– Czy pan się kiedyś zgubił w obcym kraju, monsieur?
– Pewnie, komu się to nie przytrafiło?
– Ale szybko naprawili swój błąd, prawda? – major skinął na szofera.
Tym razem sami sobie poradzili – pomyślał. Interessant…
Dziennikarz telewizyjny wzruszył ramionami i podszedł do auta. Podążył za ostatnim czołgiem w kolumnie poruszającej się z szybkością trzydziestu kilometrów na godzinę.
Konwój jechał w kierunku północno-zachodnim i przy autostradzie 187 w jakiś cudowny sposób połączył się z inną jednostką radziecką. Zmniejszywszy szybkość do dwudziestu kilometrów na godzinę, oba oddziały ruszyły w stronę poligonu.
To robiło wrażenie. W transmitowanym przez moskiewską telewizję dzienniku pokazano cały pułk czołgów sunących przez rozległą równinę. Kierowały się w stronę skrytego za fontannami kurzu wzgórza zalewanego nieustannie zaporowym ogniem artylerii bijącej w symulowane pozycje wroga. Górą przemykały myśliwce bombardujące, a helikoptery odprawiały swój taniec śmierci. Komentator twierdził, że armia radziecka gotowa jest stawić czoło każdemu zagrożeniu z zagranicy. I naprawdę na to wyglądało.
Kolejne pięć minut zajęła relacja z rozmów rozbrojeniowych w Wiedniu. Były oczywiście tradycyjne narzekania na upór Stanów Zjednoczonych, które nie chciały uznać pewnych punktów wielkodusznej propozycji radzieckiej. Spiker dodał, że mimo bezkompromisowej postawy Amerykanów osiągnięto pewien postęp i do końca lata możliwe jest wstępne porozumienie. Rolanda zaskoczył sposób, w jaki Rosjanie opisywali negocjacje. Niewiele dotąd przykładał wagi do telewizyjnej retoryki i niebywale zdumiało go rozgraniczenie na dobrych i złych chłopców.
– Całkiem normalny materiał – odezwał się Lowe. – Zobaczysz, skończą się kłócić i dobiją targu. Na razie mówią, że nasz prezydent to wspaniały człowiek, choć wróg klasowy. Potem zaczną śpiewać w euforii. To naprawdę łagodny materiał. Pomyśl tylko, jakiego zazwyczaj języka używają, mówiąc o nas.
– A manewry wyglądają normalnie?
– Całkiem. Jak to zabawnie jest pomyśleć sobie, że stajesz naprzeciw setki czołgów. Zauważyłeś, że każdy dysponuje trzynastocentymetrowej średnicy działem? Pomyśl o wsparciu artyleryjskim. Pomyśl o lotnictwie. Rosjanie naprawdę wierzą w taką kombinację różnych jednostek. Kiedy przyjdą do ciebie, przyjdą z całym inwentarzem.
– I jak ich odeprzeć?
– Oddać inicjatywę. Pozwolić, by przygotowali się do wszystkiego po swojemu i obserwować.
– To samo na morzu?
– Tak.
Aleksiejew nalał sobie herbaty i dopiero wtedy podszedł do biurka dowódcy. Uśmiechał się od ucha do ucha.
– Towarzyszu generale, „Postęp" przebiega bardzo dobrze.
– Wiem, Pawle Leonidowiczu.
– Nigdy bym w to nie uwierzył. Wyśmienita jest ta nowa kadra oficerska. Po usunięciu starego balastu nowi ludzie aż palą się do działania, a ponadto są rzeczywiście zdolni.
– Więc egzekucja tych czterech pułkowników poskutkowała – zauważył sardonicznie dowódca Południowo-Zachodniego Teatru Wojny.
Przez pierwsze dwa dni śledził przebieg manewrów ze swej kwatery głównej i całym sercem pragnął znaleźć się na polu walki. Ale nie na tym polegała rola dowódcy tej rangi. Obserwował wszystko oczyma Aleksiejewa.
– Było to trudne posunięcie, ale słuszne. Wyniki mówią same za siebie – wspomnienie czynu zgasiło cały jego zapał. Ciągle miał to w pamięci. Zrozumiał już, że problem trudnych decyzji nie leży w ich podejmowaniu, ale w umiejętności życia ze świadomością ich konsekwencji, bez względu na to, jak słuszne byłyby te decyzje. Odepchnął od siebie tę myśl. – Jeszcze dwa tygodnie ćwiczeń i Armia Czerwona będzie gotowa. Wtedy możemy pokonać NATO.
– Nie będziemy walczyli z NATO, Pasza.
– W takim razie niech Allach ma Arabów w opiece – odparł Aleksiejew.
