Iwan Siergietow niespokojnie poruszył się w fotelu. Domyślał się, do czego zmierza rozmowa.
– Wtedy zapewne przegramy.
– Zapewne? – parsknął Kosow. – Wtedy jesteśmy skazani. Przegramy wojnę z NATO, tragiczna sytuacja w naszej energetyce jeszcze się pogorszy, a wojsko stanowić będzie zaledwie ułamek tych sił, którymi dysponowaliśmy. I co wtedy uczyni Politbiuro?
– Lecz jeśli ofensywa na Alfeld się powiedzie…
Obaj członkowie Politbiura zignorowali tę uwagę.
– Na czym polega sekret negocjacji z Niemcami w Islandii? – spytał minister Siergietow.
– Aha, zauważyliście, że minister spraw zagranicznych nieco koloryzował? – uśmiechnął się złośliwie Kosow. Był człowiekiem stworzonym do konspiracji. – Niemcy nie ustąpili o krok. Najprawdopodobniej chodziło o to, by w razie czego Pakt Atlantycki nie rozpadł się do końca. Albo jest to jakaś bliżej nieokreślona gra polityczna. Nie jesteśmy pewni – szef KGB nalał sobie do szklanki wody mineralnej. – Za osiem godzin zbiera się Politbiuro. Chyba tam nie pójdę. Mam chore serce i czuję, że bierze mnie angina.
– Zatem wasz raport dostarczy Łarionow?
– Tak – wyszczerzył zęby Kosow. – Biedny Josef. Wpadł w sidła własnych ocen wywiadowczych. Poinformuje, że sprawy toczą się inaczej, niż zakładał plan, ale się toczą. Powie, że obecny atak NATO stanowi tylko desperacką próbę zapobieżenia ofensywie, która ma wyjść z Alfeld, a negocjacje z Niemcami ciągle rokują nadzieje. Powinienem was ostrzec, majorze, iż Łarionow ma w waszym sztabie swego człowieka. Choć nie czytałem raportu, jaki złożył, wiem, kto to jest. To on zapewne dostarczył informacji, na podstawie których aresztowano poprzedniego dowódcę teatru i mianowano na jego miejsce waszego generała.
– A co się stało z poprzednim dowódcą? – spytał oficer.
– To nie wasza sprawa – odparł zimno Kosow.
W ciągu ostatnich trzydziestu sześciu godzin aresztowano w sumie siedmiu wysokich oficerów. Umieszczono ich w Lefortowie i Kosow przy najlepszych nawet chęciach nie miał wpływu na dalsze losy więźniów.
– Ojcze, muszę dokładnie znać sytuację z paliwem.
– Rezerwy narodowe są na wykończeniu. Paliwo, które otrzymaliście lub jest jeszcze w drodze, starczy na tydzień. Pozostaje zapas na kolejny tydzień oraz rezerwa przeznaczona na operację w Zatoce Perskiej. Tej benzyny starczy również na tydzień.
– Przekażcie zatem swemu dowódcy, że ma dwa tygodnie czasu na wygranie wojny. Jeśli zawiedzie, zapłaci głową. Łarionow całą winę za spowodowane przez siebie błędy wywiadu zwali na armię. Wasze życie, młody człowieku, wtedy również będzie zagrożone.
– Kto jest tym szpiegiem KGB w naszym sztabie?
– Oficer operacyjny teatru wojny. Dokooptowany tam wprawdzie został przed laty, ale jego bezpośredni przełożony należy do frakcji Łarionowa. Nie mam dostępu do raportów, jakie składa.
– Generał Aleksiejew… złamał otrzymane instrukcje i wycofał jednostki znad Wezery. Posłał je na wschód, gdzie mają wziąć udział w operacji odbicia Alfeld.
– Zatem już teraz znalazł się w niebezpieczeństwie. Nie potrafię mu pomóc.
Bo nie chcę wiązać sobie rąk – dodał w myślach dyrektor KGB.
– Wania, powinieneś już wracać. Mam z towarzyszem Kosowem kilka spraw do omówienia.
Siergietow objął syna i odprowadził do drzwi. Spoglądał na niknące między brzozami tylne, czerwone światła samochodu.
– Nie podoba mi się pomysł plątania w to mego syna.
– A komu innemu moglibyście zaufać, Michaile Edwardowiczu. Rodinie grozi zagłada, przywódcy partyjni oszaleli, nawet ja nie sprawuję już pełnej kontroli nad KGB. Czyż nie rozumiecie, że p r z e g r a l i ś m y? Musimy ratować, co się da.
