Выбрать главу

– Majorze Siergietow, chcę, byście udali się do Moskwy i osobiście poinformowali ich, co zamierzam. Zabiorę Bieriegowojowi jedną dywizję i pchnę ją na wschód, by ponownie otworzyć sobie drogę do Alfeld. Atak na Alfeld nastąpi z dwóch stron i kiedy odzyskamy miasteczko, ruszymy na drugą stronę Wezery bez strachu, że nasze czołgi zostaną odcięte.

– Bardzo zręczny kompromis – z nadzieją w głosie przyznał major.

To właśnie chciałem usłyszeć – ucieszył się generał.

Bitburg, Republika Federalna Niemiec

Pozostało dwanaście stealthów. Dwukrotnie wycofane zostały na krótko z akcji. Dowództwo próbowało wypracować nowe taktyki, które zmniejszyłyby ryzyko utraty cennych maszyn. W pewnej mierze to się udało – powiedział sobie pułkownik Ellington. – Niektóre radzieckie systemy świetnie sobie radziły z maszynami typu Stealth.

Niemniej połowa strat ciągle była niewyjaśniona. Może ciężko załadowane bronią maszyny, lecąc na minimalnym pułapie, uległy zwykłym wypadkom? A może wynikało to z matematycznego prawdopodobieństwa? Pilot sądzi, że gdy wykonuje zadanie ma jeden procent szans, że zostanie zestrzelony. Po pięćdziesięciu misjach okazuje się, że szansę te wynoszą czterdzieści procent.

Załogi pułkownika były w grobowych nastrojach. Piloci wchodzący w skład elitarnej eskadry stealthów stanowili prawie rodzinę, a jedna trzecia jej członków straciła już życie. Profesjonalizm, który pozwalał kryć prawdziwe uczucia i dawać im upust wyłącznie w samotności, również miał swoje granice. Granicę tę przekroczyli już dawno.

Choć skuteczność misji spadła, wymagania wojny pozostawały te same. Ellington zdawał sobie sprawę, że w hierarchii wartości wojskowych uczucia liczyły się o wiele mniej niż sprawna ręka i pewne oko.

Oderwał maszynę od ziemi i pomknął samotnie na wschód. Tej nocy nie miał żadnej broni z wyjątkiem niezbędnych do samoobrony sidewinderów i pocisków antyradarowych. Jego F-19A zamiast bomb wiózł zapasowe zbiorniki z paliwem. Pułkownik wzbił maszynę na wysokość tysiąca metrów, sprawdził instrumenty, dokonał lekkiej korekty wyważenia samolotu, po czym zszedł na pułap stu siedemdziesięciu metrów. Nad Wezerą miał przelecieć na tej właśnie wysokości.

– Duke, widzę na dole jakiś ruch – poinformował Eisly.

– Wydaje mi się, że to kolumna czołgów i transporterów z piechotą. Jadą na północny wschód autostradą 64.

– Zamelduj o tym.

Tutaj wszystko, co się ruszało, stanowiło cel. Minutę później przelecieli nad Leiną. Alfeld minęli po północnej stronie. Dostrzegli rozbłyski odległych salw artyleryjskich i Ellington zboczył w lewo. Mknące swymi balistycznymi torami pociski o średnicy piętnastu centymetrów nie dbały o to, czy stealth jest widoczny, czy też nie.

To zadanie powinno być łatwiejsze – pocieszał się w duchu Ellington. Lecieli na wschód, trzy kilometry od bocznej drogi, którą Eisly cały czas obserwował za pomocą kamery telewizyjnej zainstalowanej w przodzie maszyny. Odbiornik ostrzegający o zagrożeniu nastrojony był na częstotliwość przeczesujących niebo radarów z wyrzutni rakiet ziemia-powietrze.

– Czołgi – poinformował cicho. – Bardzo dużo czołgów.

– W ruchu?

– Chyba nie. Jakby stały przy drodze i kryły się między drzewami. Poczekaj… ostrzeżenie przed wyrzutnią rakietową! SAM na godzinie trzeciej.

Ellington odepchnął od siebie drążki sterowe, a następnie przesunął je w lewo. W ciągu paru sekund musiał wykonać kilka czynności. Skierował maszynę w dół, odwrócił głowę, spojrzał na nadlatujący pocisk, po czym znów wbił wzrok przed siebie, bacząc, by wart pięćdziesiąt milionów dolarów samolot nie wyrżnął w ziemię. Ujrzał kierującą się w jego stronę żółtobiałą plamę ognia. Wyrównał lot i gwałtownie przechylił maszynę przez prawe skrzydło. Siedzący z tyłu Eisly nieustannie śledził rakietę.

– Dobra nasza, Duke! Przeleciała bokiem.

Lecący nad wierzchołkami drzew pocisk znurkował i eksplodował w lesie.

