– Wybiera się pani na piżamową imprezę? – zapytał.
I to by było na tyle, jeżeli chodzi o uprzejmość stróżów prawa wobec przedstawicieli społeczeństwa, o którego bezpieczeństwo mają dbać. Spodziewałam się tego. Nie każdy policjant mógł się równać z Claude'em Friedrichem. Komendant popełniał błędy, ale przynajmniej się ich nie wypierał.
– Na masce mojego samochodu pod Body Time ktoś zostawił coś takiego – oznajmiłam krótko, rozpakowałam zawiniątko i położyłam lalkę na biurku.
Tom David prostował się powoli. Odłożył colę i zgasił papierosa, nie spuszczając oka z Kena.
– Ktoś postąpił bardzo nieładnie – stwierdził. – Naprawdę bardzo nieładnie. Czy zauważyła pani kogoś, kto kręcił się koło pani samochodu?
– Nie. Przez ponad godzinę byłam na treningu. Każdy mógł wjechać na parking, podłożyć lalkę i wyjechać niezauważony. Dzisiaj wieczorem nie było tam zbyt dużo ludzi, zresztą jak zwykle w piątki wieczorem.
– Była pani na zajęciach ze sztuk walki, które prowadzi Marshall Sedaka?
Zwróciłam uwagę na sposób, w jaki wypowiadał jego nazwisko… Wyczułam nie tylko wstręt, lecz także osobistą antypatię. Od razu wiedziałam, że muszę mieć się na baczności.
– Tak.
– Uważa się za twardziela – skomentował. W jego wrednych jasnych oczach zapaliło się zimne światło. – Azjatom wydaje się, że mogą robić z kobietami, co im się żywnie podoba. Traktować je jak, nie przymierzając, zwierzęta.
Uniosłam brwi. Jeżeli ktokolwiek uważał kobiety za części zamienne, był to Tom David Meicklejohn.
– Widział to? – zapytał.
– Tak – odparłam znowu.
– Miał okazję, żeby to podrzucić? Czy łączą was jakieś stosunki?
– Nie miał. Kiedy przyjechałam na trening, był już w Body Time, a wyjechał tuż po mnie.
– Niech pani posłucha, jestem tu teraz sam. Kiedy Lottie przyniesie swoje mcnuggety, muszę wyjechać na patrol. Przyjdzie pani jutro złożyć zeznanie?
– Okej.
– Spróbuję zdjąć z lalki odciski palców. Zobaczymy, czy to nam coś powie.
Pożegnałam się i odwróciłam się do wyjścia. Gdy dotknęłam klamki, Tom David rzucił nagle:
– Przydadzą się pani zajęcia z samoobrony.
Poczułam, że cala krew odpływa mi z twarzy. Opanowałam się jednak i przez szklane drzwi wyjrzałam w mrok.
– Każdej kobiecie przydadzą się zajęcia z samoobrony – powiedziałam i wyszłam.
Wracałam do domu zesztywniała ze strachu i wściekłości. Nie mogłam przestać myśleć o lalce z zakrwawionym okiem i o Tomie Davidzie Meicklejohnie plotkującym z kolegami przy piwie o tym, co mi się przytrafiło. Byłam przekonana, że znalazłam źródło przecieku w komendzie.
Zaparkowałam samochód pod wiatą, otworzyłam tylne drzwi i zostawiłam w domu wszystko oprócz kluczy i prawa jazdy, które wsunęłam do kieszonki T-shirta. Nad moją piersią pojawiło się dziwne wybrzuszenie. Musiałam się przejść. Teraz tylko to mogło mi pomóc się uspokoić.
Dochodziła dziewiąta. Ulice zupełnie opustoszały. Noc była o wiele cieplejsza, niż gdy ostatnio wychodziłam. Duża wilgotność powietrza zapowiadała parne letnie wieczory. Szlam ostrożnie ku arboretum, cicho stawiając kroki. Dom Marshalla na ulicy Farradaya był niedaleko. Nie znałam numeru, ale wiedziałam, że poznam jego samochód.
Spacer pod osłoną nocy zawsze mnie odprężał. Poczułam się bardziej jak Lily, która wiodła stabilną egzystencję przed śmiercią Pardona Albee. Wtedy moim jedynym problemem były bezsenne noce, które zdarzały się może dwa razy w tygodniu, poza tym panowałam nad wszystkimi innymi aspektami swojego życia.
Stałam ukryta w zaroślach i czekałam, aż Jamaica Street przejedzie samochód, a potem przeszłam na drugą stronę.
