Ruszając się powoli, ale nie robiąc przerw, zebrałam przybory, które miały być mi potrzebne tamtego dnia, i pojechałam do gabinetu. Jak zwykle podjechałam na wybrukowany parking za budynkiem, przeznaczony do użytku lekarza i personelu. Zauważyłam samochód doktor Thrush. Jest nowa w mieście. Zaczęłam u niej sprzątać dopiero trzy tygodnie temu.
Użyłam swojego klucza i z wysiłkiem pokonałam dość wysoki próg. Carrie Thrush wyjrzała z gabinetu. Ściągnęła brwi z niepokoju.
– Chwała Bogu, że to pani, Lily! – wykrzyknęła. – Na śmierć zapomniałam, że to już dziś.
Gdy zaczęłam iść korytarzem, uśmiech ulgi ustąpił miejsca zatroskaniu.
– Dobry Boże! Co się pani stało?
– Wczoraj wieczorem wdałam się w bójkę – odparłam.
– W barze? – Młoda pani doktor spoglądała na mnie ze zdumieniem.
Ciemnobrązowe brwi powędrowały wysoko nad oczy – tak samo ciemnobrązowe.
– Nie, jakiś facet napadł mnie przed domem – powiedziałam krótko, wyjaśniając tylko dlatego, że zapytała z takim zainteresowaniem.
Tamtego dnia nie miałam zbyt dużych zapasów energii, więc musiałam skupić się na obowiązkach. Otworzyłam drzwi prowadzące z korytarza do łazienki dla pacjentów. To najgorsze miejsce, dlatego zawsze od niego zaczynam. Miałam nieodparte wrażenie, że przed rozpoczęciem pracy każdego ranka doktor Thrush robiła tu porządek. W przeciwnym razie w łazience byłoby jeszcze brudniej. Włożyłam rękawiczki ochronne i zaczęłam sprzątać.
Wyczyściłam małe pomieszczenie z podwójnymi drzwiami, w którym pacjenci oddają próbki moczu, a potem wytarłam gałkę drzwi do laboratorium. Położyłam świeży papierowy ręcznik dla następnego pacjenta. Nie sprawdziłam wcześniej, czy mam szczelne rękawice, i zanotowałam w pamięci, że muszę to zrobić, kiedy wrócę do domu. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, to złapać tu jakieś świństwo.
Po chwili zorientowałam się, że w drzwiach do łazienki stoi pani doktor i przygląda mi się uważnie.
– Nie może pani pracować w takim stanie! – zawołała.
Ma zdecydowany głos, z którego moim zdaniem korzysta wtedy, gdy uważa, że powinna przypomnieć pacjentom, iż naprawdę jest lekarzem. Carrie Thrush jest niższa ode mnie i pulchna jak pączek w maśle. Ma okrągłą twarz ze zdecydowanie zarysowaną szczęką, gęste brwi i blizny po trądziku. Czarne włosy do ramion z przedziałkiem zaczesuje za uszy. Ma okrągłe i wesołe ciemnobrązowe oczy – tylko one ratują panią doktor od pospolitości. Domyślam się, że może być w moim wieku, czyli tuż po trzydziestce.
– Mogę. Nic mi nie będzie – odparłam, skoro czekała na odpowiedź.
Nie byłam w nastroju do sporów. Posypałam umywalkę proszkiem do czyszczenia i zwilżyłam gąbkę. Zacisnęłam usta, co – miałam nadzieję – moja pracodawczyni uzna za wyraz determinacji.
– Tylko popatrzę na żebra, dobrze? Tu panią boli, prawda? Ma pani przecież lekarza pod ręką.
Szorowałam dalej, ale w końcu zdrowy rozsądek wygrał z dumą. Odłożyłam gąbkę, zdjęłam rękawiczki i podciągnęłam górę od dresu.
– Aha, widzę, że ktoś już panią opatrzył. Dobrze, tylko zdejmę to…
Po raz kolejny musiałam wytrzymać bolesne badanie, by usłyszeć, jak mocą swojego autorytetu lekarz powtarza mi to samo, co wcześniej powiedział Marshall – że żadne z moich żeber nie zostało złamane, ale że siniaki i ból utrzymają się przez jakiś czas. Oczywiście doktor Thrush przy okazji zauważyła blizny i zmarszczyła brwi, ale nie zadawała żadnych pytań.
– Nie powinna pani pracować – powtórzyła. – Ale widzę, że cokolwiek bym powiedziała, nic pani nie powstrzyma.
Mrugnęłam z niedowierzaniem. Co za miła odmiana. Carrie Thrush zaczynała mi się coraz bardziej podobać.
Sprzątanie przychodni było bardzo męczące z powodu papierów. Biurokracja to przekleństwo lekarzy. Formularze w trzech egzemplarzach, rachunki, historie chorób pacjentów, wyniki badań laboratoryjnych, formularze ubezpieczeniowe firm Medicare i Medicaid – ich stosy zalegały wszędzie. Musiałam traktować każdy z nich jak osobny byt – podnieść, odkurzyć i odłożyć na to samo miejsce, więc gabinet, który dzieliły recepcjonistka i pielęgniarka, zdecydowanie zasługiwał na miano koszmaru. W porównaniu z nim poczekalnia i pokoje zabiegowe to był pryszcz.
