Выбрать главу

Ubrała się i poszła go szukać. Zajrzała do wszystkich pokoi na górnym piętrze, nawet do komód i szaf. Ściągnęła drabinę i weszła na poddasze ale znalazła tam tylko stare obrazy i połamany wózek dziecięcy. Słyszała natomiast dobiegający z zewsząd szelest liści.

– Peter? – zawołała z lękiem, ale odpowiedzi nie było.

Zeszła więc po drabinie z powrotem.

Na koniec weszła do jednego ze słonecznych pokojów na dole. Pani Gaylord siedziała na wiklinowym krześle, czytając gazetę i paląc papierosa. Smużki dymu kłębiły się w zanikającym świetle dnia. Obok na stole stała fliżanka kawy z narastającym kożuszkiem.

– Halo – powiedziała pani Gaylord, nie odwracając głowy. – Wcześnie pani zeszła. Oczekiwałam państwa później.

– Coś się stało – odparła Jenny. Nagle uświadomiła sobie, że bardzo się stara nie wybuchnąć płaczem.

Pani Gaylord odwróciła się w jej stronę.

– Nie rozumiem, moja droga. Czyżbyście się posprzeczali?

– Nie wiem. Ale nie ma Petera. Po prostu zniknął.

Przeszukałam cały dom i nigdzie go nie znalazłam.

Pani Gaylord opuściła wzrok.

– Rozumiem. To bardzo przykre.

– Przykre? To straszne! Martwię się! Zastanawiam się, czy wezwać policję.

– Policję? Myślę, że nie trzeba. Może tchórz go obleciał i poszedł się przejść. Mężczyźni czasem tak się zachowują, szczególnie zaraz po ślubie. Pani pretensja jest dość powszechna.

– Ale ja nie słyszałam, żeby wychodził. Byliśmy na łóżku razem… a potem zorientowałam się, że go nie ma.

Pani Gaylord zagryzła wargi, jak gdyby się zastanawiała.

– Jest pani pewna, że byliście na łóżku? – zapytała.

Jenny spojrzała na nią w podnieceniu i zaczerwieniła się.

– Jesteśmy małżeństwem. Pobraliśmy się dzisiaj.

– Nie to miałam na myśli – powiedziała z roztargnieniem pani Gaylord.

– W takim razie nie wiem, co pani miała na myśli.

Pani Gaylord podniosła wzrok. Uśmiechnęła się uspokajająco do Jenny i wyciągnęła rękę.

– Jestem pewna, że to nic strasznego – oznajmiła. – Możliwe, że postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza i to wszystko. W ogóle nic strasznego.

– On nie otwierał drzwi, pani Gaylord! – warknęła Jenny. – On zniknął!

Pani Gaylord zachmurzyła się.

– Nie musi pani na mnie napadać, moja droga. Jeśli ma pani jakieś kłopoty ze swoim nowym mężem, to na pewno nie z mojej winy!

Jenny już miała na nią krzyknąć, ale zatkała usta ręką i odwróciła się. Nie było sensu zachowywać się histerycznie. Jeśli Peter po prostu wyszedł, zostawiając ją, to trzeba się dowiedzieć, dlaczego tak zrobił; a jeżeli tajemniczo zniknął, to musi starannie przeszukać dom, aż go znajdzie. Mimo wszystko czuła strach, a poza tym ogarniało ją uczucie, którego od bardzo dawna nie doświadczyła. Samotność. Trzymała rękę przy ustach, aż uspokoiła się trochę i wtedy, bez odwracania się, powiedziała cicho do pani Gaylord:

– Przepraszam. Byłam tylko wystraszona. Nie wiem, dokąd mógł pójść.

– Chce pani przeszukać dom? – spytała pani Gaylord. Ma pani wolną rękę.

– Chciałabym, jeśli pani nie ma nic przeciwko temu.

Pani Gaylord wstała.

– Nawet pani pomogę, moja droga. Musi pani być bardzo zmartwiona.

Następną godzinę spędziły, chodząc od pokoju do pokoju, otwierając i zamykając drzwi. Zanim jeszcze zapadła ciemność, a zimny wiatr przybrał na sile, wiedziały już, że Petera nie ma w domu.

– Czy chce pani zawiadomić policję? – upewniła się pani Gaylord. Znajdowały się w mrocznym salonie. Na antycznym kominku palił się malutki ogień. Wiatr zamiatał liście i kołatał do okien.

– Myślę, że trzeba – odparła Jenny. Czuła się pusta i zszokowana, niezdolna do powiedzenia czegoś sensownego. – Chciałabym też, jeśli to możliwe, zatelefonować do paru moich przyjaciół w Nowym Jorku.

