– Sentymentalny, skurczybyk – warknął Pipes.
Godzinę później, podczas transmisji telewizyjnej, Roland zapomniał nawet o obecności Chucka Lowe'ego. Przewodniczący miał nieprzyjemną manierę szybkiego mówienia i to było powodem, że Toland miał niejakie kłopoty z tłumaczeniem. Przemówienie trwało czterdzieści minut, z czego trzy czwarte zajęła zwykła frazeologia polityczna. Na koniec jednak przewodniczący w obliczu przypuszczalnego zagrożenia ze strony Niemiec ogłosił mobilizację jednostek rezerwowych, czyli kategorii B.
PRZYGOTOWANIA DO POGRZEBU
Toland zauważył, że Dom Związkowy jest wyjątkowo zatłoczony. Z takimi honorami grzebano zazwyczaj tylko jednego bohatera. Raz wprawdzie znalazło się tam trzech martwych kosmonautów, ale teraz bohaterów było aż jedenastu. Ośmiu pionierów z Pskowa, trzech chłopców i pięć dziewczynek w wieku od ośmiu do dziesięciu lat, oraz trzech cywilnych pracowników, ludzi, których zatrudniało Politbiuro. Zwłoki spoczywały w lśniących, brzozowych trumnach otoczonych morzem kwiatów. Roland z uwagą obserwował scenę. Wieka zostały zdjęte i widać było ofiary; twarze dwóch z nich przykryto kirem i tylko oparte o trumny fotografie w ramkach pozwalały stwierdzić, jak dzieci wyglądały za życia. Pokazano je w straszliwie powolnym zbliżeniu telewizyjnych kamer.
Sala Kolumnowa przybrana była czerwienią i czernią; zakryto nawet ozdobne kandelabry. Rodziny ofiar stały w jedenastu równych szeregach. Rodzice bez dzieci, żony bez mężów i dzieci bez ojców. Mieli na sobie workowate, tandetne ubrania, tak charakterystyczne dla Związku Radzieckiego. Twarze nie wyrażały żadnych uczuć, jedynie szok; jakby ludzie ci nie mogli pogodzić się z nieszczęściem, jakie na nich spadło. Jakby ciągle mieli nadzieję, że to tylko nocny koszmar, że za chwilę się zbudzą i ujrzą swoich bliskich śpiących obok w łóżku. Jednak wiedzieli – to nie był sen.
Przewodniczący Partii szedł posępnie wzdłuż stojących w rzędach ludzi, obejmował każdego, a czarna żałobna opaska na rękawie kontrastowała z barwnym orderem Lenina, wpiętym w klapę marynarki. Toland przyjrzał się bacznie twarzy sekretarza generalnego. Malował się na niej prawdziwy smutek; jakby chował członków własnej rodziny. Jedna z matek, w chwilę po tym, jak przewodniczący objął ją i pocałował, opadła na kolana i skryła twarz w dłoniach. Zanim mąż zdążył zareagować, przewodniczący sam ukląkł i objął ją ramieniem. Chwilę później pomógł kobiecie wstać po czym delikatnie pchnął w bezpieczne objęcia męża, kapitana armii radzieckiej, którego twarz przypominała kamienną maskę zakrzepłą w wyrazie nieprzytomnego gniewu.
– Boże wszechmocny – pomyślał Toland. – Sam Eisenstein nie wyreżyserowałby tego lepiej.
Ty pozbawiona serca bestio – szeptał do siebie Siergietow. Stał w rzędzie wraz z innymi członkami Politbiura, nie opodal zdjętych wiek. Twarz skierował ku trumnom, lecz wzrokiem śledził cztery kamery telewizyjne transmitujące uroczystość. Ludzie z telewizji zapewnili, że ceremonię ogląda cały świat. Jak znakomicie wszystko to zostało zorganizowane. Przedostatni akt maskirowki. Przy zwłokach pomordowanych dzieci pełnili wartę żołnierze Armii Czerwonej oraz moskiewscy pionierzy. Gdzieś z tła dobiegały dźwięki skrzypiec. Ale cyrk! – mruknął do siebie Siergietow. – Patrzcie, jacy dobrzy jesteśmy dla rodzin tych, których zamordowaliśmy! – W ciągu trzydziestu pięciu lat przynależności do Partii słyszał wiele kłamstw. Sam niejednokrotnie kłamał, z czymś takim spotkał się jednak po raz pierwszy. – Od rana nie mogłem nic wziąć do ust – przypomniał sobie.