– Ale przecież wciąż trwamy na terytorium wroga…
– Wczorajszy dzień się nie liczy. Nie liczy się dzisiaj. Naprawdę liczy się to, co będzie za tydzień. Kiedy już nawet minister obrony zrozumie, że przegraliśmy, jak postąpi? Zastanawialiście się nad tym? Kiedy desperat pojmie, że przegrał, a w dodatku dysponuje bronią jądrową, co wtedy?
Rzeczywiście, co wtedy? – pomyślał Siergietow.
Zadał sobie dwa pytania: Co zrobię ja? Co zrobimy my?
Popatrzył na Kosowa i zaczął rozważać to drugie.
Mackalla dziwiło, że Rosjanie nie reagują natychmiast. Przeprowadzili wprawdzie nocą kilka ataków lotniczych i ostrzelali z artylerii pozycje przeciwnika, ale spodziewany atak sił lądowych nie nastąpił. Był to wielki błąd. Dzięki tej zwłoce zdążyły nadejść nowe dostawy amunicji i po raz pierwszy od tygodnia czołgi zostały w pełni uzbrojone. Najważniejsze jednak było to, iż przetrzebione szeregi 11. Pułku Kawalerii Pancernej uzupełniła niemiecka Brygada Pancerna Grenadierów. Mackall ufał już Niemcom w tym samym stopniu co potężnemu pancerzowi swego czołgu. Ich pozycje obronne rozciągały się daleko na zachód i na wschód. Operujące na północy jednostki, które przybyły z odsieczą dla Alfeld, zapewniały silne wsparcie ogniowe artylerii dalekiego zasięgu. Jednostki inżynieryjne naprawiły już rosyjskie mosty na Leinie i czołgi Mackalla ruszały właśnie nimi z pomocą oddziałom piechoty zmotoryzowanej, które okopały się w ruinach Alfeld.
To bardzo dziwne uczucie przekraczać rosyjskie mosty; to bardzo dziwne uczucie w ogóle kierować się na wschód – myślał porucznik. Kierowca jego czołgu był podenerwowany, kiedy z prędkością ośmiu kilometrów na godzinę prowadził maszynę po wąskiej konstrukcji, która sprawiała wrażenie bardzo kruchej. Gdy znaleźli się już po drugiej stronie, ominęli samo miasto i wzdłuż rzeki ruszyli na północ. Padał drobny deszcz, wszystko spowijała lekka mgła, nad głowami kłębiły się niskie, gęste chmury, a widoczność nie przekraczała tysiąca metrów. Typowa pogoda dla europejskiego lata. Oczekujący na nich żołnierze skierowali nowo przybyłe czołgi na czekające już pozycje. W przygotowaniu tych stanowisk bardzo pomogli sami Rosjanie. Uprzątnęli bowiem skrzętnie gruz, układając go w zgrabne wysokie prawie na dwa metry pryzmy, jakby specjalnie stworzone dla osłony amerykańskich maszyn bojowych.
Porucznik Mackall osobiście skontrolował stanowiska swoich czterech czołgów, a następnie odbył naradę z dowódcą kompanii piechoty, którą jego pluton miał wspierać. Na przedmieściach Alfeld okopały się dwa bataliony piechurów, którym towarzyszył szwadron czołgów.
Ciszę rozdarł wizg pocisków. To amerykańskie armaty posłały kolejną porcję min artyleryjskich na okryte mgłą pole bitwy, które rozciągało się przed oczami Mackalla. Porucznik szybko wskoczył do czołgu. Zaczynała się walka.
– Przygotowania do ataku zajęły zbyt wiele czasu – warknął Aleksiejew do oficera operacyjnego.
– Trzy dywizje już ruszyły.
– Jakie otrzymaliśmy posiłki?
Człowiek z wydziału operacyjnego przestrzegał wprawdzie Aleksiejewa przed atakiem na dwóch frontach, ale generał mocno trzymał się planu. Dowodzona przez Bieriegowoja dywizja kategorii A była już na miejscu gotowa uderzyć z zachodu, zaś trzy dywizje kategorii C miały ruszyć ze wschodu. Regularne formacje czołgowe nie posiadały artylerii – posuwały się zbyt szybko, by wlec za sobą armaty – ale trzysta czołgów i sześćset lekkich transporterów opancerzonych z piechotą, zdaniem generała, samo w sobie stanowiło potężną siłę… pytanie tylko, czym dysponował przeciwnik i ile rosyjskich pojazdów zniszczonych zostanie przez lotnictwo Paktu, zanim jeszcze nawiąże kontakt z nieprzyjacielem?
Pojawił się Siergietow. Miał na sobie wymięty w podróży mundur jednostki kategorii A.