– Ci, którzy używają jajoukańskiego skarabeusza, nie mają szacunku ani dla mężczyzn, ani dla kobiet; nie mają też zdania.
– Co on ma na myśli?
– On mówi, panie, że ci, którzy chociaż raz użyli skarabeusza, nie mają już poglądów. Interesuje ich tylko jedno: kiedy będą mogli użyć go po raz wtóry.
Było już po północy, gdy szli z szelestem przez pola, których rósł kif, do prowizorycznego obozowiska górali. Niebo miało kolor purpury, taki sam jak taśmy w staroświeckich maszynach do pisania. Księżyc wisiał nad nimi jak lustro. Wędrowny lud Ahl-el-beit wierzył, że w księżycu odbija się Sahara, że stanowi on zawieszoną na niebie mapę.
Nad namiotami unosił się dym. Usłyszeli głosy i dźwięki piszczałek. Grant uścisnął rękę Suzanny, żeby ją uspokoić, a może by uspokoić siebie. Hakim i Hassan szli przed nimi, owinięci swoimi turbanami i dżelabijami. Za każdym krokiem rozgniatali sandałami płatki kwiatów. Grant czuł ich słodko-zgniłą woń, mieszającą się z zapachem rosy.
To było jak sen.
Weszli do największego z namiotów. Wewnątrz, dokoła głośno syczącej lampy ciśnieniowej, siedziało sześciu czy siedmiu mężczyzn, ubranych w zniszczone dżelabije i koszule.
Siwiejący mężczyzna z oczami jak dwa kamienie, w wieku około pięćdziesięciu lat; trzej lub czterej posępni młodzi mężczyźni o brudnych twarzach; sudański chłopak szesnasto lub siedemnastoletni, mający na sobie tylko przepasaną koszulę, tak że widać było, jak jego długi, goły penis opiera mu się o udo. Starsza kobieta z zasłoniętą twarzą. Dwie młode, w cienkich muślinowych sukienkach, z twarzami odsłoniętymi.
Wuj Hassan usiadł przy siwiejącym mężczyźnie i zaczął mu coś szeptać do ucha, wzmacniając od czasu do czasu argumentację stukaniem dwoma palcami w swoją otwartą dłoń. Mężczyzna przytakiwał i przytakiwał. Hakim, pachnący pomarańczą, szepnął Grantowi do ucha:
– Hassan prosi o rewanż za uczynioną przysługę. Rok temu Nazareńczycy zostali przyłapani na naruszeniu pól Adeptów, a Hassan uratował ich przed karą.
Po dwudziestu minutach mruczenia i przytakiwania siwiejący mężczyzna skinął na jednego z ponurych młodych ludzi.
Ów zniknął, ale po dwóch minutach wrócił, wręczając siwiejącemu dwa małe pudełeczka, wyrzeźbione w drewnie oliwkowym, inkrustowane matowym srebrem. Hassan trącił Granta w łokieć i powiedział:
– W tych dwóch pudełkach Nazareńczyk ma dwa skarabeusze. W Tangerze dostanie za to dziesięć tysięcy dolarów, które wystarczą jego ludowi na rok życia.
Siwiejący mężczyzna otworzył jedno z pudełek i podał Grantowi do obejrzenia. Dno pudełka było wypełnione haszyszem, nektarem pochodzącym z kwiatów kifu, który wydzielał silny, charakterystyczny zapach. Po powierzchni biegał szybko, od jednej ścianki pudełka do drugiej, maleńki, czarny chrząszczyk o okrągłym grzbiecie, bardzo podobny do gnojaka, tylko znacznie mniejszy.
Grant i Suzanna oglądali go zafascynowani.
– Wiesz, jakie to ma znaczenie? – powiedział Grant do Hassana. – To jest jak odkrycie źródeł Nilu, lecz jeszcze donioślejsze.
Siwiejący mężczyzna pochylił się w stronę wuja Hassana i półgłosem powiedział mu coś do ucha. Tym razem Hassan pokiwał głową.
– On pyta, czy zademonstrować wam sposób, w jaki używa się chrząszcza.
– Nie rozumiem.
Hassan wskazał na jedną z dziewcząt, a potem na jednego spośród posępnych młodych mężczyzn.
– Oni wam pokażą, jeśli chcecie.
– Co o tym myślisz? – zwrócił się Grant do Suzanny.- Chcesz zobaczyć, co oni z tym robią?
Suzanna złapała go za ramię.
– Przecież w tym celu przyjechaliśmy, prawda?
Grant myślał przez chwilę, potem odwrócił się i skinął głową. Lampa syczała i syczała, a ćmy rozbijały się o nią i wirując, spadały na rozpostarte na ziemi koce.
