Выбрать главу

– Owszem – powiedział chrapliwie. Odsunęłam się trochę, żeby mu się przyjrzeć.

– Włożyłeś krawat!

– Wiedziałem, że się wystroisz. Nie mogę przecież odstawać. – Jesteś detektywem psychologiem?

– I to cholernie dobrym.

– No tak. Co cię sprowadza do Bartley?

– Myślisz, że nie przyjechałem tutaj tylko dla ciebie? – Tak.

– I prawie się mylisz.

– Prawie? – poczułam ulgę pomieszaną z rozczarowaniem.

– Prawie, szanowna pani. W zeszłym tygodniu zamykałem różne sprawy, żeby do ciebie dojechać i zaoferować ci moralne wsparcie – albo wsparcie dla twojego morale – kiedy nagle zadzwonił do mnie stary przyjaciel.

– I?

– A mogę opowiedzieć ci resztę później? Na przykład w moim pokoju w motelu?

– To naprawdę był twój samochód! Jak długo tutaj jesteś?

Przez moment zaczęłam się zastanawiać, czy Jack nie ujawnił się tylko dlatego, że uświadomił sobie, że w miasteczku wielkości Bartley prędzej czy później i tak rozpoznam jego samochód.

– Od wczoraj. Jesteśmy umówieni? Boże, ależ ty pięknie wyglądasz – powiedział i jego usta powędrowały w dół mojej szyi.

Palcami odsunął mój szal na bok. Mimo przenikliwego chłodu zaczęłam odczuwać ciepło, co oznaczało, że ja też ucieszyłam się na jego widok, zwłaszcza po okropieństwach tego dnia.

– Dobrze, wpadnę wysłuchać twojej opowieści, ale dopiero po przyjęciu – powiedziałam stanowczo. Sekundę później z trudem łapałam oddech.

– Nie, Jack. To jest ślub mojej siostry. Muszę być na tej kolacji.

– Szanuję kobiety, które trzymają się zasad. Jego głos był niski i chrapliwy.

– Wejdziesz, żeby przywitać się z moją rodziną?

– Po to włożyłem garnitur.

Spojrzałam na niego lekko podejrzliwie. Jack jest ode mnie trochę starszy i kilka centymetrów wyższy. W świetle reflektorów rozjaśniających kościelny parking zobaczyłam, że czarne włosy ma uczesane w gładki koński ogon, jak zwykle. Jack ma piękny, wydatny wąski nos i wąskie, ładnie wykrojone usta.

Był policjantem w Memphis, dopóki nie odszedł ze służby, po tym jak został zamieszany w paskudny i krwawy skandal.

Ma usta i wie, jak ich używać, pomyślałam, dosłownie odurzona jego obecnością. Jack jest jedyną osobą, która potrafi mnie wprawić w taki nastrój, że byłabym skłonna sparafrazować starą piosenkę ZZ Top.

– Lepiej zróbmy, co trzeba, zanim rzucę się na ciebie na tym parkingu – powiedział.

Popatrzyłam na niego, po czym odwróciłam się i ruszyłam z powrotem do kościoła. Myślałam, że Jack w tajemniczy sposób zniknie pomiędzy drzwiami a ołtarzem, ale nie, wszedł do kościoła i poszedł za mną środkiem nawy, a kiedy dotarliśmy do grupki weselników, stanął przy mnie. Oczywiście wszyscy na nas patrzyli. Twarz mi stężała. Nie znoszę się tłumaczyć.

Ale Jack stanął u mojego boku, otoczył mnie ramieniem i powiedział:

– Pani musi być matką Lily! Nazywam się Jack Leeds, jestem…

Z zainteresowaniem patrzyłam, jak Jack, zawsze taki wygadany, zaplątał się na końcu tego zdania.

– …chłopakiem pani córki – wybrnął niezupełnie zgodnie z prawdą.

– Frieda Bard – odparła moja matka, wyraźnie dość zaskoczona. – A to mój mąż Gerald.

– Miło mi pana poznać – powiedział z szacunkiem Jack.

Tata uścisnął rękę Jacka z uszczęśliwioną miną kogoś, kto właśnie zobaczył na swoim progu Eda McMahona z ekipą telewizyjną. Nawet długie włosy i blizna na prawym policzku Jacka nie starły uśmiechu z jego ust. Jack był ubrany w drogi garnitur w bardzo dyskretną brązową kratę, który podkreślał kolor jego orzechowych oczu. Miał wypastowane buty. Sprawiał wrażenie dobrze zarabiającego, zdrowego, był starannie ogolony, a ja wyglądałam na szczęśliwą. To wystarczało mojemu tacie, przynajmniej na tę chwilę.

