– Mam odwołać ślub? – zapytała ze łzami.
Wiedziałam, że matka jej to wyperswaduje. Naprawdę nie byłam w stanie znieść dłużej niczyjego towarzystwa. Poszłam do swojego pokoju i stanowczo zamknęłam za sobą drzwi. Na korytarzu pod nimi stanął ojciec; poznałam go po krokach.
– Dobrze się czujesz, kurczaku? – zapytał. – Tak.
– Chcesz zostać sama?
Zacisnęłam pięści tak mocno, że moje krótkie paznokcie zdołały mi się wbić w wewnętrzną stronę dłoni.
– Tak, wolałabym.
– W porządku.
I poszedł sobie, niech mu Bóg wynagrodzi.
Leżałam na twardym łóżku z rękoma splecionymi na brzuchu i myślałam.
Nie miałam pomysłu na to, w jaki sposób mogłabym zebrać więcej informacji o trzech dziewczynkach, z których jedna była zapewne Summer Dawn. Byłam jednak przekonana, że Meredith Osborn zginęła, ponieważ wiedziała, która z nich nie jest tą, za którą ją uważamy. Próbowałam sobie wyobrazić, jak Lou O'Shea albo pastor atakują Meredith w jej ogródku na mrozie, ale po prostu nie potrafiłam. Tym bardziej nie mogłam sobie przedstawić łagodnego Dilla Kingery w roli nożownika. Matka Dilla z pewnością była niezrównoważona, ale nie zauważyłam u niej skłonności do okrucieństwa. Wydawała się co najwyżej ociężała umysłowo. Pomyślałam o tym, że Meredith Osborn opiekowała się Kristą O'Shea i Anną Kingery. Co takiego zobaczyła – albo usłyszała – że doszła do wniosku, iż jedna z nich urodziła się jako ktoś inny?
Nigdy nie miałam dziecka, toteż nie wiem, jak wyglądają kwestie formalne po porodzie. Wiem, że niektóre szpitale pobierają od noworodków odciski stopek – widziałam je oprawione w ramki na ścianach domu Althausów, kiedy u nich sprzątałam. Dostaje się też oczywiście akt urodzenia. I zdjęcia. Wiele szpitali robi zdjęcia specjalnie dla rodziców. Moim zdaniem wszystkie noworodki wyglądają z grubsza tak samo, są czerwone i pomarszczone albo brązowe i pomarszczone. Dla mnie jedyną zasadniczą różnicą jest to, że jedne mają włosy, a inne nie.
Od Carol Althaus, która skądinąd sama przeszła wiele porodów, dowiedziałam się, że odciski palców pobierane przez policję na przykład w supermarketach nie są szczególnie pomocne, ponieważ są kiepskiej jakości. Nie wiem, czy to prawda, ale zabrzmiało przekonująco. Byłam gotowa się założyć, że odciski stóp Summer Dawn, jeśli w ogóle istnieją, będą nieprzydatne z tych samych powodów.
A więc odciski palców i stóp to ślepa uliczka. Badanie DNA na pewno potwierdziłoby tożsamość Summer Dawn, ale trzeba by najpierw wiedzieć, kogo mu poddać. Jack nie mógłby żądać, żeby wszystkie trzy dziewczynki przeszły badania DNA. To znaczy zażądać mógłby, ale wszyscy rodzice z pewnością by mu odmówili.
Gapiłam się w sufit, dopóki nie uświadomiłam sobie, że mój umysł w kółko przetwarza ten sam ciąg myśli i nie jest to ani trochę bardziej owocne niż za pierwszym razem.
Kiedy się rozbierałam i wkładałam nocną koszulę, przypomniałam sobie, że gdy Jack po raz pierwszy został u mnie na noc, następnego ranka obiecałam sobie, że nigdy go o nic nie poproszę.
Dotrzymanie tej obietnicy sporo mnie kosztowało. A kiedy się ponownie kładłam do swojego panieńskiego łóżka, musiałam sobie kilkakrotnie powtórzyć, że ta obietnica miała pewien aneks: i nie ofiaruję mu niczego, o co sama nie zostanę poproszona.
Za ścianą usłyszałam, że moja siostra w swoim dawnym pokoju podobnie jak ja szykuje się do snu. Wiedziałam, że Varena cierpi, że cierpi podwójnie, ponieważ wszystkie te okropieństwa dzieją się akurat w czasie, który powinien być najszczęśliwszym w jej życiu.
Czułam się bezradna.
To najbardziej frustrujące uczucie, jakie istnieje.
