– Bob, powinieneś tego posłuchać.
– „W transmisji na żywo, mówi do was z Kremla Rich Suddler" – odezwał się sprawozdawca w niebieskim blezerze. W tle Toland widział ponurą, kamienną ścianę starodawnej cytadeli, ufortyfikowanej jeszcze przez Iwana Groźnego. W kadrze co chwila pojawiały się sylwetki uzbrojonych żołnierzy w polowych mundurach. Roland przerwał golenie i podszedł do telewizora. Działo się coś niezwykłego. Kompania uzbrojonych po zęby żołnierzy patrolujących Kreml mogła znaczyć wiele bardzo niedobrych rzeczy. – „W budynku Rady Ministrów w Moskwie miała miejsce tragiczna w skutkach eksplozja. Około wpół do dziesiątej rano czasu moskiewskiego, kiedy w odległości ośmiuset metrów od miejsca wypadku nagrywałem reportaż, nasza ekipa usłyszała dobiegający od strony wielkiego, niedawno wzniesionego ze szkła i stali gmachu huk spowodowany nagłą detonacją…"
– „Rich, tu Dionna McGee ze studia" – obraz Suddlera i Kremla przesunął się na bok ekranu; drugą połowę zajęła przystojna brunetka, prowadząca nocne studio CNN. – „Domyślam się, że rozmawiałeś już z kimś z radzieckiej ochrony. Jakie są ich reakcje?"
– „No cóż, Dionna, jeśli zaczekasz minutę, aż technicy przygotują taśmę, możemy pokazać…" – przycisnął mocniej słuchawki do uszu. – „Już to mamy, Dionna…"
Ekran wypełnił nieruchomy obraz. Widać było na nim uchwyconego przez kamerę w półruchu Suddlera. Lekko pochylony do przodu wskazywał coś palcem.
Zapewne fragment ściany, która pogrzebała zwłoki komunistycznych dostojników – pomyślał Toland.
Obraz zaczął się ruszać.
Na ekranie Suddler drgnął i obrócił się w stronę, skąd dobiegał donośny grzmot, wypełniający hukiem rozległy plac. Kamerzysta pod wpływem zawodowego impulsu natychmiast skierował w tamtą stronę obiektyw. Obraz przez chwilę falował, ale szybko nabrał ostrości. Ukazała się olbrzymia kula kurzu i dymu dobywająca się z nowoczesnej budowli otoczonej zewsząd architekturą słowiańskiego rokoko. W sekundę później kamera zaczęła utrwalać poszczególne sceny. Najpierw przejechała po trzech piętrach budynku odartego ze szklanych płyt, potem pokazała wielki, spadający na ziemię stół konferencyjny. W tle wisiały cudem trzymające się na sześciu konstrukcyjnych szynach płyty podłogowe. Następnie obraz pokazał ulicę, na której leżały jakieś zwłoki, a dalej, obok pogruchotanych gruzem samochodów, następne.
Po paru sekundach plac zaroił się biegnącymi umundurowanymi postaciami. Zaczęły nadjeżdżać pojazdy służb miejskich i wojska. Jakaś rozmazana postać mężczyzny w mundurze nieoczekiwanie zasłoniła obiektyw kamery. Taśma zatrzymała się i na ekranie pojawił się Rich Suddler, a w dolnym lewym rogu napis: NA ŻYWO.
– „W tej właśnie chwili towarzyszący nam kapitan milicji – milicja jest radzieckim odpowiednikiem… eee… to coś w rodzaju naszej policji państwowej – kazał zatrzymać kamerę i skonfiskował taśmę. Nie wolno nam było filmować wozów strażackich ani kilkusetosobowego oddziału uzbrojonych żołnierzy, którzy obecnie pilnują całego terenu. Taśmy niebawem zwrócono i dzięki temu mogliśmy pokazać ten film. Muszę uczciwie przyznać, że nie czuję do kapitana urazy – to były naprawdę straszne chwile."
– „Czy coś ci groziło, Rich? Chodzi mi o to, czy zachowywali się…" Suddler energicznie pokręcił głową.
– „Nie, Dionna. Tak naprawdę to robili wszystko, by zapewnić nam bezpieczeństwo. Oprócz tego kapitana milicji towarzyszyła nam grupa żołnierzy Armii Czerwonej, których dowódca oświadczył, że jest po to, by nas chronić, nie krzywdzić. Nie mogliśmy podejść do samego miejsca wypadku ani, naturalnie, opuścić terenu. Kilka minut temu oddali taśmę i oświadczyli, że możemy nadać to na żywo." – Kamera znów pokazała budynek. – „Jak sama widzisz, pracuje tu około pięciuset strażaków, milicjantów i żołnierzy. Przetrząsają ruiny w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Jest też ekipa telewizji radzieckiej; robią dokładnie to samo co my."
Toland uważnie obserwował ekran. Zwłoki, które widział, wydawały się przeraźliwie małe. Przypisał to odległości i perspektywie.
