Выбрать главу

Pomyślną okolicznością okazał się szalejący na powierzchni morza sztorm. Wiejący z szybkością dwudziestu węzłów wiatr i szum ulewy powodowały hałas, który zakłócał pracę radzieckiego sonaru. Lecz dotyczyło to również i ich hydrolokatora, a stanowił on jedyne bezpieczne okno na świat i źródło informacji.

Istniało dużo więcej niewiadomych. Jakimi urządzeniami czujnikowymi dysponowali tu Rosjanie? Czy aby woda nie jest na tyle przejrzysta, że dostrzeże ich jakiś helikopter lub samolot do zwalczania okrętów podwodnych? Czy nie czai się gdzieś w pobliżu konwencjonalna jednostka podwodna klasy Tango, poruszająca się wolno za pomocą swych cichych, napędzanych bateriami, elektrycznych silników? W każdej chwili mogli usłyszeć metaliczny skowyt pracujących na najwyższych obrotach śrub torpedy lub po prostu eksplozję bomby głębinowej. McCafferty rozważał wszystkie niebezpieczeństwa, na jakie narażały jego okręt rozkazy wydziału operacyjnego dowództwa okrętów podwodnych na Atlantyku:

Określić dokładnie tereny operacyjne okrętów podwodnych czerwonej floty.

Język depeszy dawał pewną swobodę manewru.

– Jaka jest dokładność nawigacji inercyjnej? – spytał McCafferty najbardziej obojętnym, na jaki go było stać, tonem.

– Plus minus dwieście metrów – nawigator nie podniósł nawet głowy.

Kapitan chrząknął, zdając sobie sprawę, co myśli nawigator. Już parę godzin temu powinni byli nawiązać kontakt z satelitą NAYSTAR, ale niebezpieczeństwo wykrycia ich przez patrolowe jednostki radzieckie było zbyt wielkie. Plus minus dwieście metrów to ładny wynik, ale nie wtedy, gdy okręt znajduje się na płytkich wodach, niedaleko wrogiego wybrzeża. Jak dokładne są mapy? Czy „Chicago" nie trafi na jakiś niezaznaczony na mapie wrak? Ale nawet jeśli dane nawigacyjne nie zawierają błędu, to na przestrzeni kilku mil mogą spotkać tyle jednostek nieprzyjacielskich, iż owe dwieście metrów sprawi, że przy manewrowaniu w którymś momencie uderzą w dno, uszkodzą łódź i narobią hałasu. Kapitan wzruszył ramionami. „Chicago" był najlepszym na świecie okrętem do takich zadań. Ponadto McCafferty wykonywał już tego typu misje i wiedział, że nie należy przejmować się zbyt wieloma rzeczami naraz. Wstał, przeszedł parę kroków i zajrzał do przedziału hydrolokacji.

– Co porabia nasz przyjaciel?

– Cały czas to samo, kapitanie. Żadnych zmian w natężeniu szumów emitowanych przez cel. Posuwa się cały czas z prędkością piętnastu węzłów, dwa tysiące metrów od nas.

– Miła morska wycieczka – odparł szef sonaru.

Miła morska wycieczka. Sowieci równo co cztery godziny wysyłali kolejny rakietowy okręt podwodny z pociskami balistycznymi. Większość tych jednostek znajdowała się już na morzu. Była to niespotykana dotąd u Rosjan taktyka. Wszystkie kierowały się na wschód – nie na północ, czy północny wschód jak to zazwyczaj robiły, by dostać się na Morze Barentsa lub na Morze Karskie, bądź też, jak zdarzało się to ostatnio, wprost pod czapę lodową bieguna. Dowództwo lotnictwa strategicznego na Atlantyku otrzymało tę wiadomość z norweskiego samolotu P-3, patrolującego okolice Checkpoint Charlie. Był to punkt odległy od wybrzeża o pięćdziesiąt mil. Tam radzieckie łodzie zazwyczaj schodziły pod wodę. „Chicago" znajdował się najbliżej, więc polecono mu sprawę zbadać.

Niebawem wykryli i ruszyli tropem delty-III, nowoczesnego, radzieckiego boomera jak określano tego typu atomowe okręty podwodne. Posuwali się za nim w niewielkiej odległości… aż do chwili, kiedy obiekt skręcił na południowy wschód, kierując się ku płytkim wodom, ku przylądkowi Swiatoj Nos, którędy prowadziła trasa do Morza Białego.

Były to już z całą pewnością radzieckie wody terytorialne. Jak blisko brzegów zdecydują się podpłynąć? I co się w ogóle dzieje? McCafferty wrócił do centrali bojowej.

– Rozejrzymy się – powiedział. – Peryskop w górę.