Następnego ranka wstałam i wyszłam z domu, zanim jeszcze rodzice zaczęli się po nim krzątać. Nie mogłam się doczekać ósmej. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam szybki prysznic i wrzuciłam na siebie zwykłe ciuchy, nie deliberując nad nimi zbytnio, byle były ciepłe.
Z pewnym trudem odpaliłam samochód i ruszyłam białymi od mrozu ulicami. Przed motelem stało kilka samochodów, więc do drzwi Jacka zastukałam cicho. Otworzył mi po sekundzie i wpuścił mnie do środka. Pospiesznie zamknął drzwi; był bez koszulki i wzdrygnął się od chłodu, który ze mną wpuścił.
Mój plan zakładał, że usiądę na jednym z wygodnych plastikowych krzeseł, a Jack na drugim, i przedyskutujemy jego plany oraz sposób, w jaki mogłabym mu pomóc.
Przebieg wypadków był jednak taki, że natychmiast po zamknięciu drzwi rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe wilki. Z chwilą kiedy go dotknęłam, moje ręce zaczęły się rozkoszować każdym swoim ruchem. Z chwilą gdy go pocałowałam, zapragnęłam go natychmiast. Dosłownie dygotałam z pożądania i nie byłam w stanie sama się rozebrać; Jack ściągnął mi sweter przez głowę, zsunął dżinsy i bieliznę, pomógł wyjąć z nich nogi i zaciągnął mnie do łóżka, które było jeszcze ciepłe od jego ciała.
Potem leżeliśmy ciasno objęci. Nie przejmowałam się tym, że lewe ramię mi ścierpnie, a Jackowi najwyraźniej nie przeszkadzało, że przygniatam mu lewą nogę.
Szeptał mi do ucha moje imię. Delikatnie odgarnęłam rozpuszczone, splątane włosy z jego twarzy. Przesunęłam palcami po zaroście na jego podbródku. Na końcu języka miałam słowa, których nie chciałam wypowiedzieć. Zacisnęłam zęby i dalej go dotykałam. Musiałam postawić tamę tej niedorzecznej, rozkołysanej fali, która wzbierała w moim sercu.
Ręce Jacka też były zajęte i po kilku minutach znowu zaczęliśmy się kochać, już nie tak gorączkowo. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż zostać w tym nędznym motelowym łóżku, byle razem z nim.
Po kolejnym szybkim prysznicu znowu się ubrałam.
– Co teraz zamierzasz? – zapytałam i usłyszałam niechęć w swoim głosie.
– Sprawdzić, która z dziewczynek była ostatnio u doktora LeMaya.
– Domyśliłam się, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego. Poza tym ten kloszard był w więzieniu, kiedy ktoś zabił Meredith Osborn.
– Meredith nie zmarła w wyniku pobicia tak jak lekarz i pielęgniarka.
Jack z powrotem ściągnął włosy w koński ogon. Popatrzył na mnie jakoś dziwnie. Włożył koszulkę polo z długim rękawem w rdzawo-brązowe paski; blizna na jego policzku przez kontrast wydawała się jaśniejsza. Przewlókł pasek przez szlufki beżowych spodni.
– To mógł być inny morderca.
– No jasne – stwierdziłam sceptycznie. – Nagle okazuje się, że Bartley jest pełne brutalnych morderców. A ty próbujesz odnaleźć zaginione dziecko. Czysty przypadek.
Rzucił mi spojrzenie, które, jak z doświadczenia wiedziałam, znaczyło, że Jack coś knuje: błyskawiczne spojrzenie z ukosa, sondujące mój nastrój.
– Bezdomny nazywa się Christopher Darby Sims.
– Punkt dla ciebie. Skąd to wiesz?
– Mam swoje dojścia w tutejszej policji.
Zaczęłam się niespokojnie zastanawiać, czy Jack odświeżył starą dobrą znajomość, czy może przekupił policjanta. Czy obie te rzeczy naraz.
– A twoje dojście nie może przejrzeć terminarza doktora LeMaya?
– Nie, o to już prosić nie mogę. Trzeba znać umiar. Nadal tak się boisz żab? – zapytał Jack, a kąciki jego warg uniosły się w lekkim uśmiechu.
– Chandler McAdoo! Jack podniósł róg zasłony i wyjrzał na zewnątrz, na ponury dzień i przygnębiający dziedziniec motelu.
– Wpadłem wczoraj na komisariat. Kiedy wymieniłem twoje imię i zrobiłem dość czytelną aluzję, że jesteśmy blisko, Chandler zaczął ze mną rozmawiać. Opowiedział mi kilka fascynujących historii o twoich szkolnych latach.