Выбрать главу

– Tylko jeżeli nie będzie cię bolało…

Wygięłam się w łuk i wtuliłam w niego głębiej, a on objął mnie zachłannie.

– Będziemy musieli sami się o tym przekonać – szepnęłam.

– Jesteś pewna?

Odwróciłam się twarzą do niego.

– Tak – odparłam.

Jest bardzo silny, więc nie przygniótł mnie, a w jego oczach nie dojrzałam niczego poza przyjemnością. Pamiętał o mojej podrapanej twarzy i posiniaczonym boku, czym mnie wzruszył i zdumiał. Zrozumiałam, że już przeszłam do porządku dziennego nad tym, że zaakceptował moje blizny. Dlatego zaniepokoiłam się podwójnie, gdy skończyliśmy się kochać i leżeliśmy obok siebie, trzymając się za ręce, a on powiedział:

– Lily, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. – Jego głos brzmiał poważnie, zbyt poważnie.

Poczułam gwałtowny skurcz serca.

– O czym? – spytałam, próbując nie okazywać zaniepokojenia.

Przykryłam się.

– Chodzi o twoje czwórki, Lily.

– O moje… mięśnie czworogłowe? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Naprawdę musisz nad nimi popracować – powiedział.

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na niego.

– Mam pocięty brzuch, podrapaną twarz, potworne siniaki na żebrach, a ciebie obchodzi tylko tyle, że powinnam popracować nad moimi czwórkami?

– Oprócz tego jesteś doskonalą.

– Ty… draniu!

Rozdarta między rozbawieniem i niedowierzaniem wyrwałam sobie poduszkę spod głowy i walnęłam go. Ból natychmiast o sobie przypomniał. Nie mogłam się powstrzymać i krzyknęłam, przyciskając dłonie do boku.

– Wyprostuj się – podpowiadał mi Marshall. Usiadł, żeby mi pomóc. – Przechyl się do tyłu, powoli… O tak. A teraz podnieś głowę.

Wsunął mi poduszkę pod głowę.

– Lily – powiedział, kiedy stwierdził, że najgorsze minęło. – Tylko się z tobą przekomarzałem.

– Aha. – Nagle dotarło do mnie, jak głupio się zachowałam. – Z tego wszystkiego pewnie stałam się socjopatką – powiedziałam po chwili.

– Dlaczego wczoraj wieczorem wyszłaś bez pożegnania?

– Czułam jakiś dziwny niepokój. Nie umiem dzielić się z nikim czasem ani przestrzenią. Do nikogo nie chodzę w odwiedziny. Ty jesteś jeszcze żonaty. Wiesz, jak to jest mieć kogoś innego przy sobie. Ty i Thea dostawaliście zaproszenia od różnych ludzi, prawda? Mnie nikt nie zaprasza. Nie umawiam się na randki. Żyję jakby… – zawahałam się, niepewna, jak podsumować kilka ostatnich lat mojego życia.

– Na autopilocie?

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Po prostu egzystuję – powiedziałam. – Staram się bezpiecznie przeżyć dzień za dniem. Robię to, co do mnie należy, płacę rachunki na czas i nie zwracam niczyjej uwagi. Sama ze sobą.

– Nie czujesz się samotna?

– Nieczęsto – przyznałam. – Nie ma zbyt wielu ludzi, których lubię i szanuję, więc nic dziwnego, że nie mam ochoty na towarzystwo.

Marshall spoglądał na mnie wsparty na łokciu. Rozkoszowałam się widokiem jego umięśnionej klatki piersiowej. Pomyślałam o tej chwili właśnie w taki sposób – jako o chwili przyjemności, rzadko osiąganej, która mogła więcej się nie powtórzyć.

– Powiedz mi, kogo lubisz – poprosił.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Lubię panią Hofstettler. Mimo wszystko lubię Claude'a Friedricha. I ciebie. Lubię też większość ludzi, którzy chodzą na treningi, chociaż niekoniecznie Janet Shook. Lubię nową lekarkę. Ale nikogo z nich nie znam bliżej.

– Masz znajomych, których nie poznałaś w pracy ani na treningach? Kogoś w twoim wieku, z kim mogłabyś… pojechać na zakupy albo do restauracji w Little Rock?

– Nie – odpowiedziałam beznamiętnie, starając się powstrzymać rozdrażnienie.

– Okej, okej. – Uniósł rękę, chcąc mnie uspokoić. – Tylko pytam. Chcę sprawdzić, jak bardzo będziemy mieli pod górkę.

