Świeżo upieczony major potrząsnął głową. Między drzewami mignęła kolejna maszyna. Miała wieżyczkę płaską, a nie kopulastą jak radzieckie czołgi.
Nad przecinką pojawił się helikopter i okręcił wokół własnej osi. Siergietow od razu pojął, że nie jest to maszyna rosyjska. Krótkie skrzydełka po obu stronach kadłuba świadczyły, że to śmigłowiec bojowy. Na sekundę przed tym, jak umieszczone w przedzie helikoptera działka błysnęły ogniem, kierowca gwałtownie skręcił w prawo.
Siergietow szczupakiem wyskoczył z transportera. Upadł na plecy i zaczął toczyć się po ziemi w kierunku drzew. Wtulił głowę w ramiona. Poczuł ognisty podmuch, kiedy pociski z karabinu maszynowego trafiły w tylny zbiornik paliwa. Młody oficer zerwał się z ziemi i pobiegł do lasu. Skrył się za pniem wysokiej sosny. Ostrożnie wyjrzał. Sto metrów w górze nad szczątkami wozu unosił się helikopter. Po chwili zawrócił i odleciał na południe. Nadajnik radiowy Siergietowa płonął razem z ciężarówką.
– Buffalo Trzy-Jeden, tu Komańcz.
– Komańcz, tu Trzy-Jeden. Co u was?
– Właśnie zniszczyliśmy rosyjską ciężarówkę. Poza tym teren czysty. Dawaj do przodu, kowboju! – zawołał pilot helikoptera.
Mackall roześmiał się, ale natychmiast przyszło mu do głowy, że wszystko to nie jest wcale śmieszne. W operacji brało udział bardzo niewiele czołgów. W ciągu następnych dwóch minut przebyły trzy kilometry. Tutaj przydawały się szybkie maszyny.
– Buffalo Trzy-Jeden. Na wzgórzu trzy rosyjskie pojazdy. Chyba BTR-y. Mostami przejeżdżają same ciężarówki. Punkt remontowy czołgów mieści się na wschodnim brzegu, na północ od miasta.
Zbliżywszy się do ostatniego zakrętu, czołgi zwolniły. Mackall polecił opuścić przecinkę i wjechać na porosłą trawą łąkę. Maszyny zajęły pozycję pod osłoną drzew.
– Ceclass="underline" BTR. Godzina jedenasta. Dwa tysiące siedemset. Ognia, Woody!
Pierwszy z ośmiokołowych pojazdów eksplodował, zanim jego załoga w ogóle zorientowała się, że w pobliżu jest nieprzyjaciel. Czterdzieści kilometrów od linii frontu Rosjanie wypatrywali obcych samolotów a nie czołgów. W jednej chwili Amerykanie zniszczyli dwa pozostałe BTR-y, a cztery czołgi z plutonu Mackalla ruszyły do przodu.
Trzy minuty później osiągnęły masyw górski. Jeden po drugim, olbrzymie abramsy wjeżdżały zboczem na grań, skąd widać było miasteczko obrócone przez nieustanne ataki lotnicze i ogień artyleryjski w stertę gruzów. Na czterech wstęgach mostu tłoczyły się ciężarówki. Wiele innych czekało na swoją kolej.
W pierwszej kolejności czołgi namierzyły i ostrzelały cele, które mogły stanowić bezpośrednie zagrożenie. Potem otworzyły ogień z broni maszynowej do ciężarówek, a główne działa skierowały na punkt naprawy czołgów położony na rozległych błoniach na północy miasta. W międzyczasie pojawiły się w transporterach dwie kompanie piechoty, które natychmiast uruchomiły lekkie, 25-milimetrowe działka i przystąpiły do ostrzału przeprawy. Po piętnastu minutach płonęło ponad sto ciężarówek z zaopatrzeniem, które wystarczyłyby pełnej dywizji na cały dzień walki. Ale Amerykanom nie chodziło o rosyjskie zapasy. Reszta szwadronu, która dołączyła już do pierwszej szpicy, miała przejąć centrum rosyjskiej komunikacji. Niemcy wcześniej odbili Gronau, toteż znajdujące się na wschód od Leiny siły rosyjskie zostały odcięte od dostaw. Dwa radzieckie mosty zostały już oczyszczone z pojazdów i kompania wozów M-2 Bradley przemknęła po nich, by zająć wschodnie obrzeża miasta.
