– Gdzie są dzieci? – zapytałam, postawiwszy jego kubek na dębowym stoliczku obok fotela.
– Są z paniami z naszej kongregacji – powiedział. Głos miał dźwięczny, ale dosyć cichy.
– Co mogę dla pana zrobić?
Nie zanosiło się na to, że dowiem się od niego czegokolwiek, jeśli go wprost nie zapytam.
– Chciałem zobaczyć, gdzie umarła. To było dosyć ekscentryczne żądanie. – Tutaj, na kanapie – odpowiedziałam szorstko. Spojrzał.
– Nie ma na niej żadnych plam – zauważył.
– Varena narzuciła na nią prześcieradło.
Jego zachowanie było nad wyraz dziwne. Zaczął mnie szczypać kark. Nie zamierzałam dłużej siedzieć naprzeciw niego – przysiadłam na brzegu podnóżka obitego tym samym materiałem co fotel – i pokazywać mu, gdzie leżała głowa Meredith, a gdzie jej nogi.
– Zanim jeszcze pani przyjaciel położył na niej Meredith, tak?
– Tak.
Zerwałam się z podnóżka i wyjęłam z szafy kolejne prześcieradło z gumką. Folgując niedającej się opanować wewnętrznej potrzebie, rozwinęłam je i poskładałam na nowo, wiedząc, że zaraz zrobię to samo z pozostałymi. Do diabła z uczuciami Vareny.
– A on jest…?
– Moim przyjacielem. – Usłyszałam, że mój głos staje się coraz bardziej oschły i twardy.
– Chyba jest pani na mnie zła – powiedział ze znużeniem.
I oczywiście zaczął płakać, łzy popłynęły mu po policzkach. Ocierał je machinalnie mocno przybrudzoną chusteczką.
– Nie powinien był pan fundować sobie teraz takich scen. – Nadal nie mówiłam do niego tonem, jakim mila kobieta zwróciłaby się do wdowca. Miałam na myśli to, że nie powinien był fundować ich mnie.
– Czuję, że Bóg odwrócił się ode mnie i od dzieci. Pękło mi serce. – Uświadomiłam sobie, że jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś przyznał się do tego głośno. – I moja wiara mnie opuściła – dokończył jednym tchem. Ukrył twarz w dłoniach.
O rany. Nie chciałam tego wysłuchiwać. Nie chciałam tutaj być.
Przez odsłonięte okno zobaczyłam, że na wąskim podjeździe pod domkiem Vareny za moim samochodem zatrzymuje się kolejny. Wysiadł z niego Jess O'Shea i z pochyloną głową ruszył w stronę drzwi. Pastor – idealna osoba, która zmierzy się z kryzysem wiary i świeżą żałobą. Otworzyłam mu drzwi, zanim zdążył zapukać.
– Witaj, Jess – powiedziałam. Nawet ja słyszałam nieskrywaną ulgę w moim głosie. – Przyszedł Emory Osborn i jest naprawdę, naprawdę…
Stałam, znacząco kiwając głową, i nie potrafiłam znaleźć słów, żeby określić, w jakim naprawdę stanie jest Emory Osborn.
Jess O'Shea najwyraźniej zrozumiał, o co mi chodzi. Wyminął mnie, podszedł do niższego mężczyzny i zajął moje miejsce na podnóżku. Ujął ręce Emory'ego w swoje.
Kontynuowałam pakowanie, starając się odciąć od głosów obu mężczyzn. Czułam, że na czas rozmowy Emory'ego z pastorem powinnam była wyjść, ale z drugiej strony Emory mógł się przenieść do własnego domu, gdyby mu zależało na poszanowaniu jego prywatności. Jeśliby spojrzeć na to trzeźwo, wiedział przecież, że jestem u Vareny, a mimo to przyszedł…
Jess i Emory zaczęli się modlić; ze swojego miejsca widziałam tylko żarliwość malującą się na twarzy Emory'ego. Jess miał pochylone plecy i ręce splecione tuż przy twarzy. Dwie jasne głowy, jedna przy drugiej.
Wtedy nadszedł Diii i zobaczył dwóch modlących się mężczyzn i mnie walczącą z prześcieradłami i starającą się ich nie podglądać. Zaskoczył i nie uszczęśliwił go ten obrazek.
Trzech ojców w tym samym pokoju. Tylko że jeden z nich najprawdopodobniej nie był ojcem, lecz podszywającym się pod niego porywaczem.
Diii popatrzył na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami.
– Gdzie jest Varena? – spytał szeptem.
– U rodziców – odszepnęłam. – Jedź do niej. Macie sporo do omówienia. A poza tym czy nie byłeś umówiony z Jackiem?
