– Wypełniałem tylko swoje obowiązki.
– Da. Wszyscy mamy obowiązki – przyznał Toland. – Jeśli obawia się pan, że będzie tu źle traktowany, spieszę rozwiać pański niepokój. Obejdziemy się z panem przyzwoicie pod każdym względem. Nie wiem, co panu powiedzieli i czego się pan po nas spodziewał, ale na pewno spostrzegł pan nieraz, że nie wszystko, co mówi Partia, jest zgodne z prawdą. Wiem z pańskich dokumentów, że posiada pan żonę i dwoje dzieci. Też mam rodzinę. Liczę, majorze, że obaj jeszcze je zobaczymy.
– A jeśli zaatakują nasze bombowce?
– Próbowały to uczynić trzy godziny temu. Nikt panu o tym nie wspominał?
– Ha! Za pierwszym razem…
– Byłem na "Nimitzu". Dostaliśmy dwa trafienia – Toland pokrótce opisał tamto zdarzenie. – Tym razem sprawy potoczyły się całkiem inaczej. Aktualnie poszukujemy waszych rozbitków. Przekona się pan o tym sam, jak ich już tu dostarczymy. Wasze lotnictwo nie stanowi dla nas dłużej zagrożenia. Okręty podwodne, to inna sprawa, ale nie ma sensu pytać pilota myśliwskiego o kwestie dotyczące marynarki. Ponadto nie prowadzę przesłuchania.
– Więc po co tu przyszliście?
– Później zadam panu parę pytań. Teraz chciałem się tylko przywitać. Jeśli pan czegoś potrzebuje, służę każdą pomocą.
Czapajew stracił pewność siebie. Poza możliwością, że Amerykanie po prostu go zastrzelą, nic innego nie przychodziło majorowi do głowy. Wiele się naczytał o ucieczkach z niewoli, ale lektury te nie miały zastosowania w sytuacji, gdy ktoś więziony jest na okręcie pośrodku oceanu.
– Nie wierzę wam – odezwał się po chwili.
– Towarzyszu majorze, nie ma sensu wypytywać pana o migi-29V ponieważ nie ma ich już na Islandii. Reszta radzieckiego lotnictwa walczy w Europie, ale my tam nie płyniemy. Nie ma też sensu wypytywać pana o pozycje waszych wojsk lądowych na Islandii, bo pan jako lotnik niewiele może o tym wiedzieć. To samo dotyczy zagrażających nam rosyjskich okrętów podwodnych. Co może pan wiedzieć o łodziach podwodnych, prawda? Niech pan sobie to wszystko przemyśli, majorze. Jest pan przecież człowiekiem wykształconym. Sądzi pan, że posiada jakieś użyteczne dla nas informacje? Bardzo wątpię. Wymienimy pana za naszych jeńców; ale to już sprawa przywódców politycznych. Do tego czasu będziemy pana traktować po ludzku.
Toland zamilkł.
No, porozmawiaj ze mną – szepnął do siebie.
– Jestem głodny – odparł po krótkiej chwili Czapajew.
– Za pół godziny będzie kolacja.
– I tak po prostu odeślecie mnie do domu, kiedy…
– Nie mamy obozów pracy. Nie mordujemy jeńców. Gdybyśmy zamierzali obchodzić się z panem źle, nasz chirurg z pewnością nie operowałby panu nogi ani nie przepisywał środków znieczulających.
– Miałem ze sobą zdjęcia…
– Ach, na śmierć zapomniałem! – Toland wręczył Rosjaninowi portfel. – To chyba wbrew przepisom zabierać coś takiego na akcję?
– Przynoszą mi szczęście – odparł Czapajew i wyciągnął czarno-białą fotografię żony i dwóch córek.
Wrócę do was – szepnął w duchu. – Może miną jeszcze miesiące, ale wrócę…
Bob roześmiał się.
– Ma pan rację, towarzyszu majorze. A tak wygląda moja rodzina.
– Jak na mój gust, wasza żona jest stanowczo za chuda. Ale też jesteście szczęśliwym człowiekiem – Czapajew umilkł. Powilgotniały mu oczy. Zamrugał powiekami. – Napiłbym się czegoś mocniejszego – odezwał się z nadzieją w głosie.
– Ja też. Ale na naszym okręcie to zabronione – Toland popatrzył na fotografie. – Pańska córka jest bardzo piękna, majorze. Wie pan, musieliśmy chyba rozum stracić, by rzucać rodziny i…
– Taką już mamy służbę – odparł Czapajew.
Toland gniewnie machnął ręką.
– To ci przeklęci politycy. Każą iść… a my idziemy jak stado baranów! Do licha, nawet nie znamy powodów, dla których ta cholerna wojna wybuchła!
– Nie wiecie?
Strzał w dziesiątkę!
