Major był w szoku powypadkowym. Szoku doznała również kierująca peugeotem kobieta; z oczu płynęły jej łzy, zanosiła się spazmatycznym płaczem. Próbowała tłumaczyć wszystkim, że mężczyzna po prostu wskoczył pod maskę jej samochodu i że nie mogła zahamować. Mówiła po francusku, co jeszcze bardziej powiększało zamęt. Kierowca taksówki przepchnął się przez tłum gapiów. Mógł już dotknąć ciała. Musiał odzyskać kopertę… Ale pojawił się policjant.
– Alles zuriick! – polecił funkcjonariusz, przypominając sobie, czego nauczono go na zajęciach; przede wszystkim przejąć inicjatywę. Pamiętał również, że nie wolno ruszać ciała. Ranny miał uszkodzoną głowę, a zapewne i kark. Dotykać go mogli tylko Experten. Jeden ze świadków zawołał, że karetka jest w drodze. Policjant skinął głową. Miał nadzieję, że ambulans pojawi się szybko. Sporządzanie statystyk ulicznych kraks było sprawą dużo prostszą niż zajmowanie się nieprzytomnym – a może nawet martwym – mężczyzną, któremu z rozdartej tętnicy bez przerwy tryskała krew. Odetchnął z ulgą, kiedy ujrzał przepychającego się przez tłum porucznika – starszego inspektora.
– Karetka? – Już w drodze, Herr Leutnant. Jestem Gunther Dieter z wydziału kontroli ruchu. Pełnię służbę na skrzyżowaniu.
– Kto prowadził samochód? – spytał porucznik.
Stojąca obok sztywno kobieta odezwała się po francusku urywanym głosem. Na szczęście włączył się jeden ze świadków zajścia.
– Ten tutaj, nie rozglądając się, wbiegł na jezdnię i pani nie mogła zahamować. Jestem bankierem i wyszedłem z poczty tuż za nim. Chciał nieprzepisowo przebiec jezdnię; nawet się nie rozejrzał. Proszę, oto moja karta wizytowa – bankier wręczył porucznikowi biały kartonik.
– Dziękuję panu, doktorze Miiller. Nie ma pan nic przeciwko złożeniu zeznań?
– Oczywiście, że nie. Możemy od razu udać się na posterunek.
– Doskonale – porucznik rzadko spotykał tak chętnych świadków.
Kierowca taksówki stał z brzegu tłumu. Był doświadczonym oficerem operacyjnym KGB i nie raz widział akcje nieudane; ale ta to… czysty absurd. Zawsze należało się liczyć z tym, że coś stanie na przeszkodzie, przeważnie coś pozornie mało istotnego, jakieś głupstwo. Ale żeby komandosa Specnazu wyeliminowała z akcji prowadząca samochód Francuzka w średnim wieku? Czemuż się, do cholery, nie rozejrzał? Należało kogoś innego wyznaczyć do odebrania koperty i pierdolić te zasrane przepisy. Bezpieczeństwo! – klął w duchu. Polecenie moskiewskiej centrali: minimum zaangażowanych osób. Wracając do taksówki, zastanawiał się, jak to wszystko wytłumaczy. To oni robią błędy. Centrala nigdy.
Nadjechała karetka pogotowia. Sierżant wyjął z kieszeni ofiary portfel i podał go przełożonemu. Ranny nazywał się Siegfried Baum; pięknie – pomyślał porucznik – Żyd; i pochodził z Altony w pobliżu Hamburga. Kobieta prowadząca peugeota była Francuzką i dlatego będzie trzeba towarzyszyć ofierze do szpitala. „Międzynarodowy" wypadek, dodatkowa robota papierkowa. A zamierzał przecież w Gasthausie po drugiej stronie ulicy wypić poobiedniego pilsnera. Parszywa służba… A do tego jeszcze groźba mobilizacji…
Załoga karetki szybko uwinęła się z pracą. Szyję rannego opatrzono kołnierzem, a na noszach umieszczono deskę ortopedyczną. Połamane kończyny usztywniono szynami. Obie stopy były fatalnie pogruchotane. Porucznik sprawdził: zajęło to sześć minut. Potem wsiadł do karetki, zostawiając na miejscu trzech funkcjonariuszy, którzy mieli zająć się resztą.
– Jak z nim jest?
– Prawdopodobnie pęknięcie czaszki. Poza tym stracił dużo krwi. Co się właściwie stało?
– Wlazł na jezdnię jak ślepiec.
– Idiota – skomentował sanitariusz. – Jakbyśmy mieli za mało roboty.
– Przeżyje?
– Zależy od uszkodzeń głowy – wzruszył ramionami.
– Niebawem zajmie się nim chirurg. Zna pan nazwisko ofiary? Muszę wypełnić formularz.
– Siegfried Baum, Kaiserstrasse 17, Altona pod Hamburgiem.
– Cóż, za cztery minuty będziemy w szpitalu – sanitariusz sprawdził rannemu puls, zapisał w karcie. – Nie wygląda na Żyda.