Popchnęłam go w kierunku drzwi; zachwiał się i musiał zrobić krok do tyłu, żeby odzyskać równowagę. Najwidoczniej włożyłam w to więcej siły, niż zamierzałam.
Kiedy Diii posłusznie wsiadł do samochodu i odjechał, skończyłam składanie prześcieradeł i przekonałam się, że całą bieliznę mam już spakowaną. Sprawdziłam szafkę w łazience. Było w niej tylko kilka drobiazgów, które włożyłam do kartonu.
Odwróciłam się; za moimi plecami stał Jess O'Shea. Mięśnie ramion natychmiast mi się napięły, a dłonie zacisnęły w pięści.
– Przepraszam, zaskoczyłem cię? – zapytał niewinnie. – Tak.
– Wydaje mi się, że Emory czuje się trochę lepiej. Idziemy do jego domu. Dziękuję, że go pocieszyłaś.
Nie przypominam sobie, żebym go w ogóle pocie szata, całą pociechę musiał chyba wzbudzić w sobie sam pocieszony. Dyplomatycznie odchrząknęłam.
– Cieszę się bardzo, że wróciłaś, żeby się pogodzić ze swoją rodziną – dodał szybko Jess. – Wiem, że to dla nich bardzo ważne.
Od kiedy to jego interes? Uniosłam brwi. Kiedy się nie odezwałam, poczerwieniał.
– To chyba ryzyko zawodowe, które się wiąże ze zbyt emocjonalnym poklepywaniem po plecach – powiedział w końcu. – Przepraszam.
Skinęłam głową.
– Jak Krista? – zapytałam.
– Dobrze – odparł ze zdziwieniem. – Trochę trudno jej wytłumaczyć, że matka jej przyjaciółki nie żyje, Krista jeszcze tego nie pojmuje. Ale, jak się pewnie domyślasz, to może być błogosławieństwem. Chyba zatrzymamy Eve na jakiś czas u nas, póki Emory trochę się nie otrząśnie. A może także maleństwo, jeśli Lou uzna, że da sobie radę.
– Lou wspominała, że w zeszłym tygodniu była z Krista u lekarza?
Jeśli Jess zauważył rozdzwięk pomiędzy moim brakiem reakcji na jego uwagi na temat mojej rodziny i gotowością do rozmawiania o jego córce, nie wspomniał o tym słowem. Rodzice prawie zawsze są gotowi uwierzyć, że inni ludzie są równie zafascynowani ich dziećmi jak oni sami.
– Nie – powiedział, wyraźnie szukając tego zdarzenia w pamięci. – Odkąd Krista zeszłego lata zaczęła kurację odczulającą, nie dostała nawet kataru. – Twarz mu się rozjaśniła. – A wcześniej chodziliśmy do doktora LeMaya niemalże tydzień w tydzień! Wielkie nieba, jakie to ułatwienie! Lou sama robi małej zastrzyki.
Pokiwałam głową i zaczęłam otwierać szafki kuchenne. Jess zrozumiał aluzję i wyszedł; przechodząc przez ogród, włożył swój ciężki płaszcz. Najwyraźniej nie zamierzał zostawać długo u Emory'ego.
Po wyjściu Jessa na kartce z bloczka znalezionego pod telefonem Vareny zapisałam kilka słów. Wskoczyłam do auta i pojechałam do motelu. Tak jak się spodziewałam, samochodu Jacka nie było. Zatrzymałam się pod drzwiami jego pokoju, ukucnęłam i przez szparę pod drzwiami wsunęłam kartkę do środka.
Napisałam na niej: „Krista O'Shea nie była ostatnio u doktora”. Nie podpisałam się. Kto inny mógłby zostawić Jackowi taki liścik?
W drodze powrotnej do domku Vareny przepatrzyłam kilka uliczek w poszukiwaniu kartonów. Szczególnie zainteresowała mnie uliczka pomiędzy salonem z prezentami i sklepem meblowym.
Była czysta, przynajmniej jak na taką uliczkę, i znalazłam tam kilka zupełnie przyzwoitych kartonów, zanim jeszcze na dobre zaczęłam poszukiwania. W głębi stał kubeł na śmieci; byłam pewna, że przeszukała go policja, ponieważ był podejrzanie pusty. Karton po lodówce, który służył za schronienie Christopherowi Simsowi, także zniknął, zapewne zawłaszczony przez policję.
Spojrzałam ku obu wylotom uliczki. Z jednej strony łączyła się z Main Street i każdy, kto jechał na wschód, mógł w nią zajrzeć i dostrzec każdego, kto na niej był, chyba że ten ktoś schował się w zagłębieniu muru, tam, gdzie wcześniej stał karton Simsa.