– Obawiam się, że bardzo. – Odprężyłam się z wysiłkiem.

Znów spojrzałam na budzik.

– Nie chce mi się ruszać z łóżka, ale obowiązki wzywają.

– Znudziło ci się moje towarzystwo czy naprawdę musisz dziś iść do pracy?

– Naprawdę muszę. Rano sprzątam w gabinecie lekarskim, potem idę do pani Hofstettler, na policję, a po południu muszę zrobić zakupy.

Oszczędzam na wydatkach w ten sposób, że starannie przygotowuję listę zakupów i przestrzegam jej co do joty podczas jednej wyprawy do sklepu spożywczego na tydzień.

– Z poobijanymi żebrami?

– Nie mam innego wyjścia – usłyszałam swój głos z pewnym zaskoczeniem. – To moja praca. Kiedy nie pracuję, nie dostaję pieniędzy. A kiedy nie dostaję pieniędzy, zaczynają się kłopoty.

– A ja muszę otworzyć siłownię – dodał niechętnie. – W soboty zaczynam później, ale dzisiaj do pierwszej jestem sam, więc muszę się zameldować na miejscu.

– W takim razie zbierajmy się – powiedziałam, lecz nagle zapragnęłam zostać w ciepłym łóżku przesiąkniętym zapachem Marshalla i seksu.

– Czy dasz się dzisiaj wieczorem zaprosić na kolację?

Znów pojawiło się to dziwne uczucie osaczenia i prawie mu odmówiłam. Ale powiedziałam sobie z przyganą, że w ten sposób działałabym na własną szkodę. Marshall rzucał mi linę ratunkową, a ja nie chciałam jej chwycić.

– Pewnie – powiedziałam, wiedząc, że mój głos brzmi nienaturalnie.

Marshall przyglądał mi się uważnie.

– Ty wybierasz miejsce – zasugerował. – Co lubisz?

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłam w restauracji. Gdy nie mam ochoty pichcić, wybieram gotowe potrawy i przywożę do domu. Nie zdarza się to często, bo lubię krzątać się po kuchni, poza tym wypada taniej niż stołowanie się poza domem.

– Hm – powiedziałam, sięgając do dawnego wspomnienia. – Lubię kuchnię meksykańską.

– Świetnie, ja też. W takim razie pojedziemy do El Paso Grande w Montrose.

Montrose było najbliższym dużym miastem. Właśnie tam mieszkańcy Shakespeare robili większość zakupów, gdy nie mieli ochoty na półtoragodzinną podróż do Little Rock.

– Okej.

Podniosłam się ostrożnie i postawiłam nogi na podłodze. Przygryzłam wargę i czekałam, aż przyjdzie mi ochota wstać i umyć zęby. Zapragnęłam, żeby Marshall przestał zwracać uwagę na moje kłopoty. Jakimś cudem tak właśnie zrobił, pozwalając mi się nie spieszyć i wstać samodzielnie. Sztywno poszłam do łazienki, szybko obmyłam się gąbką, umyłam zęby i wyszczotkowałam włosy. Starannie nałożyłam makijaż, mając nadzieję, że zadrapania będą mniej widoczne. Przejrzałam się w lustrze i zauważyłam pewną poprawę.

Mimo to nadal wyglądałam jak kobieta po przejściach.

Sztywnym krokiem wyszłam z łazienki, dając Marshallowi znać, że teraz kolej na niego.

Wziął prysznic i umył zęby szczoteczką, którą zostawiłam mu na umywalce w plastikowym opakowaniu (dostaję nową od dentysty przy każdej wizycie kontrolnej, ale tej marki nie lubię), tymczasem mnie udało się włożyć tanie ciuchy, które noszę do pracy, luźne dżinsy i starą ciemnoczerwoną bluzę od dresu z nadrukiem uczelni i obciętymi rękawami. Nie mogłam sobie poradzić z naciągnięciem skarpet, więc tym razem zdecydowałam się na mokasyny.

Marshall zaczął coś mówić, lecz przerwał. Po chwili zapytał tylko:

– Wpaść po ciebie o szóstej?

Ucieszyłam się, że opuścił cały rytuał: „Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Zadzwoń do nich i powiedz, że jesteś chora. Pomogę ci”. A tego obawiałam się najbardziej.

– Pewnie – odparłam, okazując wdzięczność uśmiechem.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnał się i wyszedł do samochodu, który poprzedniego wieczora zaparkował krzywo przed domem.