Nie chciałam iść do sklepu jeszcze z jednego powodu. Wiedziałam, że historia o napaści Norvela rozeszła się już po całym mieście, i nie zamierzałam narażać się na współczujące spojrzenia ani na zadawane drżącym głosem pytania.
Gdy wychodziłam z przychodni, Carrie Thrush dała mi kilka pigułek przeciwbólowych w opakowaniach reklamowych. W innych warunkach dobrze bym się zastanowiła przed zażyciem tylenolu, lecz ból naprawdę zaczął mi się dawać we znaki.
Połknęłam dwie kapsułki, popiłam je wodą i właśnie miałam wyjść z kuchni, żeby położyć się do łóżka, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, lecz energiczne stukanie dało mi do zrozumienia, że osoba za drzwiami jest zarówno niecierpliwa, jak i natarczywa. Zirytowana dowlokłam się do drzwi i wyjrzałam przez judasza. Gdy odkryłam, że nieproszonym gościem jest mój sporadyczny pracodawca wielebny Joel McCorkindale, wcale się nie ucieszyłam. Niechętnie odsunęłam zasuwę.
Uśmiech pastora, mający wyrażać radość z naszego spotkania, zniknął, gdy zobaczył zadrapania i grymas bólu na mojej twarzy.
– Czy mogę wejść?
Wrodzony spryt podpowiedział mu, że jego mina powinna teraz wyrażać pełne godności współczucie.
– Byle na krótko.
Nie przejmując się mało uprzejmym powitaniem, McCorkindale przekroczył próg i rozejrzał się ciekawie po moim maleńkim gniazdku.
– Bardzo tu miło u pani – powiedział szczerze.
Przypomniałam sobie, że muszę się mieć na baczności. Szczerość to główna cecha charakteru wielebnego McCorkindale'a.
Nie zaproponowałam mu krzesła.
To również przyjął bez komentarza.
– Panno Bard – zaczął po wstępnym wybadaniu sytuacji. – Wiem, że pani i Norvel Whitbread nie przepadacie za sobą… – tutaj prychnęłam z pogardą – od chwili gdy przyszło wam razem pracować w kościele. Chciałbym, żeby pani wiedziała, jak bardzo poruszyło mnie jego zachowanie ubiegłej nocy. Norvelowi też jest bardzo, naprawdę bardzo przykro, że tak bardzo panią przestraszył.
Stałam ze spuszczoną głową i zastanawiałam się, kiedy przestanie ględzić, bo łóżko z każdą chwilą coraz głośniej zapraszało mnie w swoje objęcia. Po chwili uniosłam głowę i spojrzałam na Joela McCorkindale'a.
– Nie przestraszyłam się – sprostowałam. – Owszem, wściekłam się, ale nie przestraszyłam.
– A więc to… dobrze. W takim razie żałuje, że panią zranił.
– Spuściłam mu łomot.
Pastor poczerwieniał na twarzy.
– Rzeczywiście, dzisiaj nie wygląda najlepiej.
Uśmiechnęłam się.
– Przejdźmy do rzeczy – przynagliłam go.
– Przyszedłem z największą pokorą poprosić panią, czy nie rozważyłaby pani wycofania skargi przeciwko Norvelowi. Bardzo żałuje tego, co się stało. Wie, że nie powinien pić. Zrozumiał, że to źle, bardzo źle mścić się za doznane urazy. Wie, że Bóg zakazuje stosować przemoc wobec bliźniego, a co dopiero wobec kobiety.
Zamknęłam oczy, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się posłuchać własnych słów.
Problem polegał na tym – myślałam, gdy McCorkindale rozwodził się nad duchowymi katuszami, jakie przeżywał Norvel – że gdyby nie to, co mi się kiedyś w życiu przytrafiło, kto wie, czy nie nabrałabym się na te brednie.
Uniosłam dłoń, dając mu znak, by przestał.
– Mam zamiar w pełni skorzystać z przysługujących mi praw i oskarżyć go – stwierdziłam zdecydowanie. – Nie zależy mi na tym, czy jeszcze kiedyś mnie pan zatrudni. Wiedział pan doskonale, że od kilku tygodni znów pije. Nie mógł pan tego nie zauważyć. Wie pan, że gdy tylko zobaczy pełną butelkę, zapomni o wszystkich obietnicach, jakie pan na nim wymusi. Właśnie to jest jego prawdziwe wyznanie. Nie rozumiem, dlaczego go pan nie zwolni. Przecież o jego nałogu wiedzą wszyscy, którzy mają oczy i czasem robią z nich użytek. Może ma na pana jakiegoś haka? Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ale nie zamierzam wycofywać doniesienia.
