Wykręciłam ściereczkę do mycia naczyń i starannie rozwiesiłam ją na przegrodzie oddzielającej komory zlewu.
– Nawet na mnie nie spojrzysz, Lily? Odwróciłam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Lily, wiem, że nigdy nie byliśmy sobie szczególnie bliscy. Ale nie mam siostry i miałem nadzieję, że ty będziesz dla mnie jak siostra.
Poczułam niesmak. Emocjonalne apele to kiepski sposób na budowanie relacji.
– Nie masz pojęcia, jakie to zawsze było trudne dla Vareny. Zmarszczyłam brwi.
– Co takiego?
– Bycie twoją siostrą.
Wzięłam głęboki oddech. Bezradnie podniosłam ręce. Jakaś podpowiedz?
– Zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że ci powiedziałem. – Pokręcił głową, zdziwiony własną śmiałością. – Zawsze czuła się gorsza, nie tak ładna, nie tak zdolna jak ty.
To już nie miało żadnego znaczenia. Nie miało znaczenia od dobrej dekady.
– Varena – zaczęłam; mój głos zdradzał zniecierpliwienie – Varena jest dorosłą kobietą. Już od lat nie jesteśmy nastolatkami.
– Najwidoczniej młodsze siostry z tego nie wyrastają. A przynajmniej Varena. Zawsze czuła się tylko dodatkiem. Dla twoich rodziców. Dla twoich nauczycieli. Dla twoich chłopaków.
Co to za bzdury? Zmierzyłam Dilla lodowatym spojrzeniem.
– A kiedy zostałaś zgwałcona…
To muszę mu przyznać: dał radę i wypowiedział to na głos.
– …i uwaga wszystkich skupiła się na tobie, a ty chciałaś, żeby wszyscy jak najszybciej dali ci święty spokój, myślę, że Varena poczuła coś w rodzaju… satysfakcji.
Co mogło wywołać wyrzuty sumienia.
– I oczywiście zaraz dopadły ją wyrzuty sumienia, że mogła w ogóle pomyśleć, że to ci się choćby w najmniejszej części należało.
– Do czego ty właściwie zmierzasz, Diii?
– Nie cieszysz się, że tu jesteś. Że przyjechałaś na nasz ślub. Nie cieszysz się ze szczęścia swojej siostry.
Nie widziałam związku między tymi dwiema sprawami. Miałam merdać ogonem z powodu ślubu Vareny… bo poczuła się winna, kiedy mnie zgwałcono? Nie byłam uprzedzona do Dilla Kingery, więc spróbowałam prześledzić jego tok myślenia.
Pokręciłam głową. Nie, to się nie trzymało kupy.
– Skoro Varena chce cię poślubić, cieszę się, że to robi – powiedziałam ostrożnie. Nie zamierzałam przepraszać za to, jaka jestem, jaka się stałam.
Diii spojrzał na mnie. Westchnął.
– Chyba dobre i to – powiedział z cierpkim uśmiechem. Chyba tak.
– A co z tobą? – zapytałam. – Miałeś niezrównoważoną żonę. Twoja matka też nie jest całkiem przewidywalna. Mam nadzieję, że nie dopatrzyłeś się czegoś podobnego u Vareny. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
– Umiesz dołożyć, Lily, słowo daję! – powiedział, kręcąc głową. Najwyraźniej wcale go to we mnie nie ujęło. – Rzadko się odzywasz, ale jak już coś powiesz, to idziesz na całość. Twoi rodzice chyba od dwóch lat łamią sobie głowy, jak zadać mi to pytanie.
Czekałam na odpowiedź.
– Nie – powiedział, teraz już zupełnie serio. – Nie dopatrzyłem się u Vareny niczego takiego. Ale to właśnie z tego powodu spotykałem się z nią tak długo. To dlatego tak przeciągałem narzeczeństwo. Musiałem mieć pewność. Ze względu na siebie, ale zwłaszcza ze względu na Annę. Uważam, że Varena jest najbardziej zrównoważoną kobietą, jaką w życiu spotkałem.
– Czy twoja żona kiedykolwiek groziła, że skrzywdzi Annę?
Zbladł jak prześcieradło. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko pobladł.
– Co…? Jak…? – wykrztusił.
– Czy zanim się zabiła, groziła, że skrzywdzi Annę? Czułam się jak kobra, a on był jak mysz.
– Co takiego słyszałaś? – wyrzucił z siebie.
– Nic, to tylko domysły. Próbowała skrzywdzić małą?
– Proszę, idź już – powiedział w końcu. – Lily, idź już, proszę.