Nie zaplanowałam wcześniej trasy wędrówki. Zwykła ciekawość sprawiła, że znalazłam się w pobliżu domu, w którym do niedawna mieszkał Marshall z żoną. Na Celia Street nie bardzo jest się gdzie ukryć. Po obu stronach ulicy stoją skromne, lecz wypielęgnowane białe domki z zadbanymi ogródkami. Wyszłam na spacer wcześniej niż zwykle, więc miałam liczniejsze towarzystwo, co w Shakespeare i tak oznacza niezbyt wiele osób. Co jakiś czas ulicą przejeżdżał samochód albo ktoś otwierał drzwi, wychodził, zabierał coś z pikapa lub z jeepa i pośpiesznie wracał do domu.
Latem dzieci bawiłyby się na zewnątrz do późna, lecz tego wiosennego wieczoru miałam wrażenie, że wszystkie siedzą w domach.
Szłam przed siebie, starając się z jednej strony zachować dyskrecję, a z drugiej nie wzbudzać niczyich podejrzeń, skoro jeszcze nie wszyscy położyli się spać. Zadanie okazało się trudne do wykonania. Wolałabym, żeby mnie widziano, niż żeby ktoś doniósł o mnie na policję, więc szlam równym krokiem, zamiast przemykać od jednej kryjówki do drugiej. Byłam ubrana na biało, a jak wiadomo, ten kolor rzadko bywa wykorzystywany w sztuce kamuflażu. Mimo to chyba nikt mnie nie zauważył. Zasłony w oknach wszystkich domów przy krótkiej uliczce były zaciągnięte, jakby mieszkańcy chcieli uchronić się przed ciemnością.
Radiowóz zauważyłam dopiero wtedy, gdy znalazłam się naprzeciwko dawnego domu Marshalla. Zasłaniał go żywopłot rosnący w granicy między posesjami od ulicy po same tyły. Parkował tuż za ciemnoczerwonym lub brązowym samochodem – koloru nie mogłam dokładnie określić w słabym świetle ulicznej latarni. Domyśliłam się, że należy do Thei. Nie sądziłam, by kierowca radiowozu numer trzy składał jej oficjalną wizytę. Tom David Meicklejohn znajdował się w środku i plotkował z udręczoną panią Sedaką w godzinach pracy – miał za zadanie patrolować ulice Shakespeare i dbać o bezpieczeństwo wdów i sierot.
Odniosłam wrażenie, że policjant zgłosił się na stanowisko osobistego ochroniarza pewnej pani, która wkrótce miała się rozwieść.
Ogarnęło mnie przelotne pragnienie wykonania jeszcze jednego anonimowego telefonu do Claude'a Friedricha, lecz stwierdziłam, że postąpiłabym haniebnie i małostkowo. Kontakty osobiste między Theą i Tomem Davidem nie powinny mnie interesować.
Znów ruszyłam cicho jak duch ciemną, spokojną ulicą, zastanawiając się nad wydarzeniami ostatnich dni.
W pięć minut dotarłam do ulicy Farradaya. Na wyżwirowanym podjeździe na rogu ulicy zauważyłam samochód Marshalla. Mały domek stał dokładnie na środku zaniedbanego ogródka. Zdecydowanie nie dorównywał rezydencji państwa Sedaków przy Celia Street.
Zastanawiałam się, co przeżywał Marshall, wyprowadzając się od Thei.
Na ganku paliło się jasnożółte światło, lecz nie zatrzymałam się. Obeszłam dom i stanęłam przed tylnymi drzwiami. Na szczęście moje oczy szybko przystosowały się do ciemności. Zastukałam głośno trzy razy i usłyszałam szybkie kroki Marshalla.
– Kto tam? – zapytał.
On też nie należy do ludzi, którzy lubią niespodzianki.
– Lily.
Otworzył szeroko drzwi. Pokonałam stopień i weszłam do domu. Mimo tego, co mówił na temat wieczornej rozmowy, gdy tylko zamknęły się drzwi, objął mnie i ustami poszukał moich warg Moje ręce wślizgnęły się pod jego T-shirt, pragnąc znów dotykać muskularnego ciała.
Nie miałam czasu na radość, że znów mogę się kochać bez obaw, ani na zastanowienie, czy postępuję rozsądnie. Miałam dość własnych problemów, a i życie Marshalla ostatnio bardzo się skomplikowało, Tym razem się zabezpieczyliśmy. Miałam nadzieję, że nie zapłacimy za naszą wcześniejszą chwilę zapomnienia.
Gdy skończyliśmy się kochać, trudno mi było zaakceptować ograniczenia własnego ciała i wcisnąć się w psychologiczny pancerz, który przygotowałam sobie przed przyjazdem do Shakespeare. Po raz pierwszy od lat przestał dawać mi bezpieczeństwo, a zaczął uwierać.
Mimo to gdy rozejrzałam się po spartańskiej sypialni Marshalla – podwójny materac na stelażu bez wezgłowia, komoda sprawiająca wrażenie przyniesionej ze strychu, nocna szafka kupiona na wyprzedaży – poczułam niepokój, że nie jestem we własnym domu. Od wielu miesięcy odwiedzałam tylko miejsca, w których sprzątałam.