A jeśli naprawdę tak pomyślą? – zastanowił się. Po chwili odrzucił tę możliwość. – Nie, z pewnością wiedzą, że nikt nie byłby na tyle szalony. A gdyby jednak?
Jechał jeszcze trzy godziny. Żałował, że wypił mało kawy, a wiele wina i, by nie zasnąć, słuchał uważnie radia. Do celu dotarł po siódmej, w porze, kiedy zaczynał się normalny dzień pracy. Zaskoczył go widok pułkownika Lowe'ego siedzącego za biurkiem.
– W Le Jeune mam stawić się dopiero we wtorek, więc postanowiłem tu wrócić i przyjrzeć się rozwojowi wydarzeń. Jak podróż?
– Dojechałem żywy; tyle tylko mogę powiedzieć. Co się dzieje?
– Spodoba ci się – Lowe podniósł wydruk teleksu. – Podkradliśmy to Reuterowi, a CIA potwierdziła, to znaczy, również zapewne podkradła komuś informacje, że KGB aresztowało Gerhardta Falkena, nacjonalistę z Niemiec Zachodnich, oskarżywszy go o podłożenie bomby na tym pieprzonym Kremlu! – Oficer piechoty morskiej wziął głęboki oddech. – Żadna gruba ryba nie poniosła szwanku, ale wśród ofiar znajduje się sześciu pionierów – nomen omen z Pskowa! – którzy zostali zaproszeni tam przez Politbiuro. Dzieciaki. To będzie piekielna afera.
Toland potrząsnął głową. Gorzej już być nie mogło.
– I twierdzą, że zrobił to ten Niemiec?
– Zachodni Niemiec – poprawił Lowe. – Służby wywiadowcze Paktu Atlantyckiego szaleją, by czegoś się o nim dowiedzieć. Rosjanie oficjalnie podali jego imię, nazwisko, adres – jakieś przedmieścia Bremy – oraz zawód; był właścicielem niewielkiej firmy importowo-eksportowej. Na razie brak dalszych doniesień, ale rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, iż ma nadzieję, że „ten przerażający akt międzynarodowego terroryzmu" nie zaważy na wynikach negocjacji rozbrojeniowych w Wiedniu i choć radziecki rząd nie wierzy, by Falken działał z własnej inicjatywy, „nie chce też wierzyć" w jego powiązania z nami.
– Urocze. Marnujesz się w swoim pułku, Chuck. Masz taką łatwość wynajdywania potrzebnych cytatów.
– Komandorze, bardzo szybko będziemy potrzebowali mego pułku. Nos mówi mi, że sprawa śmierdzi jak zgniła ryba. Jeszcze wczoraj wieczorem ostatni z filmów Eisensteina, Aleksander Newski, nowa cyfrowa kopia, nowa ścieżka dźwiękowa – a przesłanie? „Powstań rosyjski ludu”, Niemcy nadchodzą! A dzisiaj, proszę – sześcioro zamordowanych, rosyjskich dzieci z Pskowa! A o podłożenie bomby podejrzany jest Niemiec. Brak w tym subtelności, to jedyne, co mi tu nie pasuje.
– Może – odparł z namysłem Toland. Występował wyraźnie jako adwokat diabła. – Jak myślisz, moglibyśmy sprzedać tę kombinację faktów do gazety lub komuś w Waszyngtonie? To zbyt szalone, zbyt przypadkowe; gdyby nawet było subtelne, to niezdarnie subtelne. Nie chodziło przecież o to, by przekonać nas, ale przekonać swoich obywateli. Twierdzisz, że to działa w obie strony. Więc czy ma to sens, Chuck?
Lowe pokiwał głową.
– Wystarczy sprawdzić. Powęszmy trochę. Po pierwsze, chcę byś zatelefonował do CNN w Atlancie i dowiedział się, jak długo Suddler starał się o pozwolenie nagrania relacji z Kremla. Ile miał czasu na realizację, kiedy zatwierdzono mu audycję, do kogo musiał się zwracać i czy reportaż cenzurował jeszcze ktoś poza jego agencją prasową.
– Piękna teoryjka – powiedział Toland. Zastanawiał się, czy naprawdę są tak bystrzy i przenikliwi, czy po prostu obaj wpadli w paranoję. Wiedział dobrze, jakiego zdania byłyby osoby postronne.
