Выбрать главу

Uświadomiłam sobie, że Lukę najprawdopodobniej też nosi jeszcze pieluchy.

Pastorostwo zawołali, że już wychodzą, i uciekli z domu pełnego dzieciarni, a ja wrzuciłam myjkę do kosza na brudną bieliznę i spojrzałam na zegarek. Najwyższy czas przewinąć Jane.

Usadziłam Luke'a przed telewizorem na drugim końcu salonu, gdzie oglądał sobie bożonarodzeniową kreskówkę i dalej komunikował się z Marsem. Postanowił usiąść prawie pod samą choinką. Migotanie lampek zupełnie mu nie przeszkadzało.

Dziewczynki poszły za mną do dziecinnego pokoju. Eva z poczucia przynależności, bo mała była jej siostrą, Krista z nadzieją, że zobaczy kupę i będzie mogła komentować na żywo, jakie to obrzydliwe, a Anna w oczekiwaniu na to, z której strony powieje wiatr.

Wzięłam czystą jednorazową pieluszkę, położyłam niemowlę na stoliku do przewijania i rozpoczęłam żmudny i skomplikowany proces rozpinania pajacyka Jane w kroku. Przypominając sobie, w jaki sposób przewijałam maleństwo Althausów, odkleiłam przylepce zużytej pieluchy, podniosłam Jane za nóżki, zdjęłam brudną pieluchę, z pojemnika przy przewijaku wyjęłam wilgotną chusteczkę, przemyłam nią, co trzeba, i podłożyłam pod Jane czystą pieluchę. Jej przód przełożyłam między jej maleńkimi nóżkami, zakleiłam przylepce i z powrotem włożyłam malej pajacyk, tylko raz myląc się przy zapinaniu zatrzasków.

Trzy dziewczynki uznały, że to straszna nuda. Przyglądałam się, jak odmaszerowują do pokoju Kristy. Z pozoru były do siebie podobne, a jednak bardzo się różniły. Wszystkie miały po osiem lat, plus minus kilka miesięcy, były mniej więcej tego samego wzrostu, z tolerancją do kilku centymetrów, wszystkie też miały brązowe oczy i włosy. Ale włosy Evy były długie i wyglądały tak, jakby je ktoś zakręcił lokówką; Eva była chuda i blada. Krista, pulchna i rumiana, miała krótkie, gęste i ciemniejsze włosy i wykazywała większą stanowczość. Jej wystająca szczęka znamionowała silną wolę. Anna miała jasnobrązowe włosy do ramion, średnią budowę ciała i uśmiech w pogotowiu.

Jedna z tych trzech dziewczynek nie była osobą, za którą się uważała. Jej rodzice nie byli ludźmi, których zawsze uważała za swoich rodziców. Jej dom tak naprawdę nie był jej domem, należała do innej rodziny. Nie była najstarszym dzieckiem, tylko najmłodszym. Całe jej życie było kłamstwem.

Zaczęłam się zastanawiać, co porabia Jack. Miałam nadzieję, że cokolwiek to jest, Jack nie da się na tym przyłapać.

Poszłam z niemowlęciem do salonu. Lukę nadal był pochłonięty kreskówką, ale kiedy weszłam, odwrócił się i poprosił o coś do jedzenia.

Ze skrupulatnością niezbędną przy opiece nad dziećmi umieściłam Jane w jej foteliku i przypięłam ją pasami, żeby nie wypadła, po czym przyniosłam Luke'owi banana z pogrążonej w chaosie kuchni.

– Chcę chipsy. Nie lubię nanów – oświadczył. Łagodnie westchnęłam.

– Jeśli zjesz banana, dam ci trochę chipsów – powiedziałam najbardziej dyplomatycznie, jak potrafiłam. – Ale dopiero po kolacji. Kolacja będzie już za chwilę.

– Proszę pani! – zapiszczała Eva. – Proszę przyjść nas zobaczyć!

Ignorując marudzenie Luke'a na temat bananów, ruszyłam korytarzem w stronę pokoju, który zapewne należał do Kristy, sądząc po liczbie znaków na drzwiach zabraniających Luke'owi wchodzić do środka.

Nawet nie przypuszczałam, że można się tak odstawić w tak krótkim czasie. Krista i Anna miały makijaż jak pacynki i paradne stroje: tiulowe spódniczki, kapelusze z piórami i miniaturowe wysokie obcasy. Siedząca na łóżku Kristy Eva była wystrojona znacznie skromniej i nie umalowała się w ogóle.