Po raz pierwszy uderzyło mnie, że tam również ktoś musiał sprzątać częściej niż raz w tygodniu. Ale kto? Nita Tyree – recepcjonistka? Nie podejrzewałam, by zgodziła się na coś takiego w ramach swoich obowiązków. Ledwo ją znam, ale wiem, że ma czworo dzieci, z których dwoje jest w takim wieku, że mogą chodzić do przykościelnego przedszkola. Nita wychodzi z pracy po wyjściu ostatniego pacjenta, bez względu na to, ile papierków zostało jej jeszcze na biurku.
Gennette Jinks była poza wszelkimi podejrzeniami. Niecały tydzień wcześniej stałam w kolejce za tą dobiegającą pięćdziesiątki pielęgniarką w delikatesach Superette i usłyszałam (podobnie jak wszyscy inni w promieniu półtora metra dookoła), że bardzo ciężko pracuje, że młoda doktor Thrush nie korzysta z mądrych rad, których udziela jej ona (Gennette) w oparciu o wieloletnie doświadczenie. W tej samej chwili wyłączyłam się i zaczęłam czytać nagłówki brukowców, bo zapowiadały się znacznie ciekawiej.
Jedyną osobą, która ukradkiem sprzątała przychodnię w tygodniu, musiała być pani doktor. Odłożyłam rachunki na miejsce. Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się o wysokości rat kredytu, jaki spłaca za studia medyczne. Miałam wrażenie, że bywały takie tygodnie, gdy ledwo wiązała koniec z końcem. Z trudem wystarczało jej na opłacenie mnie, a co dopiero Gennetty i Nity.
Zastanawiałam się nad tym, ścierając, odkurzając i zmywając wokół pani doktor siedzącej za biurkiem wśród wszechobecnych stosów papierów zajmujących każdy wolny centymetr powierzchni.
Kiedy wszystko już błyszczało i pachniało – jeżeli nie czystością, to przynajmniej odświeżaczem powietrza – wetknęłam głowę w drzwi gabinetu lekarskiego i powiedziałam:
– Do widzenia.
– Zaraz wypiszę czek – powiedziała doktor Thrush.
– Nie trzeba.
– Słucham? – Carrie Thrush zrobiła przerwę, a jej długopis zastygł nad książeczką czekową.
– Zbadała mnie pani. Nazwijmy to wymianą usług.
Podejrzewam, że taka propozycja łamie jakieś reguły obowiązujące w medycynie, lecz jednocześnie byłam pewna, iż spodoba się mojej pracodawczyni. I miałam rację. Carrie Thrush uśmiechnęła się szeroko, a potem powiedziała:
– Dzięki Bogu! Żadnych papierków do wypełniania.
– Dzięki Bogu, żadnych problemów z ubezpieczeniem – odpowiedziałam i wyszłam, czując, że Carrie Thrush i mnie – lekarkę i sprzątaczkę – coś zaczyna łączyć. Jeżeli nie przyjaźń, to przynajmniej zaczątek wzajemnej sympatii.
ROZDZIAŁ 9
Zmaltretowany bok bolał mnie coraz bardziej, a sobota jakby na złość wlokła się bardzo powoli. Snułam się jak ślimak po mieszkaniu pani Hofstettler, ona nie czuła się jednak najlepiej i chyba niczego nie zauważyła. Zastanawiałam się, jak to jest tak bardzo cierpieć przez wiele dni, wiedząc na pewno, że ból będzie powracał do końca życia.
Na komisariacie złożyłam zeznania. Przez cały czas siedziałam prosto i oddychałam płytko. Rozmawiał ze mną Dolph Stafford, oficer, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż nie nosił munduru. Powiedział, że bardzo mu miło mnie poznać. Zerkał na mnie kątem oka, a za wystudiowaną kurtuazją ledwo kryła się litość. Domyśliłam się, że on też słyszał historię z mojej przeszłości, która ciągnęłaby się za mną jak kula u nogi bez względu na to, dokąd bym się przeprowadziła.
Gdy monotonnie podawałam szczegóły dotyczące podrzuconej lalki i napaści Norvela, zastanawiałam się nad starym problemem. Teraz, gdy moja przeszłość wyszła na jaw, czy powinnam znów się przeprowadzić? Wcześniej odpowiedź zawsze brzmiała „tak”. Ale w Shakespeare mieszkałam już od czterech lat, dłużej niż gdziekolwiek, odkąd mnie zgwałcono. Po raz pierwszy zastanawiałam się, czy nie nadszedł czas przetrwać to całe zamieszanie? Ta myśl przyszła mi do głowy i utkwiła w niej na dobre. Gdy policjant dowiedział się już wszystkiego, co chciał, poszłam do domu odpocząć, wreszcie poddając się bólowi. Postanowiłam odłożyć zakupy na niedzielę lub nawet na poniedziałek.