– Poradzę sobie.
– Skoro tak… to po prostu znakomicie! – stwierdziła mężnie Varena, najwyraźniej uświadomiwszy sobie, że nie ma innego wyboru, niezależnie od swoich obiekcji.
A ja miałam pewną praktykę: kiedyś przez całe popołudnie i wieczór zajmowałam się czwórką dzieci Althausow, gdy Jay Althaus miał wypadek samochodowy, a Carol musiała pojechać do szpitala. Obie pary dziadków przebywały wówczas poza miastem, a Carol, która do mnie zadzwoniła, była oszalałą z niepokoju, przerażoną i godną współczucia żoną i matką.
Miałam więc okazję się dowiedzieć, jak się zmienia pieluchy i kąpie dziecko, a najstarszy synek Althausow pokazał mi, jak podgrzać butelkę. Żadna ze mnie Mary Poppins, ale kiedy rodzice wrócą z przyjęcia, dzieciaki będą żywe, nakarmione i czyste.
Varena dzwoniła właśnie do Lou O'Shea, żeby przekazać jej dobre wieści.
– Chętnie się tego podejmie – mówiła, nadal starając się ukryć zdumienie. – O której powinna u was być? Szósta? Będą już najedzone? Jasne, w porządku. Będzie Anna, Krista, twój synek… Poważnie? O Boże. Poczekaj, spytam ją.
Varena zasłoniła słuchawkę ręką. Bardzo się starała wyglądać beztrosko i radośnie.
– Lily, Lou mówi, że zgodzili się wziąć do siebie także dzieci Osbornów. Wtedy jeszcze myśleli, że Shelley przyjdzie ze swoim chłopakiem.
Shelley to ta nastolatka z grypą.
Zrobiłam głęboki, oczyszczający wdech, jak na kursie karate przed przystąpieniem do wykonywania moich kata.
– Nie ma sprawy – powiedziałam.
– Na pewno?
Ograniczyłam się do skinięcia głową.
– Lily mówi, że nie ma sprawy – wyszczebiotała Varena do telefonu. – Jasne, że tak, to przecież góra trzy godziny, a pewnie raczej dwie, i będziemy tylko kilka przecznic dalej.
Najwyraźniej Lou też się zaniepokoiła na myśl, że będę się zajmowała taką chmarą dzieci.
Rozległ się dzwonek do drzwi i moja matka pośpieszyła przez salon, żeby otworzyć. Usłyszałam jej okrzyk: „Witamy ponownie!”, kipiący takim entuzjazmem, że aż wzbudziło to moje podejrzenia. W rzeczy samej, wprowadziła do kuchni Jacka, z miną tak dumną i zadowoloną z siebie, jakby go wciągnęła do środka w ostatniej chwili, zanim zdążył uciec.
Bez zastanowienia zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do niego. Jack objął mnie i pocałował, ale był to pocałunek mówiący, że moi rodzice patrzą na niego ponad moimi ramionami.
– Dzień dobry, młody człowieku, miło pana widzieć. Już prawie straciliśmy nadzieję, że jeszcze pana zobaczymy przed wyjazdem – oświadczył jowialnie mój ojciec.
Jack miał na sobie flanelową koszulę w niebiesko-zieloną kratę i niebieskie dżinsy, a jego gęste włosy były sczesane gładko do tyłu i ściągnięte gumką na karku. Poklepałam go delikatnie po ramieniu i odsunęłam się od niego.
– W salonie widziałem całe mnóstwo prezentów – powiedział Jack do mojego ojca – zupełnie jakby wszyscy państwo wychodzili za mąż.
Uśmiechnął się i na jego twarzy nagle pojawiły się te ujmujące głębokie linie, łączące nos z kącikami wąskich, ruchliwych warg niczym nawiasy.
Matka, ojciec i Varena zaśmiali się, oczarowani jego uśmiechem tak samo jak ja. – I prawdę mówiąc, miałem nadzieję – ciągnął Jack – że może to także się nada.
– Ależ dziękuję! – powiedziała Varena, nie kryjąc zaskoczenia, i przyjęła niewielkie, opakowane w ozdobny papier pudełko, które Jack wyjął z kieszeni kurtki.
Kiedy się odwróciłam, żeby zobaczyć, jak Varena odpakowuje prezent, Jack objął mnie ramieniem w talii i przyciągnął do siebie, plecami do swojej piersi. Poczułam, jak kąciki moich ust mimowolnie drgnęły, i opuściłam wzrok na ręce, skrzyżowane pod biustem. Wzięłam głęboki oddech. Zmusiłam się, żeby się skupić na pudełku, które trzymała Varena.
