Выбрать главу

– Varena! – powiedziałam ostro.

Umazana krwią zmarłej Varena podniosła wzrok.

– Varena, Binnie nie żyje. Chodź sprawdzić, co z doktorem. – Skinęłam głową w stronę gabinetu.

Zerwała się na równe nogi i zrobiła kilka kroków, żeby zajrzeć przez drzwi. Natychmiast podeszła do biurka, żeby sprawdzić puls, ale już w drodze pokręciła głową.

– Zabito go przy biurku – powiedziała, tak jakby to pogarszało sprawę.

Białe włosy doktora LeMaya były pozlepiane krwią. Krew utworzyła na biurku kałużę, w której leżała jego głowa. Brzydkie trójogniskowe okulary w czarnych oprawkach miał przekrzywione. Zapragnęłam je wyprostować, tak jakby to mogło sprawić, że lekarz znów będzie widział. Doktora LeMaya znałam przez całe życie. Był przy moich narodzinach.

Varena dotknęła jego ręki, leżącej na biurku. Zauważyłam, że ręka była nieskazitelnie czysta, i ogłuszył mnie szok. Nie miał szansy się bronić. Powaliło go pierwsze uderzenie. Gabinet był pełen papierzysk, kart pacjentów, formularzy, skierowań… większość z nich obryzgała krew.

– Nie żyje – wyszeptała Varena, tak jakbym miała jakieś wątpliwości.

– Musimy stąd wyjść – oświadczyłam. Mój głos w tym pokoiku pełnym okropnych widoków i zapachów zabrzmiał wyjątkowo donośnie i ostro.

Spojrzałyśmy na siebie i nasze źrenice rozszerzył nagły strach.

Ruchem głowy wskazałam jej drzwi wejściowe. Rzuciła się do ucieczki. Wybiegła, a ja czekałam, czy ktoś się poruszy.

Byłam jedyną żywą osobą w gabinecie.

Opuściłam przychodnię. Varena zdążyła już przebiec przez ulicę i dopaść biura ubezpieczeń dla farmerów, otworzyła szklane drzwi i z biurka recepcjonistki zgarnęła słuchawkę. Tęga kobieta z trwałą ondulacją, ubrana w czerwoną bluzkę ozdobioną świątecznym stroikiem, patrzyła na Varenę tak, jakby ta rozmawiała przez telefon w języku Navaho. W ciągu dwóch minut przed gabinetem doktora LeMaya pojawił się radiowóz, z którego wysiadł wysoki, szczupły czarnoskóry policjant.

– To pani dzwoniła? – zapytał.

– Moja siostra, jest w tamtym biurze. Kiwnęłam głową w stronę witryny, przez którą było widać Varenę – siedziała na miejscu dla klienta i szlochała. Kobieta ze stroikiem pochylała się nad nią z paczką chusteczek w ręce.

– Detektyw Brainerd – przedstawił się mężczyzna uspokajającym głosem, tak jakbym się zastanawiała, czy nie jest oszustem. – Wchodziła pani do tamtego budynku?

– Tak.

– Widziała pani doktora LeMaya i jego pielęgniarkę? – Tak.

– Nie żyli? – Tak.

– Czy w budynku jest ktoś jeszcze? – Nie.

– Czy ulatnia się tam gaz albo tli ogień, może to zatrucie…?

– Oboje zostali pobici. – Moje spojrzenie prześlizgnęło się po wierzchołkach starych, bardzo starych eukaliptusów, które rosły wzdłuż ulicy. – Na śmierć.

– Rozumiem. Powiem pani, co teraz zrobimy.

Policjant był bardzo zdenerwowany – i wcale go za to nie winiłam.

– Proszę tutaj zostać, a ja wejdę do środka i się rozejrzę. Proszę nigdzie nie odchodzić.

– Dobrze.

Czekałam przy radiowozie, a szary, zimny dzień szczypał mnie w ręce i w twarz.

Ten świat jest światem rzezi i przemocy – na chwilę o tym zapomniałam w złudnym bezpieczeństwie mojego rodzinnego miasteczka, w optymistycznej atmosferze zbliżającego się ślubu mojej siostry.

Zaczęłam się odrywać od tej sceny, odpływać, uciekać od tego miasta, tego budynku, tych zmarłych. Już dawno nie wycofywałam się w ten sposób, nie chroniłam w odległym miejscu, w którym nie muszę nic czuć.

Przede mną stała młoda kobieta w stroju ratownika medycznego.

– Proszę pani? Proszę pani? Dobrze się pani czuje?