Iwan Siergietow podkradł się do skraju… chyba trawiastej przecinki – nie wiedział, co to jest – i obserwował pomykające między drzewami jednostki. W żołądku czuł lodowatą kulę. To byli Amerykanie. Co najmniej batalion. Nie ciężarówki, lecz pojazdy na gąsienicach. Major zachował na tyle zimnej krwi i zdrowego rozsądku, by liczyć mijające go czołgi i wozy mknące z szybkością, która Rosjanina zdumiała. Największe jednak wrażenie wywarł na Siergietowie dźwięk wydawany przez czołgi. Napędzane turbinami M-1 nie powodowały takiego huku jak maszyny z silnikami diesla, toteż usłyszeć je było można dopiero z odległości kilkuset metrów. Niewielki hałas, jaki czyniły, i ogromna prędkość sprawiały, że…
I kierowały się na Alfeld!
Muszę o tym jak najszybciej powiadomić dowództwo – pomyślał Siergietow. Ale w jaki sposób? Nie miał przecież radia. Dobrą minutę zastanawiał się, gdzie właściwie jest… dwa kilometry od Leiny, która przecinała ten porośnięty lasem masyw. Miał trudny wybór. Gdyby zdecydował się wracać na posterunek dowódcy, czekało go dwadzieścia kilometrów marszu. Jeśli uda się na tyły, radzieckie jednostki napotka w czasie o połowę krótszym. Ale czy ucieczka na tyły nie będzie tchórzostwem?
Tchórzostwo czy nie, ruszył na wschód. Do rozpaczy doprowadzała go myśl, że nikt jeszcze nie wszczął alarmu. Zbliżył się do skraju drzew i czekał na jakąś większą lukę w posuwającej się przecinką kolumnie amerykańskich pojazdów. Od przeciwnej strony przesieki dzieliło go trzydzieści metrów. Pięć sekund. Może nawet mniej. Przemknął kolejny M-1. Major popatrzył w lewo. Następny pojazd oddalony był prawie o trzysta metrów. Siergietow nabrał powietrza w płuca i wyskoczył na drogę. Dowódca czołgu ujrzał przed sobą ludzką postać, ale nie zdążył już uruchomić karabinu maszynowego, a samotny nieuzbrojony człowiek nie był wart tego, by zatrzymywać maszynę. Złożył więc tylko przez radio meldunek o spotkaniu i pojechał dalej.
Siergietow wbiegł sto metrów w głąb lasu. Tam przystanął. Choć przebył tak niewielki dystans, serce waliło mu jak młotem. Usiadł na ziemi i oparł się plecami o pień drzewa. Ciężko oddychając, obserwował migające między drzewami maszyny. Po kilku minutach podniósł się i zaczął wspinać po stromym zboczu. Niebawem ujrzał w dole wstęgę Leiny.
Już samo spotkanie z amerykańskimi czołgami wstrząsnęło majorem, ale to, co ujrzał w dole, było bez porównania straszniejsze. W miejscu punktu napraw czołgów rozlewało się morze ognia. Wszędzie walały się płonące ciężarówki.
Siergietow zbiegł wschodnim stokiem i zatrzymał się nad brzegiem rzeki. Odpiął pas z kaburą pistoletu i wskoczył w wartki nurt.
– Hej, tam płynie jakiś Rosjanin! – zawołał żołnierz przy karabinie maszynowym. Obrócił broń.
– Oszczędzaj lepiej naboje na migi, żołnierzu – ostudził jego zapał dowódca.
Major wypełzł na wschodni brzeg i zerknął na ten, który opuścił. Amerykańskie pojazdy właśnie się okopywały, formując potężne linie obronne. Major ukrył się w chaszczach i długą chwilę rozważał, co robić dalej. W Sack mieścił się punkt kontroli drogowej.
Siergietow całą drogę przebył biegiem.
Po godzinie zapanował względny spokój. Porucznik Mackall wysiadł z czołgu i odbył inspekcję pozycji swego plutonu. Do maszyn podjeżdżał właśnie transporter opancerzony. Zatrzymywał się przy każdej i wydzielał po piętnaście pocisków. Trochę za mało, ale mogło być gorzej. Amerykańskim pozycjom groził w każdej chwili atak z powietrza. Załogi znosiły więc zrąbane drzewa i wyrwane krzaki, by zamaskować nimi maszyny. Towarzysząca jednostkom pancernym piechota wysłała na pierwszą linię zespoły z wyrzutniami pocisków Stinger, Nad głowami pojawiły się pierwsze myśliwce osłony powietrznej NATO. Wywiad twierdził, że po zachodniej stronie rzeki znajduje się już osiem rosyjskich dywizji. Mackall blokował drogę ich dostawom. Był to bardzo ważny posterunek.
Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej – pomyślał Toland. Floty strzegł samolot E-3 Sentry przysłany tu z Sondrestrom oraz trzy własne E-2C hawkeye'e. Ponadto na samej Islandii montowano już radar naziemny. Lotniskowcom towarzyszyły dwa krążowniki z systemami Aegis; trzecia taka jednostka strzegła floty desantowej.