– Niech Allach nas ma w opiece. Dowódca zachodniego teatru zabrał nam kolejną dywizję czołgów – wskazał ręką depeszę. – Tę, w której byłeś dzisiaj na inspekcji. Ciekawe, jak mu tam idzie?
– Jak donoszą mi szpiedzy, całkiem dobrze.
– Wstąpiłeś do KGB, Pasza?
– W sztabie dowódcy zachodniego teatru mam kolegę jeszcze ze szkoły. Tam również wypowiedzieli wojnę niekompetencji. Widziałem skutki. Nowy człowiek na stanowisku ma więcej bodźców do energicznego działania niż ktoś, kto popadł w rutynę.
– Nie dotyczy to naturalnie samej góry.
– Dowódca zachodniego teatru jest człowiekiem, o którym nie powiem dobrego słowa, ale z tego, co słyszałem, wynika, że szkoli swoje siły w podobny sposób jak my.
– Skoro jesteś tak wielkoduszny, sprawy ułożą się dobrze.
– Układają się, towarzyszu. Kolejna nasza dywizja zabrana do Niemiec. Cóż, potrzebują ich więcej. Uwierz, wymieciemy Arabów jak kurz z wyłożonej śliskimi kafelkami podłogi. Tak naprawdę to żaden problem. Nie ma ich wielu, są tacy sami jak ci, których trzy lata temu widziałem w Libii i nie mają gór, żeby się schować. To nie Afganistan. Poza tym naszym zadaniem jest podbój, nie pacyfikacja. A na to nas stać zawsze. Liczę, że zajmie to dwa tygodnie. Przewiduję jeden problem: zniszczenie pól naftowych. Mogą zastosować taktykę spalonej ziemi, temu trudno będzie zapobiec nawet naszym spadochroniarzom. Ale powtarzam jeszcze raz, nasz cel jest zupełnie osiągalny. Ludzie będą gotowi.
OSTATNI RZUT OKA
– Trzeba coś zrobić z twoim natychmiastowym przeniesieniem, Chuck. – Czekał ich czwarty przekaz satelitarny telewizji radzieckiej i Toland wręczył Lowe'emu kubek prażonej kukurydzy. – Nie ma co mówić, szkoda byłoby, gdybyś wrócił do Korpusu.
– Ugryź się w język! O szesnastej zero zero we wtorek pułkownik Charles DeWinter Lowe wraca do swoich spraw w piechocie morskiej. Grzebanie w papierach zostawiam wam, gryzipiórki.
Toland roześmiał się.
– Nie będziesz tęsknić za naszym wieczornym kinem?
– Może trochę.
W odległości niecałego kilometra odbiornik satelitarny śledził radzieckiego satelitę komunikacyjnego i dwa inne podobne mu obiekty. Od dwóch tygodni kradli sygnały telewizji sowieckiej, oglądając przy okazji wieczorne kino. Obaj podziwiali twórczość Siergieja Eisensteina. Aleksander Newski był arcydziełem. Toland otworzył puszkę coca-coli.
– Ciekaw jestem, co Iwan powiedziałby o westernach Johna Forda? Czuję, że towarzysz Eisenstein mógłby jeden lub dwa tematy wykorzystać.
– Równie dobrze pasowałby mu Duke, albo jeszcze lepiej Errol Flynn. Wracasz wieczorem do domu?
– Zaraz po filmie. Boże słodki, czterodniowy weekend. Nie mogę się doczekać.
Napisy szły w innym porządku niż w tej wersji, którą Toland miał w domu na kasecie. Oryginalna ścieżka dialogowa pozostała bez zmian, trochę ją tylko oczyszczono, ale muzyka była inna – w wykonaniu orkiestry Państwowej Filharmonii Moskiewskiej z towarzyszeniem chórów. Wspaniała interpretacja partytury Prokofiewa.
Film zaczynał się widokiem rosyjskich… stepów? Roland nie był tego pewien. Może przedstawiono południowe regiony kraju? W każdym razie była to wielka, porośnięta trawą równina, na której walały się ludzkie kości i broń; resztki jakiejś dawnej bitwy z Mongołami. Nad Rosją wciąż wisiało Żółte Niebezpieczeństwo. Związek Radziecki wchłonął wprawdzie wielu Mongołów, ale teraz Chińczycy dysponowali bronią jądrową i najliczniejszą armią świata.
– Znakomita kopia – zauważył Lowe.
– O całe niebo lepsza od tej, którą mam w domu – przyznał Toland.
Nagrywali film jednocześnie na dwa magnetowidy VHS, ale taśmy musieli przynieść swoje. Inspektor generalny przy dowództwie lotnictwa strategicznego na Atlantyku miał paskudną opinię.