Dobrze zniósł moje słowa, co po raz kolejny potwierdziło przytomność jego umysłu. Jakby zastanawiając się nad czymś, umknął wzrokiem na bok.
– Muszę pani powiedzieć, że niektórzy członkowie naszego małego Kościoła mają podobne zdanie o pani. Zastanawiali się, dlaczego nie wyrzuciłem pani z pracy. Nie wszyscy za panią przepadają.
Czułam, że ogarnia mnie niewytłumaczalna wesołość. Najwyraźniej lek zaczynał działać.
– Jest pani skrytą i agresywną osobą – mówił dalej pastor. – W rozmowach ze mną niektórzy ludzie wyrażają wątpliwość, czy powinna pani nadal pracować w Shakespeare, a przynajmniej w naszym małym kościele.
– Jest mi obojętne, czy pracuję w waszym małym kościele, czy nie – odparłam. – Ale powiem panu, że jeżeli się dowiem o jakichkolwiek pana naciskach na moich pracodawców, żeby mnie nie zatrudniali, bo jestem „skryta i agresywna”, podam pana do sądu. Każdy, kto ma ochotę, może sprawdzić moją przeszłość. A co do agresji, proszę mi pokazać listę bójek, które wszczęłam, albo wyroków więzienia. Przeczytam ją z najwyższym zainteresowaniem.
Zawstydzona tym, że w ogóle podjęłam temat i zniżyłam się do obrony przed wyssanymi z palca zarzutami, wyprosiłam pastora za drzwi i zamknęłam je na klucz.
Łóżko wzywało mnie już bardzo głośno, a ja nigdy nie potrafiłam zlekceważyć wołania. Popłynęłam korytarzem i nawet nie pamiętam, że się położyłam.
Gdy się obudziłam, na nocnej szafce zobaczyłam wiadomość.
Przyznam, że trochę bym się wystraszyła, gdyby jej autorem był wielebny McCorkindale.
Na szczęście zostawił ją Marshall.
Wpadłem o szóstej, żeby cię zabrać na kolację w Montrose – zaczynał się liścik napisany małymi, kanciastymi literami charakterystycznymi dla Marshalla. – Pukałem przez pięć minut, zanim podeszłaś do drzwi. Wpuściłaś mnie, wróciłaś do łóżka i zasnęłaś. Martwiłem się, dopóki nie znalazłem koperty z napisem: „Zażyć, gdyby bolało”. Zadzwoń do mnie, kiedy się zbudzisz. Marshall.
Przeczytałam liścik jeszcze dwa razy, dochodząc do siebie po ataku przerażenia.
Spojrzałam na zegar. Pokazywał piątą. Hmm. Przewróciłam się ostrożnie na drugą stronę łóżka i wyjrzałam na zewnątrz przez szpary żaluzji. Było ciemno. Dochodziła piąta rano.
– Boże wszechmogący! – zawołałam zdumiona skutecznością leku otrzymanego od doktor Thrush.
Zrobiłam kilka kroków po pokoju i z radością odkryłam, że długi odpoczynek dobrze mi zrobił. Czułam się o wiele lepiej. Najgorszy ból chyba już minął. Zaniepokoiłam się jednak tym, że wpuściłam Marshalla do domu. Czy go poznałam? A może wpuściłabym nawet obcą osobę? W takim razie to dobrze, że nikt inny nie pukał. A może jednak?
Zaniepokojona obeszłam cały dom. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Jedynym dodatkiem był liścik od Marshalla i koperta, w której zostały jeszcze dwie kapsułki.
Schowałam je z respektem, zaparzyłam kawę i zastanawiałam się, co zrobić z tak miło rozpoczętym dniem. Niedziela to mój dzień wolny od pracy – nie z przyczyn religijnych, ale dlatego, że żaden z moich klientów nie chce, bym wtedy u niego sprzątała. Poza tym uważam, że co tydzień zasługuję na jeden pełny dzień wolny od pracy. Zwykle sprzątam u siebie w domu albo rano koszę trawnik, a o pierwszej, tuż po otwarciu, idę do Body Time. Często zostaję na dwie godziny, a potem wracam do domu i gotuję jedzenie na cały tydzień. Pożyczam filmy z Rainbow Video („Kino dla wszystkich”) i co jakiś czas telefonuję do rodziców.