Podeszłam, żeby lepiej zobaczyć. Lalka? Skąd się tu wzięła?
Po chwili stałam już przy samochodzie. Upuściłam torbę z ciuchami. To rzeczywiście była lalka – Ken, partner Barbie.
Jedno oko szpeciła plama zrobiona czerwonym lakierem do paznokci. Był świeży. Charakterystyczny zapach czułam z miejsca, na którym stałam. Ktoś za jego pomocą namalował krople krwi na twarzy zabawki. Ktoś sprawił, że wyglądała tak, jakby ktoś postrzelił ją w lewe oko – oko, w które trafiłam, gdy zastrzeliłam Napa.
Pamiętałam dokładnie, jak wyglądał, odgłos, jaki usłyszałam, gdy upadł na ziemię. Wyglądał też trochę inaczej niż Ken…
– Jakieś kłopoty? – zapytał Cariton. – Nie chce zapalić?
Ucieszyłam się, że ktoś odwołał mnie znad krawędzi koszmaru. Cofnęłam się, żeby mógł zobaczyć.
– Gdzie to znalazłaś?
– Tutaj. Zamknęłam drzwiczki, więc ktoś położył to na masce.
Na myśl o osobie, która zostawiła mi taki prezent, ciarki przebiegły mi po plecach.
– Co się stało? – spytał Marshall.
Właśnie zamknął na klucz drzwi frontowe do Body Time. Po przeciwnej stronie parkingu do swojego samochodu wsiadła Stephanie i ruszyła do domu.
Wskazałam lalkę. Nie mogłam się zdobyć na to, by jej dotknąć.
– Przykro mi, Lily – powiedział po chwili.
– Mam wrażenie, że dzieje się tutaj coś, o czym nie mam pojęcia – wtrącił Cariton.
Wzięłam głęboki oddech. Byłam bardzo zmęczona.
– Chyba powinnam pokazać to komuś na komisariacie – stwierdziłam.
– Nie możesz z tym poczekać do jutra? – zapytał Marshall. – Lepiej jedź teraz do domu. Za chwilę do ciebie wpadnę.
– Nie. Chcę się tego jak najprędzej pozbyć. Zadzwonię do ciebie, kiedy wrócę.
– Chcesz, żebym z tobą pojechał? – zaofiarował się Cariton.
Prawie o nim zapomniałam. Zauważyłam u siebie nieznane dotąd uczucie wdzięczności wobec mojego sąsiada.
– To bardzo miło z twojej strony – odparłam sztywno, daremnie siląc się na większą uprzejmość w głosie. – Sama to załatwię. Ale dzięki za propozycję.
– Okej. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.
Utykając, Cariton wsiadł do swojego audi i ruszył do domu, niewątpliwie ciesząc się na myśl o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku.
Odprowadzałam go wzrokiem, bo nie chciałam napotkać spojrzenia Marshalla.
– Zastanawiam się – zaczęłam, nadal zapatrzona w mrok – czy przypadkiem nie masz jakiejś tajemniczej wielbicielki. Kogoś, kto dowiedział się czegoś o mnie, i podrzuca mi teraz te upominki, kogoś, kto zabił szczura i zostawił go u Thei na stole.
– Widzę, że się boisz. Uważasz, że powinniśmy przestać się widywać?
Widziałam, że zadrżał, gdy wypowiadał te słowa. Sprawiał wrażenie przygnębionego i wściekłego zarazem.
Mruknęłam do siebie pod nosem, że ja też nie jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
– Nie. Niczego takiego nie powiedziałam.
– W takim razie może nie chcesz, żebyśmy się spotkali dzisiaj wieczorem?
– Sama nie wiem. Nie, nie o to mi chodzi. Tak samo nie mogłam się tego doczekać jak ty. – Uniosłam ręce w geście frustracji. – Ale tu zaczyna się coś dziać, nie widzisz? Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Zakrada się i podrzuca te wszystkie rzeczy. – Machnęłam ręką ku lalce. – Zastanawiam się, na co go jeszcze stać.
– Pozwolisz komuś takiemu odebrać sobie nawet tę odrobinę radości, jaka ci w życiu została?
Odwróciłam się gwałtownie, żeby spojrzeć mu w twarz. Marshall instynktownie się uchylił. W mojej głowie kotłowało się tak wiele myśli, że nie wiedziałam, od której zacząć.