Niechętnie wrócił wzrokiem do woskowej twarzy dziecka. Wspomniał sobie twarze własnych dzieci, dzisiaj już dorosłych. Jakże często, wracając późno do domu z zajęć partyjnych, zakradał się do sypialni chłopców, by popatrzeć na ich spokojne buzie, posłuchać czy normalnie oddychają, posłuchać ich kaszlu, kiedy byli przeziębieni, posłuchać ich pomruków przez sen. Wiele razy powtarzał sobie, że on i Partia czuwają nad ich przyszłością. Już nigdy nie zakaszlesz, malutki – mówił jego wzrok utkwiony w najbliższe dziecko. – Już nic ci się nigdy nie przyśni. Widzisz, jaką przyszłość zgotowała ci Partia. Oczy wypełniły mu się łzami; nienawidził się za to. Inni mogli potraktować te łzy jako dalszy ciąg przedstawienia. Chciał się rozejrzeć, by wyczytać w twarzach towarzyszy z Politbiura, co myślą o wykonanej robocie. Zastanawiał się, co sądzą oficerowie KGB, bezpośredni wykonawcy. Jeśli jeszcze żyją – błysnęło mu w głowie. Tak łatwo wysadzić samolot, którym odlecieli… Wszelkie ślady spisku bombowego już zniszczone; tego był pewien, a z trzydziestu osób, które znały kulisy sprawy, ponad połowa znajdowała się tutaj, obok, w tym samym rzędzie. Siergietow prawie żałował, że nie wszedł do budynku pięć minut wcześniej. Lepiej być martwym, niż żyć z takim piętnem. Ale gdyby tam zginął, odegrałby jeszcze ważniejszą rolę w tej brutalnej farsie.
– „Towarzysze. Widzimy niewinne dzieci naszego narodu" – zaczął przewodniczący. Słowa wypowiadał wolno i wyraźnie, co ułatwiało Tolandowi tłumaczenie. Obok komandora siedział szef wywiadu dowództwa Floty Atlantyckiej. – „Zabiła je piekielna maszyna terroryzmu. Zabił je naród, który już dwukrotnie skalał naszą Ojczyznę, licząc, że podbije ją i zniszczy. Mamy przed sobą ciała oddanych, wrażliwych pomocników naszej Partii, którzy nie pragnęli niczego innego, jak tylko służyć Państwu. Widzimy męczenników, którzy, strzegąc Związku Radzieckiego, oddali życie. Widzimy kolejnych męczenników, kolejne ofiary faszyzmu. Towarzysze! Rodzinom tych niewinnych dzieci, rodzinom tych trzech wspaniałych ludzi mówię, że nadejdzie dzień zapłaty. Mówię, że śmierć ich bliskich nie zostanie zapomniana. Mówię, że wymierzymy sprawiedliwość sprawcom tej przerażającej zbrodni…"
– Jezu – Toland przestał tłumaczyć i spojrzał na przełożonego.
– Tak. Wszystko zmierza ku wojnie. Bob, po drugiej stronie ulicy zespół lingwistów pracuje nad pełnym tekstem. Chodźmy więc do szefa – mruknął zwierzchnik wywiadu.
– Jest pan pewien? – zapytał dowódca atlantyckich sił morskich.
– Zawsze istnieje możliwość, że wymyślili coś na mniejszą skalę, sir – odparł Toland. – Ale nie sądzę. Doprowadzili naród rosyjski do stanu wrzenia. Nigdy się dotąd z czymś takim nie spotkałem.
– Wyłóżmy karty na stół. Twierdzi pan, że celowo zamordowali tych ludzi, by wywołać kryzys – naczelny dowódca spuścił wzrok. – Trudno w to uwierzyć, nawet jeśli idzie o nich.
– Admirale, czy sądzi pan, że to rząd Zachodnich Niemiec postanowił wszcząć wojnę przeciw Związkowi Radzieckiemu? Musiałby, do cholery, postradać zmysły – Toland zapomniał, że w towarzystwie admirałów, mocniejszych wyrażeń mogą używać tylko inni admirałowie.
– Ale dlaczego?
– Nie wiemy. To już sprawa wywiadu, sir. Łatwiej stwierdzić fakt niż zgłębić jego przyczyny.
Głównodowodzący wstał i przeszedł w kąt biura. Wszystko zmierzało do wojny, a on nie wiedział dlaczego. Musiał poznać powód. Powód był sprawą najistotniejszą.
– Zaczynamy mobilizować rezerwy. Toland, przez ostatnie dwa miesiące pracował pan jak sto diabłów. Zamierzam wystąpić dla pana o awans na pełnego komandora. Jest pan wprawdzie człowiekiem trochę z zewnątrz, ale myślę, że uda się to załatwić. Szef wywiadu Drugiej Floty ma vacat i pytał o kogoś takiego jak pan. Będzie pan w jego zespole osobą numer trzy. Komandorze, trafi pan na lotniskowiec.