Podoficer przekręcił pierścień hydrauliczny i ze studzienki zaczął wysuwać się peryskop.

– Dosyć!

McCafferty pochylił się nad urządzeniem, które podoficer zatrzymał tuż pod powierzchnią wody. Kapitan ujął rękami instrument. Stojąc w bardzo niewygodnej pozycji, zatoczył wziernikiem pełne koło. Na ścianie jednej z grodzi umieszczony był monitor telewizyjny podłączony do zamontowanej w peryskopie kamery. Jego ekran bacznie obserwowali Pierwszy i starszy podoficer.

– Żadnego cienia – oznajmił McCafferty. Nic zresztą nie wskazywało, że na powierzchni mógł się czaić przeciwnik.

– Zgadza się – przytaknął pierwszy oficer.

– Włączyć sonar.

Obsługa sonaru przystąpiła do pracy. Kołujący samolot wydaje dźwięk i istniała możliwość, że go usłyszą. Ale panowała cisza – co nie oznaczało wcale, że teren był czysty. Mógł, na przykład, gdzieś wysoko krążyć helikopter, albo dryfować z wyłączonymi silnikami kolejny grisha, poszukując czegoś w rodzaju „Chicago".

– Sonar niczego nie wykazuje, kapitanie – oznajmił Pierwszy.

– Sześćdziesiąt centymetrów w górę – polecił McCafferty.

Podoficer ponownie chwycił rączki, unosząc peryskop ponad pół metra, teraz już nad wodę, w dolinę fali.

– Kapitanie! – rozległ się głos starszego technika.

Na samym czubku peryskopu znajdowała się miniaturowa antena podłączona do szerokopasmowego odbiornika. W chwili, kiedy wynurzyła się na powierzchnię, na desce rozdzielczej urządzenia do wykrywania radarów nieprzyjaciela zamigotały trzy światełka.

– Trzy, pięć, może nawet sześć radarów penetrujących na paśmie India. Charakterystyka: radary penetrujące zainstalowane na okrętach i na lądzie, sir. Nie jest to, powtarzam, nie jest, aparatura zamontowana w samolocie. Pasmo Juliet milczy.

Technik zaczął odczytywać współrzędne celów.

McCafferty rozluźnił się. Radar nie był w stanie przy tak wysokiej fali wykryć wystającego z wody peryskopu. Znów zatoczył okularem pełne koło.

– Żadnych jednostek nawodnych. Żadnych samolotów. Fala około półtora metra. Wiatr północno-zachodni wiejący z prędkością, och, mniej więcej dwudziestu, dwudziestu pięciu węzłów – złożył uchwyty przyrządu i cofnął się.

– Schować peryskop.

Nie zdążył jeszcze zakończyć komendy, kiedy wyślizgana, stalowa rura zaczęła sunąć w dół. Kapitan kiwnął z uznaniem głową podoficerowi, który trzymał w dłoni stoper. Instrument był na powierzchni całych pięć i dziewięć dziesiątych sekundy. Po piętnastu latach służby na okrętach podwodnych McCafferty wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia, ile człowiek potrafi zrobić przez jedną dziesiątą minuty. Kiedy skończył szkołę oficerów floty podwodnej, czas ekspozycji peryskopu wynosił siedem sekund.

Nawigator przeglądał mapę, a jego asystent nanosił na wykres pozycje przechwyconych sygnałów.

– Kapitanie – nawigator podniósł głowę. – Namiar jest zgodny z dwoma znanymi, zainstalowanymi na lądzie nadajnikami radarowymi, a trzy urządzenia Don-2 współgrają z pozycjami sierry 2, 3 i 4 – referował naniesione współrzędne trzech radzieckich jednostek nawodnych. – Mamy też jedno źródło nieznane, pozycja zero-cztery-siedem. Harkins, co to może być?

– Lądowy nadajnik pracujący w paśmie India; jedna z tych nowych „przybrzeżnych puszek" – odparł technik, odczytując częstotliwość i długość impulsu. – Sygnał jest słaby i trochę niewyraźny, sir. Duża aktywność radiolokacyjna, a każdy nadajnik pracuje na innej częstotliwości.

Chodziło mu o to, że poszczególne radary tak ze sobą skoordynowano, by się wzajemnie nie zakłócały. Kiedy dyżurny elektryk przewinął taśmę wideo, McCafferty mógł ponownie obejrzeć sobie wszystko, co widział przez peryskop. Z tą tylko różnicą, że kamera telewizyjna peryskopu była czarno-biała. Kasetę puszczono na najwolniejszych obrotach, by uniknąć wszystkich rozmazań, jakie występowały podczas pierwotnej obserwacji.