– Co o tej porze wieziecie, towarzysze? – zapytał kapitan Armii Czerwonej
– Środki czyszczące. Chodźcie, to wam pokażę – kierowca wysiadł z szoferki i przeszedł na tył samochodu. – Macie przyjemną pracę. W nocy panuje tu spokój.
– To prawda – zgodził się kapitan. Za dwadzieścia minut zresztą kończył służbę.
– Proszę, zobaczcie sami – kierowca odchylił plandekę. Wewnątrz stało dwanaście puszek mocnego rozpuszczalnika i skrzynia z jakimiś artykułami żelaznymi.
– Dostawa z Niemiec?- zapytał zaskoczony kapitan.
Służbę na Kremlu pełnił dopiero od dwóch tygodni.
– Da. Najlepsze artykuły i sprzęt do czyszczenia pochodzą od „Krautsa" i ich właśnie używa włast. To jest płyn do prania dywanów, ten do mycia ścian w toaletach, a tamten do szyb. Skrzynia… zaraz ją otworzę… – pokrywa łatwo odeszła, gdyż gwoździe zostały poluzowane już wcześniej. – Jak widzicie, towarzyszu kapitanie, to części wymienne do niektórych urządzeń. Nawet niemieckie potrafią się zepsuć.
– Otwórzcie jedną puszkę – polecił kapitan.
– Jasne, ale zapach nie przypadnie wam do gustu. Którą mam otworzyć? – kierowca sięgnął po mesel.
– Tę – oficer wskazał opakowanie ze środkiem do czyszczenia łazienek.
Kierowca roześmiał się.
– Ta akurat najgorzej śmierdzi. Odsuńcie się, towarzyszu. Nie chciałbym, by to paskudztwo prysnęło wam na mundur.
Kapitan był wystarczająco krótko na służbie, by nie odstąpić na bok. Dobrze – pomyślał kierowca. Włożył mesel pod wieczko, przekręcił lekko i pchnął w dół. Dekiel odskoczył, nieco lotnego rozpuszczalnika chlapnęło na uniform kapitana.
– O, cholera!
Śmierdziało rzeczywiście fatalnie.
– Ostrzegałem was, towarzyszu kapitanie.
– Co to za gówno?
– Używa się tego do zmywania zacieków z kafelków w kiblu. Z munduru zejdzie łatwo, ale musicie go szybko wyprać. Rozumiecie, kwas; fatalnie działa na wełnę.
Kapitan w pierwszej chwili chciał wybuchnąć gniewem, ale człowiek przecież go ostrzegał. Następnym razem będę już mądrzejszy – pomyślał.
– W porządku, wstawcie do samochodu.
– Dziękuję. I przepraszam za mundur. Nie zapomnijcie go dobrze wyczyścić.
Kapitan skinął ręką żołnierzowi i oddalił się. Żołnierz otworzył bramę. Kierowca i jego pomocnik weszli do środka, po czym wrócili z dwukołowym, ręcznym wózkiem.
– Ostrzegałem go – mruknął kierowca do żołnierza.
– To prawda, towarzyszu – strażnik był wyraźnie rozbawiony. On również kończył służbę, a ponadto nieczęsto zdarzało mu się widzieć oficera w takiej sytuacji.
Kierowca obserwował, jak pomocnik przekłada puszki na wózek, a potem ruszył za nim w głąb budynku, do windy towarowej. Po chwili obaj wrócili po kolejną część ładunku.
Wjechali na drugie piętro, wyłączyli windę i weszli do pomieszczenia magazynowego, dokładnie pod wielką salą konferencyjną na trzecim piętrze.
– Dobry numer z tym kapitanem – odezwał się pomocnik. – A teraz do dzieła.
– Tak jest, towarzyszu pułkowniku – odparł służbiście kierowca.
Cztery opakowania z płynem do czyszczenia dywanów miały zamienione wieczka, które teraz porucznik zdjął i odłożył na bok, a z blaszanek wyciągnął skórzane torby z ładunkami. Pułkownik odtworzył w pamięci schemat budynku. Słupy nośne ścian mieściły się w zewnętrznych rogach pomieszczenia. Do każdego z nich przyczepił materiał wybuchowy, przymocowując go po wewnętrznej stronie podpór. Wszystko zasłonił pustymi puszkami.