– Do Rosji trudno przemycić nawet „Penthouse'a" – chyba że w przesyłce dyplomatycznej – a my mamy uwierzyć, że Niemiec przeszmuglował bombę? A potem próbował wysadzić w powietrze Politbiuro?
– Czy myślisz, że maczaliśmy w tym palce? – zapytał wzburzony Toland.
– Jeśli CIA była na tyle szalona. Boże drogi, to więcej niż szaleństwo – Lowe zamrugał oczami. – Nikomu by to nie wpadło do głowy, nawet samym Rosjanom. Kreml jest tak dobrze strzeżony! Promienie Roentgena, psy, kilkuset gwardzistów, wojsko, KGB, jednostki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych; zapewne jeszcze i milicja. Do diabła, Bob, sam wiesz, jak paranoicznie boją się własnych obywateli. Więc co tu mówić o Niemcach?
– Zatem nie uwierzą, że działał w pojedynkę.
– A to znaczy…
– Dobrze – Toland sięgnął po słuchawkę, by zadzwonić do CNN.
– Dzieci! – wychrypiał Aleksiejew. Dla maskirowki Partia morduje nasze dzieci! Nasze dzieci! Do czegośmy doszli?
Do czego ja doszedłem? Jeśli potrafiłem racjonalnie usprawiedliwić morderstwo czterech pułkowników i kilkunastu żołnierzy, czemu by Politbiuro nie miało poświęcić dzieci…
Jednak jest różnica – powiedział do siebie Aleksiejew. Generał również był blady jak ściana, kiedy wyłączył telewizor.
– „Powstań rosyjski ludu". Nie wolno nam o tym teraz myśleć, Pasza. To ciężkie, wiem, ale nie wolno. Państwo nie jest idealne, ale temu Państwu musimy służyć.
Aleksiejew dokładnie studiował twarz dowódcy. Generał prawie dławił się słowami, lecz wiedział, jak mówić do tych nielicznych, którzy znali prawdę. Musieli dalej wykonywać swe obowiązki, jakby nic się nie wydarzyło. Przyjdzie dzień zapłaty – pomyślał Pasza – dzień zapłaty za wszystkie zbrodnie, jakich dopuszczono się w imię Postępu Socjalistycznego. Zastanawiał się przez moment, czy doczeka tej chwili, zdecydował, że raczej nie.
Do czego doszła Rewolucja – pomyślał Siergietow, spoglądając na gruzy. Mimo iż było późne popołudnie, słońce wciąż jeszcze stało wysoko. Strażacy i wojsko skończyli uprzątać teren i teraz ładowali stojące nie opodal ciężarówki.
Siergietow miał zakurzone ubranie. Będę musiał je oczyścić – pomyślał, obserwując siódme, małe zwłoki podnoszone delikatnie z ziemi. Ciągle brakowało jednego pioniera i ciągle istniała jakaś wątła nadzieja. Lekarz w wojskowym mundurze rozpinał drżącymi rękami ubranie dziecka. Po lewej stał major piechoty i głośno płakał. Niewątpliwie ktoś z rodziny. Kamery telewizyjne pracowały. Nauczyliśmy się już tego od Amerykanów – stwierdził Siergietow. Reporterzy przepychali się na miejsce akcji, rejestrując każdy najdrobniejszy szczegół dla wieczornych wiadomości. Zaskoczył go widok ekipy telewizji amerykańskiej pracującej ramię w ramię z radziecką. No cóż, zrobimy z przerażającego morderstwa międzynarodowe widowisko.
Siergietow był zbyt wzburzony, by okazywać emocje. To mogłem być ja – uświadomił sobie. – Zawsze brałem udział w tych porannych, wtorkowych posiedzeniach. Każdy o tym wiedział. Strażnicy, urzędnicy i oczywiście towarzysze z Politbiura. Tak zatem wygląda przedostatni element maskirowki. By mieć pretekst, by poprowadzić naszych ludzi, musimy robić takie rzeczy. Czy pod gruzami pogrzebani zostali również członkowie Politbiura? – zadał sobie pytanie. Naturalnie jego młodsi członkowie.