Jej ciemnoskóra twarz wyglądała na przejętą. Kobieta wpatrywała się we mnie. Pod czapką z kaduceuszem miała czarne sztywne gładkie włosy do ramion.

– Tak.

– Oficer Brainerd powiedział, że widziała pani ciała. Przytaknęłam.

– Czy pani… może wolałaby pani poczekać tutaj? Podążyłam wzrokiem za jej palcem, który wskazywał tył karetki.

– Nie, dziękuję – odmówiłam grzecznie. – Ale w biurze ubezpieczeń naprzeciwko jest moja siostra. Ona może potrzebować pomocy.

– Myślę, że pomoc przydałaby się również pani – powiedziała kobieta tak poważnie i głośno, jakbym była upośledzona i nie potrafiła odróżnić szoku psychicznego od zwykłego odrętwienia.

– Nie – stanowczo ucięłam dyskusję.

Czekałam, co będzie dalej. Ratowniczka nie zostawiła mnie samej sobie – usłyszałam, jak coś do kogoś szepcze. Podeszła do mnie Varena. Miała czerwone oczy i rozmazany makijaż.

– Wracajmy do domu – powiedziała.

– Policjant kazał mi zaczekać. – Aha.

W tym momencie ten sam policjant, Brainerd, energicznym krokiem wyszedł z poradni. Opanował już nerwy i zobaczył najgorsze. Był skupiony i gotowy do pracy. Zadał nam mnóstwo pytań i trzymał nas na zimnie przez pół godziny, chociaż wszystko, co wiedziałyśmy, powiedziałyśmy mu w minutę.

W końcu wsiadłyśmy do samochodu Vareny. Zapięłyśmy pasy, Varena ruszyła, a ja włączyłam grzanie na maksimum. Spojrzałam na moją siostrę. Twarz miała pobladłą od zimna, a oczy zaczerwienione od płaczu w szkłach kontaktowych. Tego ranka uczesała się w koński ogon, a gumkę do włosów obwiązała jaskrawoczerwoną gawroszką. Gawroszka nadał wyglądała radośnie i rześko, chociaż Varena wyraźnie oklapła. Varena spojrzała mi w oczy, kiedy zatrzymałyśmy się na skrzyżowaniu.

– Szafka na leki była zamknięta, niczego nie brakowało – powiedziała.

– Zauważyłam.

Doktor LeMay zawsze trzymał próbki i leki w tej samej starej szafce ze szklanymi drzwiczkami, stojącej w laboratorium. Od czasów, kiedy w dzieciństwie byłam jego pacjentką, szafka stała w tym samym miejscu, a jej zawartość nie uległa zmianie. Byłabym bardzo zdziwiona, gdyby doktor LeMay trzymał tam jakiś szczególnie pożądany na ulicach środek; miał pewnie antybiotyki, leki przeciwhistaminowe, różne maści, tego typu rzeczy – pomyślałam ogólnikowo. Może środki przeciwbólowe. Tak jak Varena, widziałam ponad ciałem Binnie, że drzwi tej szafki były zamknięte, a w pomieszczeniu panował porządek. Mało prawdopodobne, by osoba, która dokonała tak paskudnych morderstw, przeszukując szafkę z lekami, pozostawiła ją w idealnym stanie.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam do siostry.

Pokręciła głową. Ona też nie rozumiała. Popatrzyłam przez okno na przesuwające się znajome widoki i zaczęłam marzyć o tym, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej niż w Bartley.

– Dobrze się czujesz, Lily? – zapytała Varena z dziwnym wahaniem w głosie. – Tak, a ty? – odparłam bardziej gwałtownie, niż zamierzałam.

– Ja nie mam innego wyjścia, prawda? Dziś wieczorem jest próba ślubu, nie widzę sposobu, żeby ją odwołać. A poza tym, szczerze mówiąc, widziałam już gorsze rzeczy. Jestem taka rozbita głównie dlatego, że to spotkało doktora LeMaya i Binnie.

Stwierdzenie mojej siostry zabrzmiało bardzo rzeczowo. Uświadomiłam sobie, że Varena, będąc pielęgniarką, naoglądała się więcej krwi, cierpienia i okropieństw niż ja przez całe życie. Była praktyczna. Gdy tylko otrząsnęła się z pierwszego szoku, była twarda. Wjechała na podjazd rodziców i wyłączyła silnik.

– Masz rację. Nie możesz odwołać próby. Ludzie umierają przez cały czas, to nie powinno zakłócić twojego ślubu.

Byłyśmy takimi praktycznymi siostrami.