– „Dionna, jesteśmy świadkami pierwszego w historii Związku Radzieckiego aktu terrorystycznego na wielką skalę…"
– Od czasu, kiedy skurwiele sami go dokonali – parsknął Toland.
– „Wiemy na pewno – to znaczy, tak nas poinformowano – że w budynku Rady Ministrów eksplodowała bomba. Są przekonani, że to bomba, a nie nieszczęśliwy wypadek. Są trzy ofiary śmiertelne, może więcej, i około czterdziestu – pięćdziesięciu rannych. I na koniec jedna, niebywale interesująca rzecz: wybuch nastąpił w tym samym czasie, gdy miało się odbyć posiedzenie Politbiura".
– O kurwa! – Toland odstawił krem do golenia w aerozolu na nocny stolik. Jedną rękę miał umazaną mydłem.
– „Czy ktoś z ich przywódców jest zabity lub ranny?" – natychmiast spytała spikerka.
– „Nie wiem, Dionna. Widzisz, znajdujemy się czterysta metrów od miejsca katastrofy, a ponadto dostojnicy przybywają tu samochodami i wjeżdżają do środka bramą po drugiej stronie fortecy. Nikt z nas nigdy nie wie, czy są już w środku, czy też nie; ale przydzielony do naszej grupy kapitan milicji wiedział i zdradził się. Jego słowa brzmiały dokładnie tak:»Boże wielki, w środku jest całe Politbiuro!«
– „Rich, a możesz nam w paru słowach powiedzieć, jaka jest reakcja Moskwy?"
– „Naprawdę trudno w tej chwili to określić, Dionna. Cały czas jesteśmy tutaj i obserwujemy rozwój wypadków. Reakcję gwardii kremlowskiej możesz sobie wyobrazić. Myślę, że tak samo zareagowaliby ludzie z amerykańskiej Secret Service – mieszanina zgrozy i wściekłości. Muszę jednak wyraźnie podkreślić, że gniew ich nie jest skierowany przeciw komuś konkretnemu; a już z pewnością nie przeciw Amerykanom. Powiedziałem naszemu oficerowi milicji, że byłem na Kapitolu, kiedy w siedemdziesiątym roku wybuchła tam bomba Weathermana. Odpowiedział mi z rozgoryczeniem, że komunizm w bardzo szybkim tempie dogania kapitalizm i że w Związku Radzieckim pleni się coraz większe chuligaństwo. To, że funkcjonariusz radzieckiej milicji tak otwarcie porusza temat tabu, stanowi pewien wskaźnik nastrojów społecznych. Reakcję określiłbym jednym słowem: szok.
Pokrótce więc podsumuję, co wiemy. W murach Kremla wybuchła bomba. Była to prawdopodobnie próba zamachu na radzieckie Politbiuro; muszę jednak podkreślić, że nie jest to informacja oficjalna. Milicja oświadczyła, że co najmniej trzy osoby poniosły śmierć, a około czterdziestu jest rannych. Poszkodowanych odtransportowano do pobliskiego szpitala. W miarę napływania dalszych szczegółów będziemy na bieżąco informować w naszych programach dziennych. Na żywo, z Kremla, mówił Rich Suddler, CNN."
Ekran ponownie wypełnił obraz studia.
– „A teraz dalsze doniesienia własne Cable Network News" – stwierdziła Dionna z telewizyjnym uśmiechem i na ekranie pojawiła się reklama „Lite Beer" Millera. Martha wstała z łóżka i nałożyła szlafrok.
– Zaraz zrobię kawę.
– O kurwa – ponownie mruknął Toland.
Golił się dłużej niż zwykle. Dwukrotnie się przy tym zaciął, gdyż raczej patrzył sobie w oczy niż na policzki. Potem szybko włożył mundur i zajrzał do pokoju dzieci. Postanowił jednak ich nie budzić.
Czterdzieści minut później jechał na południe autostradą 301. Otworzył szeroko okno, przez które wpadało orzeźwiające, nocne powietrze. Włączył radio i wyszukał stację, która cały czas nadawała wiadomości. Zdawał sobie sprawę, co musi dziać się w armii amerykańskiej. Na Kremlu przypuszczalnie wybuchła bomba. Toland dobrze wiedział, że często informacje reporterów są blokowane lub też ekipy telewizyjne, próbując zdobyć natychmiast sensację, nie mają po prostu czasu wszystkiego dokładnie sprawdzić. Może to pękł przewód gazowy? Chyba w Moskwie mają już gaz? Bob wiedział, że jeśli była to rzeczywiście bomba, Rosjanie pomyślą w pierwszym odruchu, że maczał w tym palce Zachód i ogłoszą alarm. To, co sądzi Suddler, jest bez znaczenia. Zachód naturalnie w przewidywaniu jakichś akcji radzieckich natychmiast uczyni to samo. Trudno o coś bardziej oczywistego. Nie trzeba więcej prowokacji. Pole do popisu dla ludzi z wywiadu i tajnych służb. Tak mogliby to odebrać Rosjanie. Raczej w ten sposób to rozegrają – zawyrokował Toland, przypominając sobie próby zamachów na amerykańskich prezydentów.