Patrzyłam na upiornie wypacykowane twarze Kristy i Anny i przeżywałam chwile grozy, zanim sobie nie uświadomiłam, że wszystkie te akcesoria znajdowały się w pokoju Kristy, co znaczy, że była to zabawa dozwolona.

– Wyglądacie… uroczo – powiedziałam, nie mając pojęcia, jak powinna wyglądać moja reakcja. – Ja jestem najładniejsza! – oświadczyła z naciskiem Krista.

Jeśli podstawowym kryterium była ilość makijażu, miała rację.

– A dlaczego pani się nie maluje? – zapytała Eva. Wszystkie trzy otoczyły mnie kołem i przyjrzały się badawczo mojej twarzy.

– Ma pomalowane rzęsy – uznała Anna.

– I to czerwone? Róż? – Krista oglądała moje policzki.

– Cień do powiek! – zawołała triumfalnie Eva.

– Więcej nie zawsze znaczy lepiej – powiedziałam, ale mój głos był głosem wołającego na puszczy.

– Gdybyś się mocniej umalowała, byłabyś piękna, ciociu Lily – stwierdziła Anna ku mojemu zaskoczeniu.

– Dziękuję. Lepiej pójdę sprawdzić, co u małej.

Lukę zdążył jej rozpiąć pajacyk i ściągnąć go z nóżek. Właśnie pochylał się nad nią z ostrymi nożyczkami do paznokci.

– Co robisz, Lukę? – zapytałam, kiedy odzyskałam oddech.

– Pomagam – powiedział radośnie. – Chcę jej obciąć paznokcie. Wzdrygnęłam się.

– To miło, że chcesz mi pomóc. Ale musisz poczekać, aż tatuś Jane wróci i powie, czy chce, żebyś to zrobił, czy nie.

Sądziłam, że to dość dyplomatyczne postawienie sprawy.

Lukę upierał się jednak, że Jane ma za długie paznokcie u nóg, które zagrażają jej życiu i dlatego muszą zostać obcięte natychmiast.

Ten dzieciak zaczynał budzić moją coraz większą antypatię.

– Słuchaj no – powiedziałam cicho, ucinając dalszą dyskusję. Zamilkł natychmiast. Wyglądał na wystraszonego. I dobrze.

– Nie dotykaj małej, chyba że cię o to poproszę – powiedziałam.

Wyglądało na to, że udało mi się zbudować proste zdanie rozkazujące, a Lukę najwyraźniej umiał interpretować ton głosu. Upuścił nożyczki. Podniosłam je i schowałam do kieszeni, żeby mieć pewność, że ich nie znajdzie.

Jane razem z fotelikiem zaniosłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać dzieciom kolację. Lou zostawiła im puszkę specjalnego wymyślnego makaronu w sosie, którego nie podałabym nawet psu, gdybym go miała. Podgrzałam sos, starając się go nie wąchać. Nałożyłam tę packę do miseczek, a następnie pokroiłam gotową galaretkę w kostkę i dodałam do niej plasterki jabłek przygotowane przez Lou. Deser zalałam mlekiem.

Dzieciaki przybiegły i zajęły miejsca przy stole, kiedy tylko je zawołałam. Nawet Lukę. Same z siebie pochyliły głowy i chórem wyrecytowały modlitwę przed jedzeniem. Zastygłam bez ruchu – akurat byłam w połowie drogi do lodówki, dokąd odnosiłam karton z mlekiem.

Następnych pięćdziesiąt minut było… wyzwaniem. Rozumiem, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia dzieci są podekscytowane. Zdaję sobie sprawę, że dzieci w grupie ekscytują się bardziej niż pojedynczo. Słyszałam, że kiedy dzieci są pod opieką inną niż rodzicielska, mają zwyczaj sprawdzać, ile im wolno, czy może raczej, ile wytrzyma ich opiekun. Ale podczas tej kolacyjnej demolki naprawdę musiałam zrobić kilka głębszych oddechów. Przysiadłam na taborecie obok kuchennego blatu, na którym ustawiłam fotelik z Jane. Przynajmniej Jane spała. Śpiące niemowlę to niemowlę bliskie ideału.

Kiedy ścierałam rozlany sos pomidorowy, dokładałam plasterki jabłek na talerz Luke'a, powstrzymywałam Kristę od dźgania Anny łyżką, stopniowo zdałam sobie sprawę, że Eva jest cichsza niż pozostałe dzieci.