W dwanaście minut czołgi i transportery piechoty osiągnęły wierzchołek wzgórza. Manewry były skończone.
– Bardzo sprawnie, towarzyszu generale. – Siergietow zdjął ochronne słuchawki.
Jak to dobrze wyrwać się z Moskwy nawet na parę godzin – pomyślał. Błysnęło mu w głowie, że tutaj czuje się dużo swobodniej i lepiej niż tam, gdzie wypadło mu żyć. Czy to dlatego, że jest w towarzystwie tego człowieka?
– O ile pamiętam, limit czasu na tę operację wynosił czternaście minut. Czołgi i wozy bojowe piechoty współdziałają znakomicie. Nigdy dotąd nie widziałem opancerzonych helikopterów w akcji; imponujący widok.
– Największe postępy zrobiono w koordynacji ognia artyleryjskiego z atakiem piechoty w końcowej fazie operacji. Ostatnio fatalnie to sknocili. Tym razem wyszło wyśmienicie; to skomplikowany manewr.
– Tak, wiem o tym – roześmiał się Siergietow. – Moja kompania wprawdzie nigdy od tego nie ucierpiała, ale mam dwóch przyjaciół, których spotkało coś takiego. Na szczęście nie skończyło się najgorzej.
– Proszę wybaczyć, towarzyszu ministrze, że to mówię, ale miło wiedzieć, że członkowie naszego Politbiura również w mundurach służyli Państwu. To ułatwia kontakt z nami, skromnymi żołnierzami – Aleksiejew wiedział, że nie zaszkodzi mieć przyjazną duszę na dworze, a Siergietow sprawiał wrażenie przyzwoitego gościa.
– Mój starszy syn skończył służbę wojskową w zeszłym roku. Młodszy natomiast, gdy opuści uniwersytet, też przywdzieje mundur Armii Czerwonej.
Generała trudno było czymś zaskoczyć. W tej chwili jednak Aleksiejew odłożył lornetkę i spojrzał szybko na członka Partii.
– Nic nie mówicie, towarzyszu generale – uśmiechnął się Siergietow. – Wiem, jak niewiele dzieci wysokich funkcjonariuszy partyjnych odbywa zwykłą służbę. Jestem temu bardzo przeciwny. Kto chce rządzić, musi przedtem służyć. Ale mam do was kilka pytań.
– Proszę za mną, towarzyszu ministrze. Porozmawiamy na siedząco.
Obaj mężczyźni wrócili do opancerzonego wozu Aleksiejewa. Adiutant dowódcy polecił załodze wyjść, po czym sam się oddalił, zostawiając obu przełożonych we wnętrzu przerobionego transportera. Generał wyjął ze schowka termos z gorącą herbatą i nalał do metalowych kubków parujący płyn.
– Wasze zdrowie, towarzyszu ministrze.
– I wasze, towarzyszu generale – Siergietow zaczerpnął niewielki łyk, po czym odstawił kubek na stolik z mapami. – Czy Armia Czerwona gotowa jest do „Czerwonego Sztormu"?
– W porównaniu ze stanem ze stycznia postęp jest zdumiewający. Ludzie są gotowi. Bez przerwy odbywają ćwiczenia. Osobiście wolałbym mieć jeszcze dwa dodatkowe miesiące, ale… tak, myślę, że jesteśmy gotowi.
– Dobrze powiedziane, Pawle Leonidowiczu. Rozmawiamy szczerze?
Choć członek Politbiura powiedział to z uśmiechem, Aleksiejew natychmiast spoważniał.
– Nie jestem głupcem, towarzyszu ministrze. Kłamstwo w tej sytuacji byłoby szaleństwem.
– W naszym kraju często największym szaleństwem jest właśnie prawda. Mówmy otwarcie, jestem członkiem-kandydatem Politbiura. Tak, posiadam władzę, ale obaj znamy jej granice. Inspekcję sił zbrojnych przeprowadzają wyłącznie kandydaci, którzy potem składają raporty pełnoprawnym członkom. Możecie wyciągnąć pewne wnioski z tego faktu, że jestem tutaj, z wami, a nie w Niemczech.
Aleksiejew wiedział, że nie była to tak do końca prawda. Za trzy dni jednostka znajdzie się w Niemczech, to właśnie było prawdziwym powodem wizyty członka Politbiura.
– Czy naprawdę jesteśmy gotowi, towarzyszu generale? Czy wygramy?