– Instrumenty mówią, że był to SA-6. Na pierwszej godzinie radar śledzący. Bardzo blisko.

– Okay – mruknął Ellington.

Uaktywnił rakietę antyradarową Sidearm i odpalił ją w odległy o ponad sześć kilometrów transmiter. Rosjanie nie zdążyli wykryć obecności pocisku. Ellington ujrzał w dole błysk eksplozji. Masz za swoje, Darth Vader!

– Chyba miałeś rację, Duke. W ten właśnie sposób namierzają nasze maszyny.

– Pewnie.

Stealth był niewidoczny dla radarów zainstalowanych w samolotach. Urządzenie naziemne skierowane w niebo miało dużo większą szansę namierzenia maszyny. Mogli wprawdzie temu zapobiec, lecąc na bardzo niskim pułapie, lecz wtedy ich pole obserwacji kurczyło się prawie do zera. Znów skierował samolot w stronę czołgów.

– Jak myślisz, Don? Ile ich jest?

– Dużo. Ponad setka.

– Zamelduj.

Ellington zawrócił na północ, a major Eisly złożył przez radio raport. Za kilka minut miejsce koncentracji czołgów nawiedzić miały niemieckie phantomy. Tak wiele nieruchomych maszyn zgrupowanych w jednym miejscu znaczyć może punkt tankowania paliwa – pomyślał pułkownik. Cysterny albo już tam są, albo dopiero nadjeżdżają. Pojazdy z benzyną stanowiły główny cel tej misji Ellingtona. Tak nagła zmiana taktyki w wyborze celów zaskoczyła pilotów. Po tygodniach nieustannego polowania na transporty z zaopatrzeniem i maszerujące kolumny wroga… a to co znów takiego?

– Przed nami ciężarówki!

Duke wpatrywał się we wskaźnik refleksyjny na owiewce. Długi rząd… cystern posuwał się szybko w zwartej kolumnie. Wszystkie miały wygaszone światła. Charakterystyczny kształt samochodów nie budził wątpliwości. Duke wprowadził samolot w ostry skręt i przemieścił się o trzy kilometry. Pracujący na podczerwień ekran Eisly'ego pokryła poświata rzucana przez cieplejsze od nocnego powietrza silniki i rury wydechowe pojazdów. Wyglądało to jak pochód duchów sunący wysadzaną drzewami drogą.

– Naliczyłem około pięćdziesięciu sztuk, Duke. Kierują się w stronę czołgów.

Pięć tysięcy galonów paliwa w każdym samochodzie – kalkulował w myślach pilot. – Dwieście pięćdziesiąt tysięcy galonów oleju napędowego… ilość wystarczająca dla dwóch sowieckich dywizji.

Eisly przekazał tę informację przez radio.

– Cień Trzy – odezwał się w odpowiedzi kontroler z samolotu radiolokacyjnego. – Osiem ptaszków już w drodze. Przybędą za około cztery minuty. Pozostańcie w pobliżu i liczcie.

Ellington obniżył lot i przez kilka minut krążył nad czubkami drzew. Zastanawiał się, ilu rosyjskich żołnierzy uzbrojonych w ręczne wyrzutnie SA-7 czai się w pogrążonym w mroku lesie.

Wiele czasu upłynęło od Wietnamu, wiele czasu minęło od chwili, kiedy pułkownik po raz pierwszy uświadomił sobie, iż mimo umiejętności, jakie posiada, zwykły, głupi przypadek może przeciąć nić jego życia. W ciągu długich lat pokoju zdążył o tym zapomnieć; Ellingtonowi nie mieściło się w głowie, że mógłby w taki właśnie sposób zginąć. Tutaj jednak wystarczyłby jeden żołnierz uzbrojony w SA-7 i… Przestań o tym myśleć, Duke – skarcił się w duchu.

Brytyjskie tornada nadleciały od wschodu. Prowadzący samolot zrzucił wiązkę bomb na czoło kolumny. Pozostałe maszyny mknęły nad drogą pod niewielkim kątem i zasypywały bombkami kolumnę cystern. Ciężarówki eksplodowały, wysyłając wysoko w niebo bicze blasku. Ellington dostrzegł na tle pomarańczowych płomieni sylwetki dwóch myśliwców bombardujących, które kierowały się już na zachód, do domu. W dole paliwo rozlewało się ognistymi strugami na obie strony szosy. Nie uszkodzone pojazdy hamowały gwałtownie i skręcały, próbując rozpaczliwie uniknąć zagłady. Z niektórych wyskakiwali kierowcy. Cysterny zjeżdżały na pobocza, by uciec z morza płomieni. Kilku pojazdom to się udało. Większość jednak była zbyt ciężka, by utrzymać równowagę na miękkiej ziemi i natychmiast się wywracała.