Musiałam stawić czoło faktowi, że strona, którą wysłano do Roya Costimigli i którą przejął Jack, niemal na pewno pochodziła z księgi Anny. Ale to jeszcze wcale nie musiało znaczyć, że Anna to Summer Dawn Macklesby, powtarzałam sobie.
To, że księga znajdowała się w domu Dilla, być może zwiększało prawdopodobieństwo, że przesyłkę dla Roya przygotował ktoś inny niż Meredith Osborn. Tak przynajmniej myślałam. Ale żałowałam, że nie znalazłam tej księgi gdziekolwiek indziej.
Jeśli to Anna była uprowadzoną dziewczynką, Diii mógł być rozdarty między dwoma sprzecznymi pragnieniami: żeby zadośćuczynić rodzinie Summer i zachować ukochaną córkę. A jeśli to jego szalona żona porwała małą, a Diii domyślił się tego dopiero ostatnio? Wychowywał Annę jak własną córkę przez całe osiem lat.
Ale jeżeli pierwsza żona Dilla porwała Summer Dawn, co stało się z ich biologicznym dzieckiem?
Kiedy łączyłam buciki Anny w pary i ustawiałam je na półkach w szafce, za parą kaloszków zobaczyłam znajomą niebieską okładkę. Zmarszczyłam brwi, ukucnęłam i sięgnęłam w głąb szafki; w końcu udało mi się wetknąć palec między książkę a tylną ścianę. Wydobyłam znalezisko i odwróciłam je, żeby przeczytać napis na okładce.
Była to kolejna księga pamiątkowa.
Otworzyłam ją, mając głęboką nadzieję, że Anna napisała na niej swoje imię i nazwisko. Nic z tego. Księga nie była podpisana.
– Cholera jasna! – powiedziałam głośno.
Kiedy byłam mała i dostawałam nową księgę pamiątkową, szkolne tableau czy jakkolwiek to nazwać, zawsze zaczynałam od podpisania się na pierwszej stronie.
Jedna z tych ksiąg musiała należeć do Anny. Jeśli podstawowe założenie Jacka było trafne, jeśli osoba, która wysłała stronę z pierwszej z nich do Roya, nie była jakimś szaleńcem, druga księga była księgą Evy albo Kristy. A przesyłkę przygotował ktoś bardzo im bliski. Ktoś z najbliższej rodziny. Rodzic.
W trzeciej sypialni Diii urządził sobie gabinet. Było tam oprawione w ramki jego zdjęcie z maleńkim dzieckiem – założyłam, że z Anną. Zrobiono je najwyraźniej w szpitalu, Anna była jeszcze noworodkiem. Tyle że dla mnie wszystkie niemowlęta wyglądają mniej więcej tak samo i maleństwo, w które Diii wpatrywał się rozkochanym wzrokiem, równie dobrze mogło być Anną, jak kimś zupełnie innym. Dziecko było zawinięte w kocyk.
Moją reakcją na problem było sprzątanie, szorowanie i zamartwianie się. Porządkowałam, ścierałam kurze, odkurzałam, przemywałam i polerowałam; działanie dobrze mi zrobiło. Ale nie wyjaśniło niczego.
Kiedy raz jeszcze weszłam do pokoju Anny, żeby odłożyć na miejsce lalkę Barbie, którą znalazłam w kuchni, przyjrzałam się uważniej jej kolekcji oprawionych zdjęć. Jedno z nich przedstawiało kobietę, która na pewno była pierwszą żoną Dilla i matką Anny. Kobieta była pulchna, z dużym biustem, podobnie jak Varena, i tak jak ona miała brązowe włosy i niebieskie oczy. Oprócz tego powierzchownego podobieństwa w niczym nie przypominała mojej siostry. Wpatrzyłam się w zdjęcie, próbując odgadnąć charakter żony Dilla na podstawie tego portretu. Czy w sposobie, w jaki trzymała szczeniaczka na kolanach, nie było jakiegoś napięcia, cichej desperacji? Czyjej uśmiech nie był wymuszony, nieszczery?
Pokręciłam głową. Ta fotografia nigdy nie przyciągnęłaby mojej uwagi, gdybym nie wiedziała, że uwieczniona na niej kobieta popełniła samobójstwo. Tyle rozpaczy – tak dobrze ukrytej. Diii ma niezrównoważoną psychicznie matkę i ożenił się z niezrównoważoną psychicznie dziewczyną. Przeraziłam się, że być może także w Varenie zobaczył coś, czego my nie podejrzewamy, jakąś utajoną wewnętrzną słabość, która go w niej pociąga albo sprawia, że Diii dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ale nie, moim zdaniem Varena jest osobą stanowczą i przy zdrowych zmysłach, a przecież najmniejsze objawy niezrównoważenia u innych wykrywam jak najczulszy detektor.
