik. Jeśli powstrzymamy dalszy desant, pokonamy wojsko, które już wylądowało i nie pomoże im nawet lotnictwo morskie.
Była to bardzo skomplikowana procedura, ale ostatecznie depesza z dowództwa Floty Północnej przedarła się przez gąszcz biurokracji.
Jeden z dwóch zwiadowczych radzieckich satelitów transmitujących na bieżąco zużył jedną czwartą paliwa by zmienić orbitę i w dwie godziny później przeleciał nisko nad Islandią. Kilka minut potem z kosmodromu w Bajkonurze wystrzelono ostatniego radarowego satelitę morskiego, jaki Rosjanom pozostał. On też przeleciał nad Islandią. Cztery godziny od czasu nadania depeszy przez Andriejewa Rosjanie mieli jasny obraz sytuacji na wyspie.
– Czy są już gotowi? – spytał naczelny dowódca wojsk sprzymierzonych w Europie.
– Tak, choć przydałoby się jeszcze ze dwanaście godzin – oficer operacyjny spojrzał na zegarek. – Zaczną za sześćdziesiąt minut.
Godziny, podczas których nowa dywizja zmierzała na wyznaczone miejsce, zostały wykorzystane bardzo pożytecznie. Kilka dodatkowych brygad połączono w dwie międzynarodowe dywizje. By tego dokonać, zebrano prawie wszystkie siły rezerwowe, a jednostkom łączności polecono przesyłać drogą radiową, wzdłuż całej linii frontu, fałszywe informacje o obecności przemieszczanych formacji. NATO aż do teraz odwlekało własną maskirowkę. Pozwoliła ona dowódcy wojsk sprzymierzonych oprzeć losy Europy Zachodniej na parze piątek.
Było to przedsięwzięcie ekscytujące.
Aleksiejew musiał przesunąć do przodu jednostki kategorii A, podczas gdy dywizja piechoty zmotoryzowanej klasy B wykrwawiała się, forsując Wezerę. Generał z niecierpliwością wyczekiwał wieści z pogrążonej w chaosie prawej flanki; żadne jednak informacje nie nadchodziły. Dowódca Zachodniego Teatru Wojny dotrzymał słowa i uderzył na Hamburg, odciągając tym samym siły Paktu Atlantyckiego z miejsca, gdzie miał zaatakować Aleksiejew.
Nie był to prosty manewr. Z innych sektorów ściągnięto przeciwlotnicze jednostki rakietowe i artyleryjskie. Gdyby NATO zorientowało się w rzeczywistych zamiarach Rosjan, zrobiłoby wszystko, by powstrzymać radziecki szturm na Zagłębie Ruhry. Jak dotąd opór był słaby. Może dowódcy Paktu Atlantyckiego nie orientowali się w sytuacji, albo też ich wojska rzeczywiście goniły resztkami sił – zastanawiał się Aleksiejew.
Pierwszą jednostką kategorii A była 120. Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej, słynna Gwardia Rogaczewa, której forpoczty przekraczały już rzekę pod Ruhle. Za nią posuwała się 8. Gwardyjska Dywizja Czołgów. Dwie kolejne podążały szosami do tego miasteczka, a pułk inżynieryjny wznosił dalszych siedem mostów. Wedle ocen wywiadu na spotkanie im szły dwa lub trzy pułki wojsk NATO. To za mało – myślał Aleksiejew. – Tym razem to stanowczo za mało. Nawet ich lotnictwo zostało już mocno uszczuplone. Radzieckie samoloty z grup pierwszego uderzenia donosiły o niewielkim tylko oporze w pobliżu Ruhle. Może mój przełożony faktycznie miał rację – głowił się generał.
– W Salzhemmendorfie notujemy dużą aktywność nieprzyjacielskiego lotnictwa – poinformował oficer łączności sił powietrznych.
Tam operuje 40. Dywizja Czołgów – pomyślał Aleksiejew. Owa jednostka kategorii B została bardzo przetrzebiona przez niemieckie uderzenie…
– Czterdziesta Czołgowa donosi o poważnym kontrataku nieprzyjaciela na jej pozycje.
– Co znaczy "poważnym"?
– Raport dostałem z zastępczego punktu dowodzenia. Z kwaterą główną dowództwa dywizji nie mamy kontaktu.
Adiutant dowódcy zakomunikował o ataku brygady złożonej z niemieckich i amerykańskich czołgów.
Brygada? Kolejny kontratak?
– W Dunsen nieprzyjaciel również przeszedł do szturmu.
– W Dunsen? To blisko Gronau. Skąd tam się wzięli? – warknął Aleksiejew. – Zweryfikujcie te doniesienia! To uderzenie powietrzne czy lądowe?
– Sto Dwudziesta Piechoty Zmotoryzowanej przeprawiła już na drugi brzeg Wezery pełny pułk, który zbliża się do Bróklen. Pierwsze oddziały Ósmej Czołgowej mają już rzekę w zasięgu wzroku. Punktu przeprawy strzegą jednostki SAM-ów.
Zupełnie jakby wielu ludzi jednocześnie czytało mi różne fragmenty z gazety – pomyślał Aleksiejew. Generał Bieriegowoj przebywał na linii frontu. Organizował ruch drogowy i czynił ostatnie przygotowania do ataku, jaki nastąpić miał po sforsowaniu rzeki. Pasza zdawał sobie sprawę, że jego miejsce jest tutaj, ale tak jak poprzednio duchem był na polu bitwy. Trapiła go myśl, że zamiast walczyć na pierwszej linii frontu, niczym jakiś szef Partii wydaje tylko z daleka rozkazy. Idące do szturmu dywizje wysłały do przodu artylerię, która miała odpierać kontrataki nieprzyjaciela podczas przeprawy.