– Było, minęło – syknęłam. Gotowałam się z wściekłości i zamierzałam dopiec mu do żywego. – Jeżeli chcesz wiedzieć, miałam dużą ochotę bzyknąć się z tobą dzisiaj wieczorem, ale jeżeli sobie odpuścimy, jakoś to przeżyję.
– Ja też na to liczyłem – warknął Marshall, teraz tak samo wściekły jak ja. – Ale chciałem też trochę z tobą pobyć i pogadać. Spokojnie porozmawiać, ale widzę, że to niemożliwe.
Zamachnęłam się, celując w jego przeponę. Później wyrzucałam sobie, że postąpiłam bezmyślnie – zupełnie jakby znudziły mi się zęby. Szybciej, niż mogłam zareagować, Marshall zablokował cios w chwili, gdy moja pięść znalazła się bardzo blisko jego brzucha, jednocześnie wyprowadzając cios otwartą dłonią, celując w moją szyję. Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie nawzajem szeroko otwartymi, pełnymi gniewu oczyma, zanim się opamiętaliśmy. Opuścił dłoń i delikatnie przyłożył mi palce po obu stronach gardła, wyczuwając mój gwałtownie bijący puls. Opuściłam ręce.
– O mało cię nie trafiłam – powiedziałam, zakłopotana drżeniem własnego głosu.
– Mało brakowało – przyznał. – Ale ty dostałabyś pierwsza.
– Nie – spierałam się. – Po uderzeniu w przeponę pochyliłbyś się, więc nie trafiłbyś mnie w szyję.
– Ale gdzieś bym cię trafił – argumentował – a siła uderzenia odrzuciłaby cię do tyłu. Chociaż gdyby twój cios doszedł… – głos mu zamarł.
Spojrzeliśmy na siebie z zakłopotaniem.
– Być może – powiedziałam – nie jestem jedyną osobą, która nie potrafi „spokojnie” porozmawiać?
– Masz rację. Nie wiem, co mnie napadło.
Objęliśmy się bardzo ostrożnie, jakby nasze ciała porastały ciernie.
– Odpręż się – szepnął mi do ucha Marshall. – Masz mięśnie napięte jak struny.
Z wahaniem oparłam głowę na jego ramieniu i wtuliłam usta w jego szyję.
– Zrobię tak – powiedziałam łagodnie. – Zabiorę lalkę na policję, powiem im, gdzie ją znalazłam, i pojadę do domu. Kiedy będę na miejscu, zadzwonię do ciebie, a ty po mnie przyjedziesz. Zjemy coś u ciebie, a potem zajmiemy się bardzo przyjemnymi rzeczami.
Rozmasował mi szyję.
– Nie przekonam cię do zmiany kolejności?
– Do zobaczenia za chwilę – obiecałam, a potem wyślizgnęłam się z jego objęć i wsiadłam do samochodu.
Lalkę-potworka owinęłam papierowym ręcznikiem z moich przyborów do sprzątania i posadziłam na miejscu obok. Pojechałam na komisariat policji, który mieści się w budynku byłej drogerii kilka ulic od centrum miasta. Na parkingu zauważyłam tylko jeden granatowy radiowóz z wielką trójką wymalowaną na drzwiach.
W środku zastałam Toma Davida Meicklejohna z nogami na biurku. W jednej ręce trzymał puszkę z colą, a w drugiej papierosa. Znam go z widzenia. W pewnych kręgach uchodzi za przystojniaka. Ma krótkie kręcone włosy, jasne, okrutne oczy, ostro zakończony nos i wąskie usta. W dni wolne od pracy nosi się po kowbojsku. Około Bożego Narodzenia sypiał z Deedrą. Wiem o tym, bo przez miesiąc lub dwa bywał regularnym gościem w Apartamentach Ogrodowych.
Tom David był wtedy żonaty z kobietą tak samo nieustępliwą jak on sam, przynajmniej tak wywnioskowałam z rozmowy dwóch pracowników biura podróży. Nie zwracali na mnie uwagi, gdy tam sprzątałam. Kilka miesięcy później przeczytałam w miejscowej gazecie informację o rozwodzie Meicklejohnów.
Teraz Tom David, którego wiele razy widywałam na patrolach podczas moich nocnych wędrówek, powoli mierzył mnie wzrokiem, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że zastanawia się, dlaczego jestem ubrana na biało.