Siwiejący mężczyzna coś mówił. Jedna z dziewczyn próbowała dyskutować, ale warknął na nią ostro:
– Tais-toi!
Wstała i zdjęła przez głowę dżelabiję, która spadła obok niej na poduszki. Włosy miała czarne, skórę barwy świeżych daktyli, oczy skośne i prowokujące. Była niska, miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Jej skóra lśniła od dobrego odżywiania. Piersi miała imponujące: dwie ogromne kule z otoczkami wielkimi jak podstawki kieliszków do wina, poznaczonymi błękitnymi żyłkami. Pępek ukrywał się głęboko w zaokrągleniu brzucha i był przekłuty złotym kółkiem. Miała pełne uda, między którymi jej nagi srom nabrzmiewał jak dojrzewający owoc. Mimo że byli Nazareńczykami – powód, dla którego Hassan nazywał ich urągliwie chrześcijanami – przestrzegali muzułmańskiego zwyczaju golenia włosów na ciele, tak że wyglądali gładko i czysto.
Dziewczyna uklękła na kocach i odrzuciła rękami włosy. Piersi jej się zakołysały, a srom rozchylił się jak lepki kwiat.
Grant widział jej łechtaczkę i wewnętrzne wargi sromowe tak dokładnie, że poczuł się, jakby oglądał księżyc.
Siwiejący mężczyzna znów coś powiedział i skinął ręką na jednego z młodych mężczyzn, kktóry wstał i rozebrał się. O też był dokładnie ogolony, tak że jego penis wydawał się jeszcze dłuższy. Powoli penis zaczął się podnosić, jego klinowata, obrzezana główka pęczniała z każdym uderzeniem serca, nagie jądra zaciskały się. Mężczyzna ukląkł naprzeciw dziewczyny i wówczas penis osiągnął pełną erekcję. Wyglądał jak rzeźba utworzona z żył i z jedwabistej, błyszczącej skóry.
Z jego otworu wypłynęła pojedyncza kropla czystego płynu i zalśniła jak diament pojawiający się w ręku magika.
Siwiejący mężczyzna podał nagiej dziewczynie pudełko. Potem strzelił palcami i jeden z asystujących dał mu cienką, polakierowaną rurkę, jeszcze cieńszą niż rurka z sebi. Tę też podał dziewczynie.
Nagi chłopak odrzucił głowę do tyłu i zamknął oczy. Złapał ręką swoje jądra, ściskając je, żeby się napięły. Dziewczyna wsunęła koniec rurki do swoich ust i zaczęła delikatnie ssać.
Drugi koniec włożyła do pudełeczka z oliwkowego drewna i ssała dopóty, dopóki nie uwięziła malutkiego chrząszcza w końcu rurki.
– Uważajcie teraz – powiedział Hakim do Granta i Suzanny. – Zobaczycie, co robi się ze skarabeuszem, żeby osiągnąć ekstazę.
Dziewczyna wyjęła z ust rurkę i zatkała ją kciukiem, tak że chrząszcz był w niej uwięziony skutkiem podciśnienia. Potem ujęła lewą ręką sterczący penis chłopaka, rozciągając palcem i kciukiem otwór moczowy, a następnie wsunęła rurkę w jego głąb. Chłopak zazgrzytał zębami i zacisnął pięści na kocach, ale nie krzyknął. Dziewczyna wsuwała rurkę dalej, aż wystawała zaledwie na pół centymetra i wtedy odjęła kciuk, tak że chrząszcz został uwolniony w samym pęcherzyku cewki moczowej, tam gdzie zbiera się nasienie na kilka sekund przed ejakulacją.
Wyjęła rurkę; wraz z nią wypłynęło kilka kropel krwi.
Pochyliła się, jej sterczące sutki musnęły koce, i czubkiem języka zlizała krew.
Siwiejący mężczyzna wdał się w długie, uzupełniane gestami rąk wyjaśnianie, które Hakim tłumaczył.
– Skarabeusz jest w ciele chłopaka. Zostanie tam aż do chwili wytrysku. W tym momencie przepłynie razem z nasieniem do samego końca penisa, ale tam zareaguje obronnie na soki kobiety. Przywrze do otworu penisa i natychmiast wypuści drażniący środek, który sprawi zarówno chłopcu, jak i dziewczynie najwyższą rozkosz, a zarazem rozdzierający ból.
– Nigdy sam tego nie spróbowałem, panie – ciągnął Hakim. – Może jestem tchórzem. Ale znam wielu, którzy to zrobili: mówią, że to jest jak niebo pomieszane z piekłem.
Siwiejący mężczyzna klasnął niecierpliwie w dłonie. Nagi chłopak położył się na plecach, trzymając sztywny penis w dłoni. Dziewczyna uklękła nad nim okrakiem, rozwierając szeroko uda.