Następnie porucznik zdjął z sufitu dwa sztuczne kasetony, odsłaniając stalowe szyny podtrzymujące płyty podłogowe trzeciego piętra. Pozostałe ładunki przymocowali do tych szyn, a kasetony włożyli z powrotem. Ładunki miały już zamontowane detonatory. Pułkownik wyjął więc z kieszeni elektroniczne urządzenie do odpalania, ustawił swój zegarek, odczekał trzy minuty, następnie nacisnął guzik regulatora czasowego. Bomby miały wybuchnąć dokładnie za osiem godzin.
Potem pułkownik zaczekał, aż porucznik doprowadzi magazyn do porządku, po czym wzięli wózek i wrócili do windy. Dwie minuty później opuszczali budynek. Pojawił się kapitan.
– Towarzyszu – odezwał się do kierowcy. – Powinniście bardziej oszczędzać starszego człowieka i trochę mu pomagać. Okazać odrobinę szacunku.
– Jesteście mili, towarzyszu kapitanie – pułkownik z cwaniackim uśmiechem wyciągnął z kieszeni pół litra wódki. – Napijecie się?
Współczucie kapitana zniknęło natychmiast. Pracownik pijący na służbie – i to na Kremlu!
– Przejeżdżać!
– Dobrego dnia, towarzyszu – kierowca wsiadł do samochodu i odjechał. Znów musieli zatrzymywać się przy posterunkach, ale papiery mieli w porządku.
Po opuszczeniu Kremla ciężarówka skręciła na północ, na Prospekt Marksa i dojechała nim do kwatery głównej KGB, do budynku pod numerem dwa na Placu Dzierżyńskiego.
– Gdzie dzieciaki?
– Śpią – Martha Toland przytuliła się do męża. Miała na sobie coś przezroczystego i niebywale atrakcyjnego. – Cały dzień spędziły ze mną na wodzie, więc od razu poszły spać – uśmiechnęła się figlarnie.
Przypomniał sobie pierwszy taki jej uśmiech; na plaży Zachodzącego Słońca w Oahu. W skąpym kostiumie pływała na desce surfingowej. Do teraz uwielbiała wodę. I ciągle dobrze wyglądała w bikini…
– Czuję jakiś podstęp.
– Bo jesteś takim obrzydliwym, pełnym podejrzeń typkiem z wywiadu – Martha poszła do kuchni, by wrócić z butelką wina „Lancers Rosę" i dwiema szklankami z lodem. – Weź gorącą kąpiel i trochę się odpręż. Kiedy skończysz, pomyślimy, co dalej.
Zapowiadało się wspaniale. A to, co nastąpiło potem, było jeszcze lepsze.
PAMIĘTAJ, PAMIĘTAJ
Ze snu wyrwał Tolanda telefon. Komandor ciągle jeszcze był otumaniony czterogodzinną podróżą z Norfolk i wypitym winem; dlatego też dopiero któryś z kolei dzwonek przywołał go do rzeczywistości. Pierwszą świadomą czynnością było sprawdzenie godziny: druga jedenaście nad ranem. Druga w nocy, to cholernie wczesna pora – pomyślał, przekonany, że ktoś robi mu głupie kawały lub po prostu wykręcił zły numer. Po chwili jednak podniósł słuchawkę.
– Halo – odezwał się grubym od snu głosem.
– Proszę z komandorem-porucznikiem Tolandem.
Hmmm.
– Przy telefonie.
– Tu oficer dyżurny wywiadu dowództwa Floty Atlantyckiej – odezwał się bezosobowy głos. – Ma pan natychmiast stawić się w biurze. Proszę potwierdzić odbiór polecenia, komandorze.
– Natychmiast do Norfolk. Rozumiem – Bob instynktownie przekręcił się na plecy i usiadł na łóżku. Gołe nogi spuścił na podłogę.
– Doskonale, komandorze – telefon po tamtej stronie wyłączył się.
– Co się dzieje, kochanie? – spytała Martha.
– Muszę wracać do Norfolk.
– Kiedy?
– Teraz.
Natychmiast się rozbudziła i usiadła wyprostowana na łóżku. Kołdra zsunęła się jej z piersi i wpadające przez okno światło księżyca lśniło na skórze bladym, eterycznym blaskiem.
– Przecież dopiero przyjechałeś!
– Nie wiem tego?
Bob wstał i potykając się poczłapał do łazienki. Jeśli miał do Norfolk dojechać żywy i cały musiał wziąć prysznic i wypić kawę. Kiedy dziesięć minut później, mydląc twarz, zajrzał do pokoju, stwierdził, że żona włączyła w sypialni telewizor – Cable Network News.