– I jak zastaliście Moskwę? – spytał Aleksiejew.
– Ciemną, towarzyszu generale. Co z atakiem?
– Właśnie zaczynamy.
– Tak? – major był najwyraźniej zdziwiony tak długą zwłoką.
Obrzucił przeciągłym spojrzeniem oficera operacyjnego teatru wojny, który, marszcząc brwi, pochylał się właśnie nad stołem z mapami. Oficerowie taktyczni przygotowywali się do nanoszenia na nakres poszczególnych faz zbliżającej się bitwy.
– Towarzyszu generale, mam dla was wiadomość z naczelnego dowództwa.
Siergietow wręczył wyglądający bardzo urzędowo blankiet. Aleksiejew rzucił na niego okiem… i przestał czytać. Próbował nad sobą zapanować. Złożył starannie papier.
– Chodźmy do mego biura.
Generał bez słowa zamknął za sobą dokładnie drzwi.
– Jesteście tego pewni?
– Powiedział mi to osobiście dyrektor Kosow.
Aleksiejew usiadł na skraju biurka. Wyjął zapałki i podpalił otrzymany dokument. Obserwował, jak płomienie liżą papier. Kiedy dochodziły mu już do palców, wrzucił dopalające się resztki do popielniczki.
– Pieprzona menda. Stukacz. – Mam w sztabie zdrajcę, dodał w myślach. – Coś jeszcze?
Siergietow dokładnie zrelacjonował mu wszystko, czego dowiedział się w Moskwie. Kiedy skończył, Aleksiejew długo milczał. Porównywał ilość paliwa, jakiej potrzebował, z rezerwami, które miał do dyspozycji.
– Jeśli dzisiejszy atak się nie powiedzie… możemy…
Odwrócił twarz. Po prostu nie chciał, nie mógł dokończyć rozpoczętego zdania. Nie po to kształciłem się całe życie, by teraz przegrać – pomyślał. Przypomniał sobie, co mówił przed wojną. – Radziłem, by uderzyć natychmiast. Powiedziałem im, że niezbędne jest zaskoczenie strategiczne, któregonie osiągniemy, jeśli będziemy zwlekać zbyt długo. Oświadczyłem, że należy zamknąć Północny Atlantyk, by odciąć NATO od dostaw z Ameryki. I co? Nie posłuchali moich rad. Mój przyjaciel siedzi w więzieniu KGB, a moje życie wisi na włosku tylko dlatego, że mogę nie wywiązać się z zadania, o którym od początku mówiłem, że jest niewykonalne… Dlatego, że to ja miałem rację!
Daj spokój, Pasza. Po co Politbiuro miałoby wysłuchiwać opinii żołnierza, skoro może go po prostu rozstrzelać? Do biura wetknął głowę oficer operacyjny teatru wojny.
– Wojsko ruszyło.
– Dziękuję wam, Jewgieni Iljiczu – odparł uprzejmie Aleksiejew. – Chodźmy, majorze. Zobaczymy, jak szybko przełamiemy linie NATO.
– Będzie bójka – odezwał się znad działa Woody.
– Na to wygląda – zgodził się Mackall.
Spodziewali się natarcia dwóch lub trzech rezerwowych sowieckich dywizji. Rosjanie ostrzeliwali ich z obu stron rzeki, lecz słaba widoczność utrudniała pracę zarównoradzieckiej artylerii jak i lotnictwu NATO, które w tych warunkach mogło zapewnić tylko minimalne wsparcie. Jak zwykle najgorsze było trwające dwie minuty wstępne bombardowanie rakietowe, kiedy to spadł na nich grad nie sterowanych pocisków. Ginęli ludzie i pojazdy, ale jednostki Paktu Atlantyckiego były dobrze okopane i straty okazały się stosunkowo niewielkie.
Woody włączył celowniki termogramowe. Pozwalało mu to obserwować teren na odległość do tysiąca metrów – dwukrotnie dalej niż w tych warunkach sięgał wzrok. Po lewej stronie wieżyczki wiercił się nerwowo ładowniczy. Stopy oparł na pedale, którym otwierał komorę z pociskami. Kierowca spoczywał pod głównym działem i leżąc w pudle rozmiarów trumny bębnił palcami po drążku kierowniczym.
– Uwaga, chłopcy. Nadchodzą – odezwał się Mackall.
– Widzę na wschodzie ruch.
– Ja też – potwierdził Woody.
Wróciło kilku żołnierzy z rekonesansu. Nie tylu, ilu powinno – pomyślał Mackall. – Jednak ponosimy duże straty…
– Ceclass="underline" czołg. Godzina dwunasta – odezwał się Woody.
Nacisnął spust. Czołgiem szarpnęło. Z części zamkowej lufy wyskoczyła łuska. Ładowniczy wdepnął pedał. Otworzyły się drzwiczki od komory i mężczyzna wyjął kolejny pocisk podkalibrowy. Wsunął go do lufy.