– A zatem do dzieła. Ja zacznę przygotowywać obiad.

– Nie będę jadła. Przynajmniej póki nie dowiem się czegoś o Peterze.

Pani Gaylord, z twarzą na pół ukrytą w cieniu, powiedziała cicho:

– Jeśli naprawdę odszedł, musi pani się do tego przyzwyczaić, a najlepiej zacząć od razu.

Nim Jenny zdobyła się na odpowiedź, wyszła z pokoju i udała się do kuchni. Jenny zauważyła na bocznym stoliku mahoniowe, inkrustowane pudełko na papierosy i pierwszy raz od trzech lat wyjęła papierosa i zapaliła. Miał obrzydliwy smak, ale zaciągnęła się głęboko i przytrzymała dym w płucach, zamykając oczy w osamotnieniu i udręce.

Zatelefonowała na policję. Byli bardzo uprzejmi i pomocni, i obiecali przyjechać nazajutrz rano, o ile nie będzie żadnej wiadomości o Peterze. Wspomnieli jednak, że Peter jest dorosły, i że wolno mu pójść, gdzie mu się podoba, jeśli nawet sprowadza się to do opuszczenia jej w noc poślubną.

Chciała porozmawiać z matką, ale po wykręceniu numeru, słuchając sygnału, odłożyła słuchawkę. Upokorzenie było za wielkie, żeby dzielić je z rodziną lub najbliższymi przyjaciółmi. Wiedziała, że jeśli usłyszy współczujący głos matki, zaleje się łzami. Zgasiła papierosa i zastanawiała się, do kogo powinna zatelefonować.

Na górze wiatr zatrzasnął z hukiem jakieś drzwi i Jenny podskoczyła nerwowo.

Po jakimś czasie wróciła pani Gaylord, niosąc tacę. Jenny siedziała przy dogasającym ogniu, paląc papierosa i starając się nie płakać.

– Przygotowałam trochę filadelfjskiej zupy z pieprzu i upiekłam parę steków z Nowego Jorku – zakomunikowała pani Gaylord. – Chce pani zjeść przy kominku? Zaraz dorzucę do ognia.

W ciągu zaimprowizowanego obiadu Jenny nie odzywała się. Udało jej się zjeść trochę zupy, ale stek stanął jej w gardle i nie mogła go przełknąć. Przez kilka minut płakała, podczas gdy pani Gaylord uważnie się jej przyglądała.

– Przepraszam – powiedziała Jenny, ocierając oczy.

– Nie musi pani. Wiem aż za dobrze, co pani przechodzi.

Proszę pamiętać, że sama straciłam męża.

Jenny bez słowa pokiwała głową.

– Proponuję, żeby przeniosła się pani na tę noc do małej sypialni. Tam będzie się pani lepiej czuła. To jest przytulny mały pokój, zaraz z tyłu.

– Dziękuję – wyszeptała Jenny. – Myślę, że tak będzie lepiej.

Siedziały przed ogniem, aż nowe kłody spaliły się do końca, a zegar w hallu wybił drugą rano. Pani Gaylord wyniosła talerze, a potem poszły ciemną, trzeszczącą klatką schodową na górę. Weszły do ślubnego apartamentu, żeby zabrać stamtąd walizkę Jenny. Przez chwilę spoglądała smutno na Walizkę Petera i na jego porozrzucane wszędzie ubranie.

Nagle krzyknęła:

– Jego ubranie.

– Cóż to, moja droga?

Była wzburzona.

– Nie wiem, czemu o tym wcześniej nie pomyślałam. Jeśli

Peter poszedł, to co włożył na siebie? Jego walizka nie jest otwarta, a ubranie leży tam, gdzie je zostawił. Był nagi. Nie wyszedłby nago w tak zimną noc jak dzisiaj. To szaleństwo.

Pani Gaylord opuściła wzrok.

– Przykro mi, moja droga. Nie wiemy, co się wydarzyło.

Przejrzałyśmy cały dom. Może włożył coś przy wychodzeniu. Na wewnętrznej stronie drzwi wiszą różne rzeczy.

– Peter nie…

Pani Gaylord otoczyła ją ramieniem.

– Obawiam się, że nie może pani przypuszczać, co Peter zrobiłby, a czego nie… On coś zrobił. Bez względu na to z jakiego powodu i bez względu na to dokąd poszedł.

– Tak. Myślę, że pani ma rację – powiedziała cicho Jenny.