– Całowaliśmy się, Jack? – Nie.
– Trzymaliśmy się za ręce? – Nie.
– Patrzyłam na niego czule? – Nie.
– A on wyglądał na uszczęśliwionego? – Nie.
Jack spuścił głowę i potarł czoło końcami palców.
– Chętnie ci opowiem, jak wyglądała moja ostatnia randka z Chandlerem McAdoo, Jack. – Pochyliłam się na tyle nisko, że musiał spojrzeć mi w oczy albo stchórzyć. – To było siedem lat temu, w tym fatalnym okresie. Od dwóch miesięcy byłam z powrotem w Bartley. Chandler i ja wybraliśmy się do kina, a potem pojechaliśmy nad jezioro, tak jak za dawnych czasów.
Jack nawet nie mrugnął. Słuchał mnie uważnie, wiedziałam o tym.
– No więc siedzieliśmy sobie nad jeziorem, Chandler miał ochotę mnie pocałować, a ja miałam ochotę znów poczuć się prawdziwą kobietą, więc się nie broniłam. Nawet mi się podobało… umiarkowanie. Pozwoliliśmy sobie na trochę więcej i Chandler podciągnął mi bluzkę. Jesteś ciekaw, co było dalej, Jack? Chandler zaczął płakać. Blizny były wtedy jeszcze całkiem świeże, czerwone. Rozpłakał się na widok mojego ciała. Od tamtego czasu nie widzieliśmy się przez siedem lat.
W zimnym pokoju motelowym zapadła ciężka cisza.
– Wybacz mi – odezwał się w końcu Jack. Wypowiedział to z absolutnym przekonaniem, a nie jakby powtarzał towarzyską formułę. – Wybacz mi.
– Przecież ani przez chwilę nie wierzyłeś, że cię oszukuję za plecami. – Nie?
Wyglądał, jakby był trochę rozbawiony, a trochę zły.
– Wręczyłeś Varenie prezent, zanim zapytałeś mnie o wczorajszy wieczór – odparłam. – Od samego początku wiedziałeś, że wcale nie zamierzasz… się ze mną rozstać. – Omal nie powiedziałam „zerwać ze mną”, ale wydało mi się to zbyt dziecinne.
Twarz Jacka nagle zastygła, jakby doznał jakiegoś objawienia.
Spojrzał na mnie.
– Jak on mógł płakać? – zapytał. – Jesteś taka piękna.
Ciągle milczałam, ale teraz z innego powodu. Jack jeszcze nigdy nie powiedział mi czegoś podobnego.
– Nie lituj się nade mną – poprosiłam cicho.
– Lily, powiedziałaś przed chwilą, że wcale w ciebie nie zwątpiłem. A teraz ja ci mówię, że dobrze wiesz, że litość jest ostatnią rzeczą, jaką do ciebie czuję.
Leżał przytulony do moich pleców, obejmując mnie jedną ręką. Wiedziałam, że nie śpi. Spojrzałam na zegarek: miałam jeszcze półtorej godziny.
Nie chciałam teraz myśleć o Summer Dawn. Nie chciałam też myśleć o wszystkich ofiarach śmiertelnych, które znaczyły drogę do jej odzyskania.
Chciałam dotykać Jacka. Chciałam zanurzyć palce w jego włosach. Chciałam umieć czytać w jego myślach.
Ale Jack miał zadanie do wykonania i najbardziej na świecie chciał odwieźć Summer Dawn do jej rodziców. Obejmował mnie ramieniem i od czasu do czasu całował w kark, ale jego myśli poszybowały już gdzie indziej, a moje musiały podążyć za nimi.
Chcąc nie chcąc, zaczęłam mu opowiadać, co znalazłam: dwie księgi pamiątkowe, jedną całą, a jedną pozbawioną strony 23, w pokoju Anny Kingery; w pokoju Evy Osborn księgi brakowało. Powiedziałam mu, że Eva Osborn była ostatnio u doktora i że nie zdążyłam się jeszcze dowiedzieć, czy Anna także. Opowiedziałam mu o matce Anny… czy też o kobiecie, którą uważaliśmy za matkę Anny. Wyjęłam z torebki szczotkę do włosów w plastikowym worku oraz zdjęcie nowo narodzonej Anny i położyłam je obok jego aktówki.
Kiedy skończyłam, odwróciłam się do niego. Nie wiem, co wyczytał z mojej twarzy, zaklął tylko pod nosem i odwrócił wzrok.
– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytałam, żeby zetrzeć ten wyraz z jego twarzy.