Kodeina i współczucie…
Toland włączył ukryty w kieszeni magnetofon…
– Jeśli będę ciągnął ten atak, zniszczą nas tutaj! – zaprotestował Aleksiejew. – Mam dwie pełne dywizje na flance. Ponadto otrzymałem doniesienie, że w Alfeld są amerykańskie czołgi.
– To niemożliwe! – odparł gniewnie dowódca zachodniego teatru.
– Raport pochodzi od majora Siergietowa. Był świadkiem ich przybycia. Poleciłem mu udać się do Stendal i osobiście złożyć wam raport.
– Do Alfeld ciągnie 26. Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej. Jeśli rzeczywiście są tam Amerykanie, nasi żołnierze sobie z nimi poradzą.
To jednostka kategorii C – pomyślał Aleksiejew. – Rezerwiści. Mają mało sprzętu i żadnego doświadczenia bojowego.
– Na jakim etapie jest przeprawa?
– Dwa pułki już są po drugiej stronie. Trzeci właśnie forsuje rzekę. Niestety namierzyło nas nieprzyjacielskie lotnictwo… do diabła! Mam na tyłach jednostki wroga!
– Wracaj do Stendal, Pasza. Dowództwo w Hunzen przekaż Bieriegowojowi. Potrzebuję cię tutaj. Zostałem usunięty ze stanowiska – pomyślał generał. – Odebrano mi dowództwo.
– Rozumiem, towarzyszu generale – odparł Aleksiejew i wyłączył radio.
Czyż mogę w obliczu takiego niebezpieczeństwa porzucić swoich żołnierzy? Czy mogę podległych mi dowódców zostawić w nieświadomości? – Aleksiejew wyrżnął pięścią w stół.
– Dajcie mi tu generała Bieriegowoja!
Linie obronne NATO były za daleko, by dały im wsparcie ogniowe, a własną artylerię musieli zostawić z tyłu. Mackall nastawił celowniki. Z mgły wynurzały się rosyjskie formacje. Siły przeciwnika ocenił na dwa pułki. W sumie dywizja. Nie widać wyrzutni SAM-ów – pomyślał porucznik. Dowodzący jednostką Mackalla pułkownik zaczął wydawać przez radio komendy. Lotnictwo Paktu Atlantyckiego miało pojawić się lada chwila.
Nad amerykańskimi pozycjami przeleciały bojowe helikoptery Apache. Skierowały się na południe i zaatakowały z boku kolumnę rosyjskich pojazdów. Śmigłowcami rzucało na wszystkie strony, kiedy w nacierające czołgi odpalały rakiety Hellfire. Piloci bacznie wypatrywali pojazdów z wyrzutniami rakietowymi. Nie dostrzegli żadnego. Następne nadleciały A-10. Groźne, dwusilnikowe maszyny, którym nie zagrażały teraz wyrzutnie SAM-ów, leciały na bardzo niskim pułapie. Ich obrotowe działka i wiązki bomb kontynuowały rozpoczęte przez helikoptery Apache dzieło zniszczenia.
– Rosjanie idą jak owce na rzeź, szefie – odezwał się kanonier.
– Może są zupełnie zieloni, Woody.
– Bardzo mi to odpowiada.
Na Rosjan z kolei spadła nawała ognia z armatek bradleyów usytuowanych na wschodnim krańcu miasteczka. Zanim jeszcze Rosjanie dostali się w zasięg rażenia okopanych nad rzeką czołgów, ich pierwsze linie przestały istnieć. Atak zaczynał się łamać. Radzieckie maszyny zatrzymywały się i cofały. Postawiły zasłonę dymną i zza niej strzelały na oślep. Kilka pocisków, nie wyrządzając nikomu krzywdy, spadło niedaleko pozycji Mackalla.
Dwa kilometry od miasta rosyjski atak załamał się zupełnie.
– Na północ! – rozkazał Aleksiejew przez mikrofon umieszczony w hełmofonie.
– Towarzyszu generale, jeśli polecimy na północ… – zaczął pilot, ale dowódca nie pozwolił mu skończyć.
– Powiedziałem, na północ! I nisko!
Kiedy opancerzony helikopter Mi-24 obniżył gwałtownie lot, żołądek podszedł Aleksiejewowi do gardła. Była to drobna zemsta pilota za to, że oficer każe mu robić rzeczy głupie i niebezpieczne. Aleksiejew zajął miejsce z tyłu, a teraz wisząc w pasach bezpieczeństwa, wyglądał przez otwarte z lewej strony maszyny drzwi. Helikopter wykonywał gwałtowne ewolucje. Skręcał nieoczekiwanie to w lewo, to w prawo, zmniejszając i zwiększając wysokość. Pilot dobrze znał czające się tu niebezpieczeństwa.