Выбрать главу

Po długiej chwili usłyszał, jak ktoś schodzi po schodach, potem kaszle a jeszcze później drzwi frontowe uchyliły się nieco. Przez szparę spoglądał młody mężczyzna o twarzy koloru szarego mydła.

– Szukam Jana de Keysera.

– To ja. Czego pan chce?

Dean wyjął wycinek z gazety i pokazał mu.

– Pan był ostatnią osobą, która widziała moją żonę żywą.

Młody człowiek marszczył twarz nad wycinkiem przez blisko pół minuty, jak gdyby niedowidział, a potem rzekł:

– To było dawno temu, proszę pana. Od tamtej pory choruję.

– Czy mimo to mogę z panem porozmawiać?

– Po co? Wszystko, co powiedziałem, jest w gazecie.

– Chciałbym dowiedzieć się, jak to się stało.

Jan de Keyser zaniósł się wysokim, rzężącym kasztem.

– Zobaczyłem, jak pańska żona rozmawia z zakonnicą… i już jej nie było. To wszystko. Obróciłem się na siedzeniu i zobaczyłem, że zakonnica wchodzi w Minderbroederstraat, w słoneczny blask, i też znika. I to było wszystko.

– Widział pan kiedykolwiek przedtem zakonnicę ubraną w podobnie jasnoszary habit?

Jan de Keyser potrząsnął przecząco głową.

– Nie wie pan, skąd ona mogła być? Z jakiego zakonu? Na przylcład dominikanie, franciszkanie lub coś takiego?

– Nie znam się na zakonnicach. Ale może to nie była zakonnica.

– Co pan ma na myśli? Zeznał pan policji, że to była zakonnica.

– A co, według pana, miałem powiedzieć? Że to był posąg?

Mam już dwa wyroki z powodu narkotyków. Zamknęliby mnie albo wysłali do tego przeklętego szpitala dla idiotów w Kortrijk.

– O czym pan mówi… O posągu? – zapytał Dean.

Jan de Keyser znów zakaszlał i zaczął zamykać drzwi.

– Czemu pan się dziwi? To jest Brugia.

– Ciągle nie rozumiem.

Drzwi zawahały się tuż przed zatrzaśnięciem. Dean wyciągnął portfel, ostentacyjnie wyjął z niego trzy stufrankowe banknoty i trzymał przed sobą.

– Przyjechałem po to kawał drogi, Jan. Muszę wiedzieć wszystko.

– Niech pan poczeka – odparł Jan de Keyser i zamknął drzwi.

Dean czekał. Spojrzał w mglistą Oostmeers i zobaczył młodą dziewczynę z rękami w kieszeniach, stojącą na rogu Zonnekemeers. Nie był pewny, czy go obserwowała, czy nie.

Po dwóch lub trzech minutach drzwi znów się otworzyły i Jan de Keyser wyszedł na ulicę, ubrany w brązową, skórzaną kurtkę. Na szyi miał szalik w kratkę. Śmierdział papierosami i jakimś mazidłem.

– Byłem bardzo chory od tego czasu. Moje płuca. Może to nie miało nic wspólnego z zakonnicą, a może miało. Ale wie pan, jak mówią: plaga jak raz dopadnie człowieka, to już go trzyma.

Poprowadził Deana z powrotem drogą, którą tamten przyszedł – w poprzek kanałów, koło Gruuthuuse Museum wzdłuż Dijver do Vismarkt. Szedł bardzo szybko, garbiąc wąskie plecy. Konne pojazdy turkotały po ulicach jak wozy ze skazańcami, z dzwonnicy rozległ się dźwięk dzwonów. Brzmiał mocno i słychać w nim było obcą muzykę, europejską. Ten dźwięk przypominał Deanowi święta Bożego Narodzenia i wojny – pomyślał, że może to właśnie jest charakterystyczne dla Europy.

Przez most doszli do rogu Hoogstraat i Minderbroedertraat. Jan de Keyser wskazał palcem w jedną i w drugą stronę.

– Wiozę Niemców, pięcio- czy sześcioosobową rodzinę niemiecką. Jadę wolno, bo mój koń jest zmęczony, rozumie pan? Widzę tę kobietę w obcisłych, białych szortach i niebieskiej koszulce, i patrzę na nią, ponieważ jest ładna. To była pańska żona, prawda? Jest dobrze zbudowana. Obracam się i patrzę, ponieważ jest ładna, poza tym rozmawia z zakonnicą. Z zakonnicą ubraną na szaro, tego jestem pewny. Rozmawiają tak, jakby się ze sobą o coś spierały. Rozumie pan? Jakby sobie coś zawzięcie udowadniały. Pańska żona podnosi ramiona, o tak, raz i jeszcze raz, jakby mówiła: "Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam?" A zakonnica potrząsa głową. Dean rozejrzał się dookoła, zawiedziony i zakłopotany.

