Выбрать главу

Leżeliśmy obok siebie w milczeniu. Marshall mnie obejmował. Co jakiś czas całował w szyję lub gładził po brzuchu. Nasza bliskość jednocześnie mnie podniecała i zagrażała mi.

– Wiesz, że Thea spotyka się z kimś innym? – zapytałam spokojnie.

Jeżeli chciał się rozwieść, musiał o tym wiedzieć. Jeżeli chciał się pogodzić z Theą, też musiał o tym wiedzieć.

– Tak myślałem – odparł po długiej chwili. – Wiesz, kto to jest?

– Co zrobisz, jeżeli ci powiem?

Odwróciłam się do niego, automatycznie sięgając po kołdrę, żeby zasłonić blizny. Zanim odpowiedział, odsunął kołdrę i pocałował mnie.

– Nie ukrywaj ich przede mną, Lily – szepnął.

Znów chciałam się zasłonić, lecz tym razem udało mi się powstrzymać. Ręce zadrżały mi z wysiłku. Marshall przysunął się jeszcze bliżej, zakrywając blizny swoim ciałem. Stopniowo się odprężyłam.

– Czy myślisz, że będę go śledził, a w końcu dopadnę i pobiję w obronie czci Thei? – zapytał po chwili na tyle długiej, bym się zorientowała, że nie uważa romansu Thei za sprawę osobistą.

– Nie znam cię aż tak dobrze i nie wiem, co zrobisz.

– Thea jest ulubienicą całego miasta, bo jest śliczna, tu się urodziła i wychowała. Wie, kiedy udawać uroczą i pogodną. Lubią ją dzieci. Lecz tak się dziwnie składa, że najgorsze zdanie o niej mają mężczyźni, z którymi chodziła na tyle długo i których poznała na tyle dobrze, że poszła z nimi do łóżka.

Odsunęłam głowę, by spojrzeć na Marshalla. Skrzywił się, jakby miał coś gorzkiego w ustach.

– Zanim przyjechałem do miasta, Thea zdążyła już zaliczyć kilku miejscowych chłopaków, których uznała za godnych siebie. Pewnie zorientowała się, że ludzie zaczynają plotkować za jej plecami i zastanawiać się, dlaczego śliczna słodkooka dziewczyna nie potrafi dłużej utrzymać przy sobie mężczyzny, więc po kilku randkach szybko zgodziła się na ślub. Wcześniej nie byłem z nią w łóżku. Mówiła, że chce zaczekać. Uszanowałem to, ale mniej więcej po miesiącu dowiedziałem się, że po prostu nie chciała, żebym się wycofał, jak inni.

– Nie lubi seksu? – spytałam niezdecydowanie, bo byłam chyba ostatnią osobą, która miała prawo krytykować kobietę mającą kłopoty z mężczyznami.

Marshall roześmiał się cierpko.

– Pewnie, że lubi. Ale nie tak jak my – pogładził mnie ręką po plecach i po biodrze. – Lubi robić… zboczone rzeczy, zadawać ból. Kochałem ją, więc próbowałem się dostosować, ale po jakimś czasie miałem tego dość. Byłem przygnębiony.

Poniżony – pomyślałam.

– Wtedy stwierdziła, że chce mieć dziecko. Myślałem, że to może uratować nasz związek, więc się zgodziłem. Ale wtedy już zdążyłem stracić zainteresowanie nią i… po prostu nie mogłem. – To wyznanie musiało Marshalla sporo kosztować. – Więc wymyślała mi i naigrawała się ze mnie, ale tylko wtedy, gdy byliśmy we dwoje, gdy nikt inny nie słyszał. Nie dlatego, że jej na mnie zależało. Po prostu nie chciała, żeby ktoś inny wiedział, do czego jest zdolna. Wracałem do domu jak do piekła. Nie mogłem tego dłużej wytrzymać. Od pół roku nie kochałem się z kobietą, ale wcale nie to jest najgorsze. Mieszkam tutaj, w tym śmietniku, i zastanawiam się, jak uzasadnić pozew o rozwód, żeby Thea nie zabrała mi Body Time.

Nie mogłam od ręki rozwiązać jego problemów finansowych. Mam bardzo mało gotówki, którą mogę swobodnie dysponować, bo oszczędzam jak szalona. Kiedyś będę musiała kupić nowy samochód, uszczelnić dach albo przyjdą ogromne nieprzewidziane wydatki, które zwykle rujnują budżet jednoosobowego gospodarstwa domowego. Na szczęście stan moich finansów – dobry czy zły – zależy ode mnie, i tylko ode mnie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bym się czulą, gdybym musiała oddać połowę mojej firmy komuś, komu sprawia przyjemność poniżanie i upokarzanie mnie.

– Tom David Meicklejohn.

