Выбрать главу

– Dzień dobry, dzień dobry – Aleksiejew prawie krzyczał. – Co jest, do diabła? Dywizja Armii Radzieckiej wysypia się gdzieś na cholernej bocznicy kolejowej w czasie, gdy w Niemczech giną ludzie!

– My… pociągi stoją. Jakieś kłopoty z szynami.

– Kłopoty z szynami, powiadacie? Macie przecież transportery, prawda?

– Pociąg ma pojechać na Dworzec Kijowski. Tam doczepią lokomotywy, które zabiorą nas do Polski.

– Załatwię wam ten transport – niczym kapryśnemu dziecku tłumaczył generał Aleksiejew. – Nie mamy czasu na to, by żołnierze siedzieli bezczynnie na dupach. Pociągi nie mogą jechać, ale wy możecie! Stoczyć transportery z platform. Dostaniemy się na Dworzec Kijowski przez Moskwę. Przetrzyjcie oczy i ruszcie dywizję. W przeciwnym razie znajdę na wasze miejsce kogoś innego.

Aleksiejewa zawsze zdumiewał fakt, ile może zdziałać krzyk. Obserwował, jak dowódca dywizji krzyczy na dowódców pułkowych, a ci z kolei na dowódców batalionów. Po dziesięciu minutach krzyki doszły do poziomu drużyn. Minęło kolejnych dziesięć i już zdjęto zabezpieczające łańcuchy z kół wozów bojowych piechoty BTR-60 i pierwsza maszyna opuściła lorę kolejową. Odjechała na rozciągający się przed dworcem plac Korskiego. Piechota zajmowała miejsca w transporterach. Żołnierze przybrani w polowe mundury i uzbrojeni po zęby wyglądali bardzo groźnie.

– Dotarł już do was nowy oficer łączności? – zapytał Aleksiejew.

– Tak jest. Wasi ludzie wymienili prawie cały mój poprzedni personel – skinął głową dowódca dywizji.

– To bardzo dobrze. Drogo nas kosztowała nauka, jak strzec łączności na froncie. Wasz nowy sztab to bardzo sprawni oficerowie. A jak nowi żołnierze?

– W każdym pułku jest jedna kompania weteranów.

Pozostałych frontowców rozproszyliśmy po całej dywizji. Dowódca bardzo był zadowolony z odkomenderowanych do niego oficerów, którzy zastąpili dawnych, niezbyt mile przez generała widzianych. Aleksiejew najwyraźniej podesłał mu dobrych ludzi.

– Doskonale. Uformujcie dywizję w kolumny pułkowe. Pokażemy coś ludziom, towarzyszu. Pokażemy, jak wygląda dywizja Armii Radzieckiej. Tego właśnie mieszkańcom Moskwy potrzeba.

– Jak się przedostaniemy przez miasto?

– Wyznaczyłem kilku żołnierzy KGB z ochrony pogranicza do kierowania ruchem. Trzymajcie ludzi krótko. Nie chcę, by któryś się zgubił.

Podbiegł major.

– Towarzyszu generale, za dwadzieścia minut będziemy gotowi do wymarszu.

– Za piętnaście – odparł generał.

– Bardzo dobrze – zauważył Aleksiejew. – Generale, chwilowo będę wam towarzyszył. Chcę zobaczyć, jak wasi ludzie potrafią operować sprzętem.

Michaił Siergietow, zgodnie ze swoim zwyczajem, pojawił się na posiedzeniu Politbiura nieco wcześniej.

Kremla pilnowała jak zwykle kompania piechoty z dywizji Gwardii Tamańskiej. Żołnierze wchodzący w skład tej reprezentacyjnej jednostki posiadali niewielką praktykę bojową. Pozbawieni kłów pretorianie, jak wiele podobnych przeznaczonych do parady formacji, wymusztrowani i w galowych mundurach, stanowili wzór żołnierza. Ale w Alabino, dywizja – jak każda inna – posiadała komplet czołgów i dział. Prawdziwymi strażnikami Kremla byli żołnierze ochrony pogranicza KGB oraz stacjonująca pod Moskwą dywizja podległa ministerstwu spraw wewnętrznych. Stanowiło to typowy radziecki system, w którym obok siebie funkcjonowały trzy różne formacje podległe trzem odrębnym ministerstwom. Dywizja Gwardii Tamańskiej posiadała wyśmienite uzbrojenie, lecz niewielkie doświadczenie bojowe. Jednostki KGB były najlepiej wyszkolone, ale dysponowały tylko lekkim uzbrojeniem. Wojsko ministerstwa spraw wewnętrznych natomiast nie miało dostępu do ciężkiej broni i pomyślane było głównie jako paramilitarna policja. W jego skład jednak wchodzili Tatarzy znani z okrucieństwa i patologicznej wręcz nienawiści do Rosjan. Stosunki między tymi trzema formacjami były bafdziej niż skomplikowane.