– A pani to zapewne Varena – Jack zwrócił się do mojej siostry.

Kiedy oni wszyscy przestaną się tak kretyńsko gapić? Można by pomyśleć, że jestem trędowata, tak się zdziwili, że kogoś mam. Jack posunął się do tego, że pocałował Varenę na powitanie – delikatnie i w czółko.

– Całus skradziony pannie młodej przynosi szczęście – powiedział i uśmiechnął się promiennie tym swoim ujmującym uśmiechem.

Diii doszedł do siebie jako pierwszy.

– Mam zostać nowym członkiem rodziny – przedstawił się Jackowi. – Diii Kingery.

– Miło mi. – Kolejny uścisk dłoni.

I tak to poszło, nie musiałam nawet powiedzieć słowa. Jack obłaskawił wszystkich mężczyzn, a kobiety olśnił swoim czystym, nieodpartym seksapilem. Nawet ekscentryczna pani Kingery uśmiechnęła się do niego niewyraźnie.

– Z ciebie to niezłe ziółko, od razu widać, że sprowadzasz kłopoty – oświadczyła stanowczo.

Wszyscy zamarli z wrażenia, ale Jack szczerze się roześmiał. Moment grozy minął; zauważyłam, jak Diii z ulgą przymyka oczy.

– Lepiej już pójdę, są państwo przecież w samym środku ważnych przygotowań – powiedział Jack zupełnie szczerze. – Chciałem tylko poznać rodzinę Lily.

– Ależ nie – odezwał się natychmiast Diii. – Będzie nam naprawdę bardzo miło, jeśli przyjmie pan zaproszenie na dzisiejsze przyjęcie.

Jack zachował się elegancko i odmówił, tłumacząc się, że to ważna okazja rodzinna i że zjawił się bez uprzedzenia.

Diii ponowił zaproszenie. Taka towarzyska wymiana piłek.

Kiedy do rozmowy włączyła się Varena, Jack pozwolił się przekonać do zmiany decyzji.

Wrócił na swoje miejsce w tylnym rzędzie. Odprowadzałam go wzrokiem przez całą drogę, centymetr po centymetrze.

Powtórzyliśmy ceremoniał. Swoją rolę odegrałam mechanicznie. Patsy Green znowu mi przypomniała o uśmiechu. Tym razem ostrzejszym tonem.

Przez resztę próby analizowałam sytuację, ale nie udało mi się wyciągnąć żadnych wniosków. Czy to w ogóle możliwe, żeby Jack przyjechał tu dla mnie? Przyznał, że miał jeszcze inny powód, ale zdradził, że i tak chciał przyjechać. Gdyby to była prawda…

Nie, to było nie do uwierzenia.

Jack był już tutaj, kiedy doktor LeMay i Binnie Armstrong zostali zabici. A więc jego przyjazdu nie można wiązać z tym podwójnym morderstwem.

– Wygląda na to, że za późno pojawiłem się na scenie – powiedział do mnie żartem Berry, kiedy Patsy Green i pastorostwo O'Shea uznali, że ceremoniał znamy już na wyrywki. Właśnie wyszliśmy z kościoła.

– Jesteś bardzo miły – odparłam z autentycznym uśmiechem. Chociaż raz powiedziałam to, co należało. Berry odwzajemnił uśmiech.

– Lily! – zawołał Jack.

Przytrzymywał otwarte drzwi od strony pasażera. Nie miałam pojęcia dlaczego.

– Wybacz – powiedziałam do Berry'ego i odeszłam. – Odkąd to – wymruczałam, świadoma, że mój głos niesie się w czystym, zimnym powietrzu – odkąd to uważasz za stosowne otwierać mi drzwi?

Jack wyglądał na urażonego.

– Jestem twoim niewolnikiem, kotku – najwyraźniej przedrzeźniał południowy akcent Barry'ego.

– Nie bądź osłem! – szepnęłam. – Tak się cieszę, że przyjechałeś. Nie psuj wszystkiego.

Patrzył na moje nogi, kiedy wsiadałam do samochodu. Napięte mięśnie wokół jego warg się rozluźniły.

– No dobrze – powiedział i zamknął drzwi.

Wycofał, żeby śladem innych samochodów wyjechać z parkingu.

– Znalazłaś dzisiaj doktora – powiedział. – Tak. Skąd wiesz?

– Zabrałem swój policyjny skaner. Dobrze się czujesz? – Tak.

– Co wiesz o Dillu Kingerym? – zapytał.

Poczułam się tak, jakby mnie zdzielił prosto w żołądek. Dopadł mnie tak gwałtowny atak paniki, że musiałam przez chwilę posiedzieć w milczeniu, zanim wrócił mi oddech.