– Niech pan ostrożniej wypowiada takie uwagi – ostrzegł go porucznik. – Sam mam żonę Żydówkę. Ciśnienie krwi gwałtownie spada – sanitariusz pomyślał o kroplówce, ale wolał zostawić decyzję chirurgom. – Hans, zawiadomiłeś już szpital?
– Ja, wiedzą, czego się należy spodziewać – odparł kierowca. – Kto ma dziś dyżur? Ziegler?
– Chyba tak.
Przy wtórze pulsującego dźwięku syreny kierowca wprowadził pojazd w ostry zakręt w lewo. Minutę później zatrzymał mercedesa przed izbą przyjęć. Czekał tam już lekarz i dwóch dyżurnych.
Szpitale niemieckie działają niebywale sprawnie. W ciągu dziesięciu minut nowy pacjent został zaintubowany, podłączony do kroplówki z krwią 0+ i przewieziony na oddział neurochirurgii, gdzie czekał profesor Anton Ziegler. Porucznik musiał zostać w izbie przyjęć.
– Więc kto to był? – spytał młody lekarz.
Policjant przekazał dane personalne.
– Niemiec?
– Czy coś w tym dziwnego? – zapytał porucznik.
– No cóż, kiedy poinformowano mnie przez radio, że pan też tu jedzie, pomyślałem, że ranny został cudzoziemiec.
– Potrąciła go Francuzka.
– Ach tak. Ale to jednak chyba cudzoziemiec.
– Czemu pan tak sądzi?
– Jego zęby. Zauważyłem to podczas intubacji. Miał metalowe plomby. Fuszerka.
– Może przybył ze strefy wschodniej.
– Żadnemu Niemcowi nie przyszłoby coś takiego do głowy. Już stolarz by to lepiej zrobił.
Doktor szybko wypełnił formularz przyjęcia chorego.
– O co panu chodzi?
– To bardzo liche plomby. Dziwne. Człowiek wygląda porządnie. Dobrze ubrany, Żyd. A plomby: pożal się Boże – doktor usiadł. – Oczywiście, spotykamy tu wiele dziwnych przypadków.
– Gdzie są jego rzeczy osobiste?
Porucznik był człowiekiem z natury ciekawskim. Dlatego po odbyciu służby wojskowej w Bundeswehrze wstąpił do policji. Doktor zaprowadził go do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie jakiś pracownik spisywał właśnie należące do rannego przedmioty.
Ubranie było starannie poskładane, a koszula i marynarka zostały odłożone na bok, by nie pobrudziły krwią czystej odzieży. Obok leżała garść drobnych monet, komplet kluczy i duża koperta. Pracownik wypełniał blankiet, na którym spisywał rzeczy znalezione przy pacjencie.
Policjant wziął do ręki manilową kopertę. Stempel pocztowy mówił, że wysłana została ze Stuttgartu poprzedniego wieczoru. Widniał na niej znaczek za dziesięć marek. Kierowany jakimś impulsem porucznik wyjął z kieszeni scyzoryk i otworzył przesyłkę. Ani doktor, ani dyżurny nie zaprotestowali. W końcu był oficerem policji.
Wewnątrz znajdowała się jedna większa i dwie małe koperty. Najpierw otworzył większą i rzucił na nią okiem. Zobaczył jakieś wykresy. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że trzyma w ręku fotokopię dokumentu armii niemieckiej ze stemplem: Geheim. Tajne. Poniżej był napis: Lammersdorf. Jego oczom ukazała się mapa Kwatery Głównej Wojsk Łączności NATO odległej niecałe trzy kilometry od szpitala. W niemieckiej armii porucznik policji miał stopień kapitana rezerwy i przydzielony był do komórki wywiadu. Kim był Siegfried Baum? Policjant otworzył kolejne koperty. Potem sięgnął po telefon.
Odrzutowiec transportowy przybył punktualnie. Gdy Toland wyszedł z samolotu lukiem towarowym, w twarz uderzył go łagodny wiatr od morza. Na przybyłych czekało dwóch marynarzy. Wskazali Tolandowi stojący w odległości stu metrów helikopter z pracującym rotorem i komandor ruszył tam spiesznie w towarzystwie czterech mężczyzn. Pięć minut później byli już w powietrzu; jego pierwszy pobyt na ziemi hiszpańskiej trwał dokładnie jedenaście minut. Podróż mijała w milczeniu. Toland wyjrzał przez małe okno. Lecieli nad rozlaną szeroko błękitną wodą, kierując się na południowy zachód. Potem Amerykanin zaczął rozglądać się po kabinie sea kinga, helikoptera do zwalczania okrętów podwodnych. Szef załogi pełnił jednocześnie obowiązki operatora sonaru i manipulował właśnie przy instrumencie, przeprowadzając najwyraźniej jakiś test. Ściany samolotu były nagie, w ogonie znajdował się magazyn pław sonarowych, a w schowku w podłodze głębinowy przetwornik hydrolokatora. Panowała tu ciasnota, gdyż większość miejsca zajmowało uzbrojenie i aparatura wykrywająca. Po półgodzinnym locie helikopter zaczął zataczać kręgi i dwie minuty później osiadł na pokładzie USS „Nimitza".