Zdjęła pokrywkę. Z bibułki odwinęła starą srebrną łopatkę do ciasta, ślicznie grawerowaną. Kiedy podała ją nam do obejrzenia, zobaczyłam ozdobny napis „V K 1889”.
– Jest po prostu cudna! – zachwyciła się Varena bez cienia zakłopotania. – Gdzie ją znalazłeś?
– Miałem szczęście – odparł Jack. Napierał mocno na moją pupę. – Tak się złożyło, że byłem w sklepie z antykami i wpadła mi w oko.
Wyobraziłam sobie, jak pracują trybiki w głowie mojej matki. Wiedziałam, że uważa, że to zobowiązujący prezent. Taki prezent oznacza, że Jack zamierza się ze mną spotykać przynajmniej przez jakiś czas, skoro tak się postarał, żeby zrobić wrażenie na mojej rodzinie. Twarz mojego ojca rozjaśniła się (stanowczo zbyt jawnie), kiedy ta sama myśl przyszła mu do głowy.
Czułam się, jakbym uczestniczyła w jakimś plemiennym rytuale.
– Muszę ją położyć gdzieś na widoku, tak żeby wszyscy zauważyli – powiedziała Varena do Jacka, wyraźnie starając się dać mu do zrozumienia, jak bardzo się ucieszyła.
– Cieszę się, że ci się podoba – odpowiedział.
I zanim się obejrzałam, Jack Leeds siedział już przy stole w kuchni moich rodziców, przed nim stał talerz zupy i tosty z serem, a Varena i matka skakały wokół niego.
Kiedy zjadł, matka i Varena dosłownie wyrzuciły nas z kuchni, tak żebym nie mogła im pomagać przy zmywaniu. Jack wprawił je w osłupienie, proponując, że sam pozmywa. Odrzuciły jego propozycję z głupkowato rozanielonymi uśmiechami. Wsiadając do jego samochodu, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
– Chyba mnie zaakceptowali – powiedział Jack z poważną miną.
– Masz szczęście, że przeżyłeś.
Roześmiał się, ale zaraz przestał i spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, którego nie umiałam rozszyfrować. Włączył silnik.
– Dokąd jedziemy? Muszę być w pastorówce o osiemnastej – przypomniałam mu.
Matka i Varena od razu mu powiedziały, że zgłosiłam się na ochotnika do opieki nad dziećmi.
– Musimy porozmawiać – stwierdził.
W drodze do motelu milczeliśmy; Jack był nachmurzony i zamknięty w sobie. Z niepokojem zdałam sobie sprawę, że chyba się w tym wszystkim pogubiłam.
Kiedy skręciliśmy przy prezbiteriańskim kościele, pomyślałam o Kriście, Annie i Evie.
I niespodziewanie przypomniałam sobie, jak wybierałam się do swoich koleżanek na dziewczyńskie wieczory z nocowaniem, kiedy byłam jeszcze mała. Zabierałam wtedy ze sobą całą walizkę rzeczy, wszystko, co mogło nam się przydać – do wspólnej zabawy, oglądania albo obgadania.
Jak na przykład księga pamiątkowa.
ROZDZIAŁ 7
Jack przeniósł się do innego pokoju, bo w łazience przy tym, który zajmował poprzednio, trzeba było naprawić uszkodzone podczas włamania okno.
Kiedy weszliśmy do środka, byłam już bardzo spięta, a gdy Jack usiadł na fotelu obitym sztuczną skórą, natychmiast włączyły mi się wszystkie mechanizmy obronne. Przysiadłam na brzegu drugiego fotela naprzeciw i spojrzałam na niego czujnie.
– Widziałem cię wczoraj wieczorem – powiedział bez żadnych wstępów.
– Gdzie? Westchnął.
– Na randce z twoim dawnym chłopakiem.
Wstrzymałam oddech, żeby opanować nagły przypływ wściekłości. Zacisnęłam palce na podłokietnikach pieprzonego pomidorowego fotela.
– Wróciłeś do miasta wcześnie i nie zadzwoniłeś do mnie. Zrobiłeś to specjalnie, żeby mnie szpiegować?
Plecy mu zesztywniały. On też zacisnął palce na swoich podłokietnikach.
– Oczywiście, że nie! Tęskniłem za tobą, Lily. Dosyć szybko uporałem się z tym, co miałem do zrobienia, i całe popołudnie jechałem tutaj. A kiedy wróciłem, zobaczyłem cię na kolacji z tym gliną.