Marshall patrzył w ciemność daleko za moimi plecami. Po chwili spojrzał na mnie ciemnymi oczami.

– Ten gliniarz.

Lekko skinęłam głową.

– Założę się, że poleciała na jego kajdanki – powiedział.

Starałam się nie zadrżeć na myśli o skutej kobiecie, lecz przy okazji cicho jęknęłam. Marshall natychmiast zajął się mną.

– Nie myśl o tym, Lily – powiedział spokojnie. – Nie myśl o tym, ale o tym.

Delikatnie wsunął mi dłoń między nogi, ustami odnalazł pierś i rzeczywiście zaczęłam myśleć o innych rzeczach.

– Marshall – oznajmiłam później – na wypadek, gdybyś nie zauważył, chciałam ci powiedzieć, że nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń co do twojej męskości.

Roześmiał się krótkim, urywanym śmiechem i na chwilę zasnęliśmy razem.

Wkrótce obudziłam się, niespokojna i nieswoja. Poruszając się tak cicho i spokojnie, jak tylko mogłam, wstałam i zaczęłam się ubierać. Marshall oddychał głęboko i równo. Przesunął się na łóżku. Teraz, gdy mnie w nim nie było, miał dla siebie więcej miejsca. Pochyliłam się nad nim, chcąc pogłaskać go po ramieniu, lecz zmieniłam zdanie. Nie powinnam go budzić. Czułam, że muszę już iść.

Wyśliznęłam się przez tylne wejście, naciskając przycisk na gałce, żeby zamek się zatrzasnął.

Gdy Marshall po raz pierwszy wspomniał o martwym szczurze, którego ktoś podrzucił na stole kuchennym w schludnym białym domu przy Celia Street, zaniepokoiłam się. Teraz, kiedy się obudziłam, wybryk ten niepokoił mnie coraz bardziej.

Ken, dziecinne kajdanki, martwy szczur. Pierwsze dwie rzeczy odnosiły się do mojej przeszłości. Ale martwe zwierzę wydawało się z zupełnie innej bajki. Myśl ta ciągle nie dawała mi spokoju: może Thea w dzieciństwie torturowała zwierzęta? Czy szczur symbolizował jakieś wydarzenia z jej przeszłości? Skrzywiłam się, idąc w ciemności. Nie znosiłam okrucieństwa wobec bezbronnych.

O tej porze nocy ulice były zupełnie puste. Miasto zapadło w głęboki sen. Przestałam mieć się na baczności, jak zazwyczaj. Jedynymi ludźmi, którzy mogliby mnie zobaczyć o tej porze, byli dwaj policjanci patrolujący miasto. Wiedziałam, gdzie był jeden z nich, bo sprawdziłam to w drodze do domu. Tom David nadal był u Thei. Pewnie skończył służbę, w przeciwnym razie dyspozytorka z pewnością próbowałaby go wywołać.

Wchodząc na podjazd, ziewnęłam szeroko. Wyciągnęłam z kieszeni klucze i miałam właśnie podejść do drzwi, gdy rozpoczął się atak. Mimo że byłam zmęczona i zdekoncentrowana, przygotowywałam się na tę chwilę przez trzy lata.

Gdy tylko usłyszałam za sobą kroki, odwróciłam się, by stanąć twarzą w twarz z napastnikiem. W zaciśniętej dłoni trzymałam klucze, by wzmocnić silę uderzenia. Lecz człowiek w kominiarce miał kij – pewnie od mopa albo od miotły – i mimo że się zasłoniłam, trafił mnie w żebra. Z najwyższym wysiłkiem utrzymałam się na nogach, a kiedy znów spróbował mnie dosięgnąć, upuściłam klucze, chwyciłam kij oburącz, uniosłam nogę i mocno kopnęłam go w klatkę piersiową. Cios nie był zbyt skuteczny, ale w tych okolicznościach najlepszy, na jaki było mnie stać. Dobrze, że puścił kij, ale nagły brak oporu sprawił, że się zatoczyłam i świeżo zdobyta broń wyśliznęła mi się z rąk, a to mnie trochę zaniepokoiło.

Kopnięcie sprawiło jednak, że intruz też się zatoczył. Dzięki temu miałam czas odzyskać równowagę, zanim rzucił się na mnie, warcząc jak wściekły pies, który zerwał się ze smyczy.

Mnie też niewiele brakowało. Kiedy zobaczyłam, że zbliża się ku mnie twarz ubrana w kominiarkę, lecz oprócz tego niczym nieosłonięta, odetchnęłam głęboko, a potem uderzyłam w nią pięścią tak silnie, jak potrafiłam, robiąc wydech i automatycznie się zasłaniając. Mężczyzna krzyknął i zatoczył się. Chciał zasłonić nos dłońmi, lecz zdążyłam go jeszcze trafić kolanem w podbródek.