– Napije się pan? – spytał Martin.
– Jeśli pan stawia. Dziki Indyk z lodem.
– Pamięta pan serial reklamowy pod tytułem
Helen Day?
Zaległa długa cisza. Przerwał ją Harry.
– Oczywiście, że pamiętam. Wszyscy pamiętają Helen Day. Ten program przyczynił się do upadku WMOB.
– Niech pan mi o tym opowie.
Harry wzruszył ramionami.
– Niewiele jest do opowiadania. Dziewczyna, która grała rolę Helen Day, była rzeczywiście piękna… Nigdy, nawet do tej pory, nie widziałem piękniejszej. Nazywała się Andrea Lawrence. Blondynka, inteligentna. Kochałem się w niej, zresztą wszyscy inni także. Dostawała masę najrozmaitszych telefonów i listów. W tamtych czasach wystarczyło być tylko radiową gwiazdą, żeby mieć do czynienia z całym tym zwariowanym kramem, który towarzyszy wszystkim innym gwiazdom. Pewnego dnia Andrea zaczęła otrzymywać pogróżki. Obrzydliwe telefony, grożące: "Wypruję ci flaki podczas transmisji" i inne, podobne.
– I tak się rzeczywiście stało? Zamordowano ją w studiu?
– To była najstraszniejsza rzecz, jaką widziałem w życiu. Byłem młodym chłopakiem, miałem zaledwie dziewiętnaście lat. Od tamtego zdarzenia przez wiele lat dręczyły mnie koszmary. Jakiś facet wdarł się do studia. Nawet nie zobaczyłem noża, ale policjanci powiedzieli, że był potężny… Był to nóż do zarzynania świń. Wbił go w dolną część jej brzucha i pociągnął do góry. Stało się to tak szybko, że wydało mi się, iż zadaje jej cios pięścią. Potem wszystkie jej wnętrzności wypłynęły na podłogę studia. Całe lata śniły mi się koszmary.
Martin oblizał wargi. Brakowało mu śliny w ustach.
– Złapali go? Tego faceta, który ją zabił?
Harry zaprzeczył ruchem głowy.
– Było za dużo zamieszania. Wszyscy byli zbyt wstrząśnięci. Nim zorientowaliśmy się, co się stało, już gdzieś prysnął.
Policjanci przeczesali miasto, ale go nie znaleźli. Serce Hellen Day zeszło oczywiście z programu, a niewiele później WMOB rozpadło się i zaprzestało działalności. Trzeba dodać, że i tak stopniowo zabijała je już telewizja.
– Czy ten program zarejestrowano?
– Naturalnie. Nagrywaliśmy wszystko.
– Czy to możliwe, żeby ktoś go znowu nadawał?
– Co?
– Słyszałem go. Złapałem epizod, w czasie którego została zamordowana. Słyszałem wszystko… Nawet jak mówi: "O Boże, rozciął mi brzuch".
– To niemożliwe.
– Słyszałem to. Słyszałem to dwa razy. Harry patrzył na Martina jak na wariata.
– To absolutnie niemożliwe. Po pierwsze, była tylko jedna taśma, moja taśma-matka, którą spalono, wraz ze wszystkimi innymi taśmami WMOB, w styczniu tysiąc dziwięćset czterdziestego drugiego. Widziałem na własne oczy spaloną szpulę. Po drugie, kiedy facet wtargnął do studia, wyłączył przypadkowo magnetofon. Samo morderstwo nie zostało nagrane.
Jeśli pan to słyszał, to znaczy, że usłyszał pan duchy.
– Duchy? Nie sądzę. Słyszałem to bardzo wyraźnie.
– No cóż… Nie jest pan jedynym, który słyszał głosy z przeszłości. Czytałem kiedyś, że jakiś gość z Montany słyszał w radiu samochodowym, jak jego zmarła matka kłóci się z jego zmarłym ojcem, kiedy tylko bije piorun.
Martin był już gotów do wyjścia, ale pochylił się w stronę Harry'ego i zapytał:
– Kiedy tylko bije piorun? Jak to możliwe?
– Nie wiem. Pozornie nie ma żadnego związku. Ale teoria głosi, że mózg ludzki rejestruje zdarzenia w postaci impulsów elektrycznych, prawda? W normalnych warunkach przechowuje je w swojej pamięci. Ale przy pewnych warunkach atmosferycznych następują wyładowania tych impulsów, i to tak silne, że mogą zostać złapane przez odbiornik radiowy. W tamtym wypadku przez odbiornik tego faceta. Oczywiście działa to na niewielką odległość. Dwudziestu pięciu metrów, nie więcej.