– Jeśli osiągniemy "zaskoczenie strategiczne i powiedzie się maskirowka… cóż, sądzę, że powinniśmy wygrać – odparł ostrożnie Aleksiejew.
– Pytam, czy wygramy na pewno?
– Służyliście w wojsku, towarzyszu ministrze. Na polu bitwy nigdy nie ma pewności. Jakość armii można poznać dopiero, gdy poleje się krew. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by przygotować ludzi…
– Powiedzieliście, że przydałyby się jeszcze dwa miesiące – przypomniał Siergietow.
– Takie sprawy jak ta nigdy nie są gotowe do końca. Zawsze można coś poprawić. Zaledwie przed miesiącem zaczęliśmy wymieniać niektórych wyższych oficerów na szczeblu batalionów i pułków na młodszych, bardziej energicznych. Okazało się to rzeczywiście mądrym posunięciem, ale wszyscy ci młodzi kapitanowie, obecnie wykonujący pracę majorów, muszą okrzepnąć, zahartować się.
– Ciągle więc żywicie pewne wątpliwości?
– Wątpliwości istnieją zawsze, towarzyszu ministrze. Prowadzenie wojny to nie zadanie z matematyki. Mamy do czynienia z ludźmi, nie z cyframi. Cyfry są na swój sposób doskonałe. Ludzie pozostają ludźmi, bez względu na to, co byśmy z nimi próbowali robić.
– To dobrze, Pawle Leonidowiczu. To bardzo dobrze. Mam do czynienia z uczciwym człowiekiem – Siergietow wzniósł w górę kubek z herbatą. – Przysłano mnie tu na moją prośbę. Towarzysz z Politbiura, Piotr Bromkowskij, opowiedział mi o waszym ojcu.
– Wujek Pietia? – Aleksiejew skinął głową. – Pełnił funkcję komisarza w dywizji mego ojca podczas ofensywy na Wiedeń. Kiedy byłem mały, często bywał u nas w domu. Jak on się miewa?
– Słabo. Jest stary i chory. Powiedział, że wojna z Zachodem to czyste szaleństwo. Być może to tylko zrzędzenie starca, ale rejestr jego zasług wojennych jest imponujący i dlatego prosiłem was o rzetelną ocenę naszych szans. Nie zamelduję o was, generale. Zbyt wielu ludzi obawia się mówić nam, Politbiuru, prawdę. Teraz jednak przyszedł czas na szczerość. Potrzebuję waszej profesjonalnej opinii. Jeśli zaufacie mi i powiecie całą prawdę, możecie być pewni, że nie wyciągnę żadnych konsekwencji – prośba ta miała jednak wszelkie cechy rozkazu.
Aleksiejew spojrzał bacznie w oczy gościa. Nie było już w nich cienia łagodności. Stały się niebieskie jak lód. Kryła się w nich zapowiedź niebezpieczeństwa zagrażającego nawet oficerowi w randze generała; ale ten człowiek miał rację.
– Towarzyszu, planujemy błyskawiczną kampanię. Zamierzamy osiągnąć Ren w ciągu dwóch tygodni. Obecnie nasze przewidywania są dużo ostrożniejsze niż te przed zaledwie pięcioma laty. NATO wzmogło swą czujność i gotowość, zwłaszcza w zakresie obrony przeciwczołgowej. Powiedziałbym, że bardziej realnym terminem jest termin trzytygodniowy, uzależniony zresztą w dużym stopniu od zaskoczenia taktycznego i wielu innych imponderabiliów towarzyszących każdej wojnie.
– Kluczem więc jest zaskoczenie?
– Zaskoczenie jest zawsze kluczem – odparł natychmiast Aleksiejew. Dokładnie cytował radziecką doktrynę wojenną. – Zaskoczenie jest najważniejszym elementem wojny. Istnieją dwa rodzaje zaskoczenia: taktyczne i strategiczne. Taktyczne należy do sztuk operacyjnych i jest w stanie je osiągnąć dowódca jednostki. Zaskoczenie strategiczne natomiast osiąga się metodą polityczną. Ale to już należy do was, nie do mnie. To rzecz wykraczająca poza kompetencje armii i poza jej możliwości. Przy powodzeniu strategicznym, jeśli maskirowka spełni swoją funkcję, tak, prawie na pewno na polu bitwy, odniesiemy sukces.