– Gotowe.
Woody wybrał kolejny cel. Zajmował się wyłącznie sobą i tym, co robił, a Mackall obserwował przez otwory pozostałe czołgi swego plutonu. Dowódca piechoty wołał o wsparcie artyleryjskie.
Nieoczekiwanie ujrzeli przed sobą rosyjskich żołnierzy. Między szeregami piechoty pomykały ośmiokołowe transportery opancerzone. Bradleye natychmiast skierowały w tamtą stronę ogień ze swych 25-milimetrowych dział. Jednocześnie zaczęły padać wystrzeliwane przez artylerię pociski uzbrojone w zapalniki zbliżeniowe, które powodując detonację siedem metrów nad ziemią, sprawiały, że nacierający żołnierze zasypywani byli gradem odłamków.
Amerykanie nie mogli nie trafiać. Rosyjskie czołgi nacierały bardzo wąskim frontem, posuwały się w pięćdziesięciometrowych odstępach, a nie, jak miały to w zwyczaju, w stumetrowych. Woody natychmiast spostrzegł, że są to przestarzałe T-55 ze 100-rnilimetrowymi działami. Zniszczył trzy, zanim te zdążyły w ogóle wypatrzyć pozycje NATO. Jeden z radzieckich czołgów wcelował w pryzmę kamieni tuż przed czołgiem Mackalla i zasypał abramsa okruchami skał. Tę maszynę Woody zniszczył pociskiem HEAT. Pojawiły się świece dymne – ale to wcale Rosjanom nie pomogło. Elektroniczne amerykańskie celowniki nic sobie nie robiły z bijących w niebo kłębów dymu. Rosjanie, ustaliwszy już dokładnie pozycje przeciwnika, podali swej artylerii przez radio namiary. Amerykańskie armaty nie pozostały dłużne. Rozpoczął się pojedynek na działa.
– Czołg z anteną! Podkalibrowym!
Kanonier nastroił celownik na T-55 i odpalił pocisk. Chybił, ale natychmiast wprowadził w lufę następny. Drugi strzał wyrzucił wieżyczkę rosyjskiej maszyny wysoko w niebo. Celownik termiczny pokazywał jasne punkciki nadlatających rakiet przeciwczołgowych i plamy światła w miejscach, gdzie eksplodowały trafione pojazdy. Nagle Rosjanie przestali atakować. Większość ich maszyn płonęła. Ocalałe gwałtownie zawracały.
– Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień! – polecił swemu plutonowi Mackall. – Meldować się.
– Trzy-dwa, mam uszkodzoną gąsienicę – odezwał się jeden z amerykańskich czołgów.
Pozostałe, świetnie ukryte za stosami kamieni, pozostały nietknięte.
– Wystrzeliliśmy dziewięć pocisków, szefie – odezwał się Woody.
Mackall i ładowniczy otworzyli włazy, by usunąć z wnętrza wieżyczki gryzący smród propelentu. Kanonier zdjął skórzany hełm. Jasne włosy miał spocone i potargane.
– Wiem, czego w tej maszynie brakuje – oznajmił.
– Tak, Woody?
– Nie mamy na spodzie żadnego włazu. Dobrze byłoby się wysikać bez wyłażenia z tego cholernego czołgu.
– Musisz o tym przypominać? – jęknął kierowca.
Mackall roześmiał się i dopiero po chwili zrozumiał powód swej radości. Po raz pierwszy, nie cofając się na krok, powstrzymali Iwana. Była to bardzo budująca refleksja, zwłaszcza, że i tak nie mieliby się dokąd cofnąć. A reakcja załogi? Po prostu śmieje się z niewybrednych dowcipów.
O'Malley ponownie wystartował. Przeciętnie przebywał w powietrzu dziesięć godzin na dobę. Choć w ciągu ostatnich czterech dni storpedowane zostały trzy amerykańskie okręty, a dwa inne trafione rakietami wystrzelonymi z okrętów podwodnych, Rosjanie płacili za te sukcesy bardzo drogo. Na wody w pobliżu Islandii Iwan skierował około dwudziestu jednostek podwodnych. Osiem z nich zniszczono w chwili, gdy próbowały sforsować linię pikiet strzegących flotylli. Kilka następnych zatopiły statki z holowanymi antenami sonarowymi, którym pomagały własne helikoptery i śmigłowce z HMS "Illustrious". Zuchwały kapitan tanga przedostał się w środek grupy lotniskowców i trafił torpedą w "Americę". Bardzo szybko jednak Rosjanina wytropił i wysadził niszczyciel "Caron". "America" mogła teraz rozwijać szybkość dwudziestu pięciu węzłów, co z trudem wystarczało do prowadzenia operacji lotniczych. Ale jednostka pozostała na stanowisku.