Do dwudziestu pięciu metrów. Kto przebywał w odległości dwudziestu pięciu metrów od starego radia Zenith, kiedy biły pioruny? Kto był wystarczająco stary i wystarczająco zwariowany, żeby zaatakować Andreę Lawrence, lata temu, w Dauphin Street Studios? Kogo nie mogła znaleźć w mieście policja – może dlatego, że tam nie mieszkał?
Nie było dowodu. Absolutnie żadnego dowodu. Ale tylko morderca – oprócz aktorów i techników – słyszał ostatnie słowa Andrei… Tylko on mógł je zapamiętać. Tak więc pewnej burzowej nocy, blisko czterdzieści lat później, jego pamięć wysłała sygnał odebrany przez stare radio.
Późnym popołudniem Martin wrócił swoim zabłoconym pontiakiem do Sweet Gum Motor Court. Było nieznośnie parno, prócz tego wokół roznosił się zapach schnącego szlamu i karmy dla kurcząt. Zaparkował i znużony wysiadł z samochodu.
Zapukał do siatkowych drzwi. Musiał długo czekać, nim ktoś odpowiedział. Kudłaty brązowy pies siedział opodal i ciężko dysząc obserwował go. W końcu pojawił się Vernon i otworzył drzwi.
– Znowu pan – stwierdził podejrzliwie.
– Jest tu gdzieś Denise?
– Czego pan od niej chce?
– Prawdę mówiąc, chciałbym porozmawiać z panem.
– O czym?
– Chciałbym zadać panu parę pytań w związku z Andreą Lawrence. Słyszał pan o niej? Grała rolę Helen Day w serialu Serce Helen Day.
Nastała długa cisza. Jego oczy błyszczały za szybą. Potem klucz obrócił się w zamku.
– Niech pan wejdzie. Proszę pójść do biura. Za parę minut tam przyjdę.
Kobieta o zmęczonej twarzy wyjęła spinki z włosów i potrząsnęła głową, żeby się rozsypały. Resztki jej kolacji, stojące na stole, zwabiły dwie natrętne muchy. Sięgnęła po szklankę z whisky, wypiła łyk i zakaszlała.
Nie mogła uwierzyć, że w pokoju nie ma telewizora. Gdyby nie ta nocna burza, to pojechałaby dalej, do jakiegoś przyzwoitszego motelu. Ale połowa dróg była zalana, a poza tym bała się błyskawic.
Włączyła radio. Usłyszała zniekształcony dżez, muzykę taneczną, jakąś murzyńską pieśń pogrzebową. Potem dwa głosy, które wydawały się epizodem ze sztuki radiowej. Położyła się na łóżku, zamknęła oczy i słuchała. Gdyby tylko jej mąż mógł ją teraz widzieć.
"Znowu pan".
"Jest tu gdzieś Denise?"
"Czego pan od niej chce?"
"Prawdę mówiąc, chciałbym porozmawiać z panem".
Kobieta wypiła łyk whisky. Gdzieś blisko uderzył piorun. Deszcz zaczął padać mocniej.
"Wczoraj w nocy usłyszałem przez radio coś niezwykłego".
"Cóż to było takiego?"
"Usłyszałem… hej, co pan robi? Co, do diabła, ma pan zamiar zrobić? Idź precz… aach! Jezu Chryste! Aaaachhhhh! Jezu Chryste! Rozciąłeś mnie! O Jezu Chryste, rozprułeś mi brzuch!"
Stłumione uderzenia. Odgłos przewracanego krzesła. Ochrypły bełkot, niemożliwy do odczytania. Potem okropne sapanie:
"Pomóż mi, na Chrystusa Pomóż mi!"
"W czym ci pomóc? Pomóc ci, żeby mnie i Denise posadzili za morderstwo? Albo zabrali do domu wariatów?"
"Pomóż mi, Jezu, tak strasznie cierpię!"
"A Denise nie cierpiała, kiedy słuchała co tydzień o Helen Day i o tym, jak zdobywa mężczyzn jednym mrugnięciem oka, podczas gdy jedyny narzeczony Denise rzucił ją dla podobnej do Helen dziewczyny? Czy wyobrażasz sobie, jak ona cierpiała?"
"Pomóż mi, Vernon."
"W niczym ci nie pomogę. Jesteście wszyscy tacy sami. Zostawiacie Denise dla waszych kochanek…"
Rozległ się krzyk, jakby krzyk sowy rozdzieranej żywcem przez kojota. Potem nie było już nic prócz białego szumu, który trwał i trwał… Bez końca.
Kobieta spała. Biały szum trwał i trwał, jak podróż autobusem, w gęstej mgle, po nie kończącej się autostradzie. Parę minut po trzeciej nad ranem drzwi pokoju otwarły się cicho i jakiś cień wśliznął się do środka, ale kobieta tylko mruknęła i przewróciła się na drugi bok.