– Tak jak mówiłem, ten wyjazd to była strata czasu – powiedział bez szczególnego rozdrażnienia. Domyśliłam się, że prywatni detektywi często natrafiają na ślepy trop. – Ale dziś rano wpadłem na komisariat i zabrałem Chandlera i jego kumpla o imieniu Roger na kawę i pączki. A ponieważ byłem kiedyś gliną, a oni chcieli mi udowodnić, że policjanci z małego miasteczka mogą być tak samo bystrzy jak ci z wielkiego miasta, byli nawet dosyć rozmowni.
Odgarnęłam mu włosy z twarzy i pokiwałam głową na znak, że go słucham. Nie chciałam mu uświadamiać, że nic by mu nie powiedzieli, gdyby Chandler nie sprawdził go już wcześniej i nie wybadał mnie na jego temat.
– Powiedzieli mi, że rurką znalezioną w uliczce z całą pewnością zamordowano lekarza i pielęgniarkę – opowiadał Jack. – I nie było na niej odcisków palców Christophera Simsa. Rurka jest z wierzchu zardzewiała; ktoś przetarł ją jakąś ścierką, żeby ją wyczyścić, ale nie za dobrze mu poszło. Zostawił częściowy odcisk, który nie pasuje do odcisków Simsa. Sims nadal siedzi w areszcie za kradzież, ale w najbliższym czasie raczej na pewno nie zostanie oskarżony o morderstwo.
– Powiedział coś rozsądnego?
– Nie bardzo. Zeznał, że wiele osób odwiedziło go w jego nowym domu, przez który trzeba chyba rozumieć uliczkę między sklepami. To lokalizacja, która łączy go ze wszystkimi ojcami zamieszanymi w tę sprawę. Jess O'Shea przyszedł do niego jako duszpasterz, Emory pracuje w Makepeace Furniture, który przylega tyłem do tej uliczki, a apteka Kingery'ego jest zaledwie przecznicę dalej.
– Zauważyłam.
– Wiem – powiedział i przysunął się, żeby mnie pocałować.
Objęłam go za szyję; pocałunek trwał dłużej, niż Jack to sobie zamierzył.
– Znowu cię pragnę – powiedział niskim, chrapliwym głosem.
– Zauważyłam – przysunęłam się do niego jeszcze bliżej. – Ale ślub jest już jutro. Opowiem ci o moich planach na wieczór. Będę się zajmowała wszystkimi dziećmi naraz – Eva, maleństwem, Kristą, Lukiem i Anną – w domu pastorostwa O'Shea i mam nadzieję, że dowiem się czegoś od dzieciaków albo coś tam znajdę.
– Dokąd się wybierają ich rodzice?
– Na przyjęcie. To impreza dla par, więc cieszę się, że mnie ominie.
– Kto miał być twoim partnerem? – zapytał Jack.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mój wspaniałomyślny gest sprawi kłopot gospodyni przyjęcia, która będzie musiała inaczej usadzić gości.
– Nie wiem – przyznałam. – Chyba drużba Dilla, Berry Duff.
– Był częstym gościem u ciebie w domu?
– Skąd! I wydaje mi się, że wrócił do siebie zaraz po próbnym przyjęciu ślubnym. Jeśli dobrze pamiętam, przyjedzie do Bartley dzisiaj i zatrzyma się gdzieś na mieście, pewnie w tym motelu.
– Spodobałaś mu się.
– Jasne, jestem dziewczyną marzeń każdego faceta – powiedziałam i usłyszałam, że w moim głosie pojawił się ostry ton, ale nie umiałam się powstrzymać.
– A on ci się podoba?
O co mu, do cholery, chodzi?!
– Jest dosyć sympatyczny – stwierdziłam.
– Mogłabyś z nim być – powiedział. Jego błyszczące, brązowe oczy wpatrywały się w moje. Nie mrugał.
– On nie wciągałby cię w aferę taką jak ta.
– Hmm – odparłam z namysłem. – Berry jest naprawdę przystojny… i ma własną farmę. Varena powiedziała mi, że ma fantastyczny dom. A jego ogród jest częścią wiosennej trasy po najpiękniejszych ogrodach Arkansas.
Przez sekundę Jack dosłownie mienił się na twarzy. A potem rzucił się na mnie. Przytrzymał mnie za ramiona i przygniótł własnym ciałem.
– Droczysz się ze mną, sprzątaczko?
– A jak myślisz, detektywie?
– Myślę, że teraz jesteś dokładnie tam, gdzie twoje miejsce – powiedział i pochylił się, żeby mnie pocałować.
– Jack – odezwałam się po chwili. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Tak?
– Nigdy więcej mnie nie przytrzymuj. Błyskawicznie przeturlał się z powrotem na łóżko i podniósł ręce w geście kapitulacji.