Bez wątpienia dobrze to rozegrałam. Co za mistrzowskie przesłuchanie! Diii i ja byliśmy dla siebie jednakowo nieprzyjemni, pomyślałam, a może nawet ja zdobyłam przewagę, ponieważ wspomniałam o czymś nowym, o czymś, co nie było powszechnie wiadome w Bartley – przynajmniej sądząc z reakcji Dilla.
Mogę się założyć, że Diii i Varena nigdy mnie nie zaproszą, żebym spędziła z nimi wakacje.
Wyglądało na to, że pierwsza żona Dilla, przynajmniej w jego mniemaniu, była zdolna do tego, żeby skrzywdzić własne dziecko. A strona 23 została wyrwana z księgi pamiątkowej, która najprawdopodobniej należała do Anny.
Zrozumiałam, co znaczy słowo „struty”. Próbowałam się pocieszyć myślą o znamieniu Anny. Przynajmniej udało mi się ustalić jeden fakt.
Wyjeżdżając z podjazdu Dilla, uświadomiłam sobie, że nie mam ochoty wracać do domu.
Zaczęłam bez celu jeździć po ulicach – echo szczenięcych lat, kiedy „przejeżdżanie się po okolicy” było uznaną rozrywką – i nie zastanawiałam się, co robię, dopóki nie zaparkowałam przy głównym placu miasta.
Weszłam do salonu meblowego; zamykające się za mną drzwi wprawiły w ruch dzwoneczek. Mary Maud Plummer wklepywała coś do komputera za wysokim kontuarem ustawionym pośrodku sklepu. Miała okulary do czytania zsunięte na sam czubek nosa i służbowy wyraz twarzy, kompetentny, bez cienia figlarności.
– W czym mogę pomóc? – zapytała i dopiero wtedy oderwała wzrok od ekranu. – Lily! – zawołała wesoło, a jej twarz momentalnie się odmieniła.
– Wybierzmy się na przejażdżkę – zaproponowałam. – Mam samochód.
– Mama ci pożyczyła? – Mary Maud zaniosła się chichotem. Rozejrzała się po pustym sklepie. – Może faktycznie mogłabym się urwać? Emory! – zawołała.
Z ciemności zalegających w głębi sklepu niczym chudy jasnowłosy duch wynurzył się Emory Osborn.
– Dzień dobry, panno Bard – powiedział słabym głosem.
– Emory, czy mógłbyś popilnować sklepu, kiedy wyskoczę na lunch? – zapytała Mary Maud łagodnym, poważnym głosem, jakim się mówi do dzieci opóźnionych w rozwoju. – Jerry i Sam pewnie za chwilę będą z powrotem.
– Jasne – odpowiedział Emory.
Wyglądał tak, jakby silniejszy podmuch wiatru mógł go porwać.
– Dzięki. – Mary Maud wyłowiła swoją torebkę ukrytą gdzieś za kontuarem.
Kiedy oddaliłyśmy się na tyle, że Emory nie mógł nas usłyszeć, Mary Maud wymruczała:
– W ogóle nie powinien był przychodzić dzisiaj do pracy. Ale przyjechała jego siostra i od razu zajęła się domem, więc chyba po prostu nie miał nic lepszego do roboty.
Wyszłyśmy drzwiami od frontu jak dwie uczennice wymykające się na wagary. Zauważyłam, na jak profesjonalną i zadbaną kobietę wygląda Mary Maud w białym zimowym kostiumie, stanowiąc przy tym jaskrawy i nieprzyjemny kontrast dla mnie, ubranej w dres.
– Sprzątałam dom Dilla – usprawiedliwiłam się, nagle się zawstydziwszy. Chyba od lat nie zdarzyło mi się przepraszać za swój wygląd.
– Tym się teraz zajmujesz zawodowo? – zapytała Mary Maud, kiedy wsiadłyśmy do samochodu. – Tak – potwierdziłam beznamiętnie.
– O rany, kto by się spodziewał, że ja skończę, sprzedając meble, a tyje czyszcząc! Obie pokręciłyśmy głowami.
– Na pewno jesteś świetna w tym, co robisz – stwierdziła rzeczowo Mary. Poczułam się zaskoczona i dziwnie wzruszona.
– Na pewno sprzedajesz mnóstwo mebli – powiedziałam i poczułam jeszcze większe zaskoczenie, odkrywszy, że naprawdę tak myślę.
– Nieźle sobie radzę – odpowiedziała po prostu. Popatrzyła na mnie i jej twarz zmarszczyła się w uśmiechu. – Wiesz, Lily, czasem normalnie nie mogę uwierzyć, że już dorosłyśmy!