– Mówił pan coś o posągach. I o pladze.

– Niech pan spojrzy w górę – powiedział Jan de Keyser. – Na rogu prawie każdego budynku zobaczy pan kamienną madonnę. Tu jest jedna z największych, wielkości człowieka.

Dean podniósł oczy i zobaczył łukowato sklepioną niszę, wbudowaną w róg budynku, przy którym rozmawiali. W niszy stał posąg Marii Panny z dzieciątkiem Jezus w ramionach, patrzącej smutno w dół, na ulicę.

– Widzi pan teraz? – zapytał Jan de Keyser. – W Brugii jest tyle do oglądania… jeśli tylko podniesie się głowę. Na drugich piętrach jest inny świat. Posągi, chimery, flagi. Proszę spojrzeć na tamten budynek. Widać na nim twarze trzynastu diabłów. Zostały tam umieszczone, żeby nie dopuścić szatana i żeby uchronić mieszkańców domu przed czarną śmiercią.

Dean przechylił się przez poręcz i spojrzał w dół, na wodę. Zrobiło się tak mglisto i lodowato, że nie mógł nawet rozpoznać własnej twarzy: była zamazaną plamą, jak gdyby ktoś, robiąc zdjęcie, poruszył aparatem.

Jan de Keyser mówił dalej:

– W czternastym wieku, kiedy na miasto spadła plaga, mówiło się, że mieszkańcy Brugii są pełni grzechu, rozumie pan? I że Bóg zesłał na nich karę. Ustawili więc na każdym rogu posągi Marii Świętej, żeby odpędzały zło. I obiecali Marii Świętej, że będą jej zawsze posłuszni, i że będą oddawali jej cześć, jeżeli uchroni ich przed plagą. Rozumie pan, o co chodzi? Zawarli wiążącą umowę.

– A co się miało stać, gdyby jej nie dotrzymali?

– Panna Święta przebaczyłaby, bo Panna Święta zawsze przebacza. Ale posąg Panny Świętej wymierzyłby im karę.

– Posąg? W jaki sposób posąg mógłby kogoś ukarać?

Jan de Keyser wzruszył ramionami.

– Postawili je obłudnie. Postawili je w fałszywej wierze. Posągi wzniesione w fałszywej wierze będą zawsze niebezpieczne, ponieważ obrócą się przeciw ludziom, którzy je postawili, ci tymczasem będą spodziewali się nagrody za ich wzniesienie.

Dean nie mógł się w tym wszystkim połapać. Zaczynał podejrzewać, że woźnica był nie tylko fizycznie chory, lecz także niezrównoważony umysłowo, i zaczął żałować, że z nim tu przyszedł.

De Keyser wskazał najpierw na posąg Marii Panny, potem na most, później na rzekę i powiedział:

– To nie są tylko kamienie, to nie są tylko rzeźby. Kryją w sobie wszystkie ludzkie intencje, niezależnie od tego, czy te intencje są czyste, czy niegodziwe. To nie są tylko kamienie.

– Co próbuje mi pan dać do zrozumienia? Co pan zobaczył?

– Szarą madonnę – odrzekł. – Jeśli ktoś wobec niej zawini, na pewno za to zapłaci.

Dean wyjął następne trzy stufraukowe banknoty, zwinął je i wetknął Janowi de Keyserowi do kieszeni kurtki.

– Dziękuję, kolego – powiedział. – Ja też cię kocham. Przyleciałem aż z New Milford, z Connecticut, żeby usłyszeć, że moja żona została zabita przez posąg. Dziękuję ci. Pij zdrowo.

De Keyser złapał go kurczowo za rękaw.

– Nie rozumie pan. Opowiadano panu bzdury. Usiłuję powiedzieć panu prawdę.

– Jakie znaczenie ma prawda… dla pana?

– Nie musi mnie pan obrażać. Prawda jest dla mnie tak samo ważna jak dla innych. Cóż zyskałbym, okłamując pana? Parę setek franków. Więc… jak będzie?

Dean popatrzył na szarą madonnę w niszy ściennej. Potem znów spojrzał na Jana de Keysera.

– Nie wiem – odrzekł bezbarwnie.

– Więc proszę mi dać pieniądze, a o filozofii i o zasadach moralnych ewentualnie porozmawiamy później.

Dean nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Wręczył Janowi de Keyserowi należne mu pieniądze i patrzył, jak tamten oddala się pośpiesznie, z rękami w kieszeniach, kołysząc się w ramionach. Jezu – pomyślał – starzeję się. Starzeję się albo Jan de Keyser z premedytacją wodził mnie za nos.