Na widok ubrań Vareny zajmujących połowę szafy Dilla oraz jej porcelany w jego kredensie poczułam się dziwnie. Naprawdę się do niego wprowadziła. Ta intymność uświadomiła mi, jak wiele straciłaby moja siostra, gdyby się okazało, że Anna nie jest córką Dilla – oczywiście wybuchłby straszny skandal… bezlitośnie nagłośniony przez media, nieoszczędzający nikogo. Wzdrygnęłam się. Wiedziałam, jak to może wpłynąć na dalsze życie.
A ślub był coraz bliżej. Został już jeden dzień.
Z ociąganiem wróciłam do gabinetu Dilla i otworzyłam szafkę na akta. Wcześniej włożyłam nową parę jednorazowych gumowych rękawiczek. Nie zdjęłam ich, niech to zaświadczy o moim poczuciu winy.
Musiałam to zrobić.
Diii jest mężczyzną dobrze zorganizowanym, toteż szybko odnalazłam teczkę z napisem: „Anna – pierwszy rok życia”. Kolejne lata miały oddzielne teczki, a w każdej znajdowały się rysunki dziewczynki, jej zdjęcia i zapiski zabawnych rzeczy, które powiedziała lub zrobiła. Teczki z lat szkolnych pękały w szwach od wyników testów i świadectw.
Dla mnie najważniejszy był pierwszy rok życia Anny. Teczka zawierała jej akt urodzenia, świadectwa szczepień, album dziecięcy i kilka negatywów w białej kopercie, podpisanej „Malutka przyszła na świat”. Charakter pisma nie należał do Dilla. W teczce nie było nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób potwierdzić tożsamość Anny. Żadnej wzmianki o grupie krwi ani cesze szczególnej dziecka. Na zaświadczeniu ze szpitala widniały ślady stopek Anny, odbite w czarnym tuszu. Zapytam Jacka, czy państwo Macklesby mają ślady Summer Dawn. Jeśli kontur jej stopki jest zupełnie inny od konturu stopy Anny, będzie to chyba o czymś świadczyło?
Ślepa uliczka. Trop donikąd.
Nagle przypomniałam sobie o negatywach. Gdzie są rodzinne albumy ze zdjęciami?
Znalazłam je w przeszklonej szafce w salonie, błogosławiąc uporządkowanie Dilla. Były poukładane według lat i opatrzone etykietami.
Szybko wyciągnęłam ten zawierający zdjęcia z roku narodzin Anny. Oto i fotografie: czerwony noworodek trzymany przez lekarza, umazany krwią i innymi wydzielinami, z ustami otwartymi do krzyku; maleństwo w ramionach ubranego w fartuch i maskę chirurgiczną Dilla, obrócone okrągłą pupką w stronę obiektywu – to zdjęcie zrobiła pewnie pielęgniarka. W rogu zdjęcia zobaczyłam ledwie widoczną twarz kobiety, którą znałam już z fotografii w pokoju Anny. To była jej matka, Judy.
A na pupie noworodka widniało duże brązowe znamię.
To był dowód, prawda? Patrzyłam na zdjęcie zrobione bezsprzecznie na porodówce, było na nim bezdyskusyjnie nowo narodzone dziecko Dilla i jego żony Judy. To dziecko, na kolejnym zdjęciu w objęciach kobiety z fotografii znanej mi z pokoju Anny, było niezaprzeczalnie prawdziwą Anną Kingery.
Euforia wywołana faktem, że znalazłam coś pewnego, pomogła mi uporać się z poczuciem winy, które czułam, wyciągając zdjęcie z albumu. Schowałam je do torebki, odłożywszy wcześniej album na miejsce.
Dokończyłam sprzątanie, obejrzałam efekt i uznałam, że jest zadowalający. Wyniosłam śmieci do kubłów, zamiotłam schody od frontu i od ogrodu. Skończyłam. Poszłam odstawić miotłę.
W kuchni stał Diii.
W rękach miał plik poczty, którą właśnie przeglądał. Kiedy miotła uderzyła o podłogę, szybko podniósł wzrok.
– Cześć, Lily, naprawdę wielkie dzięki za pomoc – powiedział. Uśmiechnął się do mnie. Jego nijaka, pospolita twarz promieniowała szczerą życzliwością. – Wystraszyłem cię? Myślałem, że słyszałaś, jak wjeżdżam do garażu.
Najwidoczniej wszedł tylnymi drzwiami, kiedy zamiatałam schody od frontu.
Nadal spięta, schyliłam się, żeby podnieść miotłę; na szczęście przez tę chwilę nie widział mojej twarzy. Szybko odzyskałam równowagę.
– Spotkałem na mieście Varenę – ciągnął, kiedy się wyprostowałam i ruszyłam do szafki na szczotki. – Nie mogę uwierzyć, że po tak długim czekaniu to już jutro się pobieramy!