– Michaile Edwardowiczu?

– Ach, witam was, Filipie Moisiejewiczu – Siergietow przystanął na widok ministra rolnictwa.

– Bardzo się niepokoję – powiedział cicho mężczyzna.

– Czym?

– Obawiam się, że oni… Rada Obrony… chcą użyć broni jądrowej.

– Aż tak zdesperowani chyba nie są.

Jeśli jesteście prowokatorem, towarzyszu, sami usłyszeliście moje słowa – pomyślał Siergietow. – Chciałbym wiedzieć, co naprawdę myślicie.

Otwarta, słowiańska twarz ministra rolnictwa nie zmieniła wyrazu.

– Mam nadzieję, że się nie mylicie. Nie po to zapewniłem krajowi żywność, by ujrzeć, jak to wszystko wylatuje w powietrze.

Sojusznik – powiedział sobie w duchu Siergietow.

– A jeśli dojdzie do głosowania, co wtedy?

– Nie wiem, Misza. Zbyt wielu z nas daje się porwać wypadkom.

– Sprzeciwicie się temu szaleństwu?

– Tak. Wkrótce mam mieć wnuka. Chcę, by normalnie żył. Za to jestem gotów zapłacić nawet głową. Wybaczcie mi towarzyszu. Wybaczcie wszystkie moje podejrzenia.

– Michaił Edwardowicz! Jak zwykle ranny ptaszek! – Kosow przybył w towarzystwie ministra obrony.

– Rozmawiamy właśnie z Filipem o przydziałach paliwa dla rolnictwa.

– Lepiej myślcie o moich czołgach! Żywność może poczekać – minister obrony minął ich szybko i wszedł do sali konferencyjnej. Siergietow wymienił ze swym krajanem spojrzenia.

Zebranie rozpoczęło się z dziesięciominutowym opóźnieniem. Zagaił sekretarz generalny, po czym oddał głos ministrowi obrony.

– Musimy wykonać w Niemczech rozstrzygający ruch.

– Obiecujecie nam to od tygodni – przerwał mu Bromkowskij.

– Tym razem już nieodwołalnie. Za godzinę pojawi się tu generał Aleksiejew i przedstawi swój plan. Chwilowo przedyskutujemy kwestię użycia taktycznej broni jądrowej oraz zastanowimy się nad sposobami, jak zapobiec ripoście Paktu Atlantyckiego.

Twarz Siergietowa była jedną z wielu nieruchomych twarzy zgromadzonych przy stole ludzi. Naliczył cztery, na których malowała się niekłamana zgroza. Dyskusja, jaka nastąpiła, była bardzo gwałtowna.

Aleksiejew przejechał już w towarzystwie dowódcy dywizji kilka kilometrów. Minęli ambasadę indyjską i gmach Ministerstwa Sprawiedliwości. Tę ostatnią budowlę generał obrzucił ironicznym spojrzeniem. Że akurat dziś muszę przejeżdżać obok tego miejsca – pomyślał. Ośmiokołowy transporter zaopatrzony był w centralkę radiową. Sześciu rekrutujących się spośród weteranów oficerów łączności udostępniło dowódcy pasmo radiowe, by ten mógł osobiście dyrygować przejazdem swej jednostki przez miasto. Kolumna sunęła powoli. Wozy bojowe przystosowane były wprawdzie do rozwijania dużych prędkości, ale potężne czołgi już przy szybkości dwudziestu kilometrów na godzinę zniszczyłyby kompletnie nawierzchnię ulic.

Maszyny jechały więc statecznie, przykuwając uwagę niewielkich grupek widzów gromadzących się na chodnikach. Moskwianie obserwowali przejazd żołnierzy i pozdrawiali ich machaniem rąk.

Pochód kolumny w niewielkim stopniu tylko przypominał paradne defilady wdrożonych do musztry gwardzistów z dywizji Gwardii Tamańskiej. Ale to akurat budziło w widzach największy entuzjazm. Mieli przed sobą prawdziwych żołnierzy jadących na front. Rozstawieni wzdłuż trasy oficerowie KGB "poradzili" funkcjonariuszom moskiewskiej milicji, by dywizję przepuścili przez miasto. Kiedy wytłumaczyli przyczynę przemarszu i opowiedzieli o awarii na moście kolejowym, milicjanci z entuzjazmem torowali drogę żołnierzom Ojczyzny.

Gdy kolumna dotarła do Placu Nogina, Aleksiejew wyprostował się we włazie kanoniera.

– Wspaniale wyszkoliliście żołnierzy – pochwalił dowódcę dywizji. – Teraz opuszczę was i przyjrzę się pozostałym waszym jednostkom. Zobaczymy się w Stendal.