Выбрать главу

Musiała się wysilać, żeby się włączyć w ogólną wesołość.

Oczywiście, tylko co straciła matkę.

Na wszelki wypadek miałam oko na Eve.

Nie planowałam już, że dowiem się czegoś tego wieczoru – miałam tylko nadzieję, że dotrwam do jego końca. Wcześniej sądziłam, że uda mi się zajrzeć do rodzinnych albumów ze zdjęciami. To było tak ewidentnie niemożliwe, że byłam przekonana, iż wyjdę stamtąd, wiedząc tyle samo, ile wiedziałam wcześniej.

Na szczęście Krista wzięła sprawy w swoje ręce.

Sięgając po krakersy, które położyłam na środku stołu, przewróciła swoją miseczkę z mlekiem, które spłynęło z blatu prosto na kolana Anny. Anna wrzasnęła, nazwała Kristę debilką i rzuciła mi przerażone spojrzenie. Nie było to słownictwo aprobowane w domu Kingerych, a ponieważ byłam prawie jej ciotką, popatrzyłam na nią z wymaganą surowością.

– Masz ze sobą spodnie na zmianę? – zapytałam. – Tak, proszę pani – powiedziała Anna markotnie.

– Krista, zetrzyj to tą ściereczką, a ja pójdę z Anną i pomogę jej się przebrać. Te spodnie trzeba od razu wrzucić do pralki.

Podniosłam malutką razem z fotelikiem i zabrałam ją ze sobą, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, tak żeby jej nie obudzić. Anna szła raźnym krokiem przede mną, chcąc przebrać się jak najszybciej i wrócić do przyjaciółek.

Było dla mnie jasne, że Anna nie czuje się komfortowo, rozbierając się przy mnie, ale rano nawiązałyśmy pewien kontakt i teraz nie chciała mnie urazić, prosząc, żebym wyszła z pokoju. Bóg jeden wie, jak bardzo nie lubię naruszać cudzej prywatności, ale musiałam to zrobić. Znalazłam bezpieczne miejsce na podłodze dla fotelika Jane i zaczęłam odruchowo ogarniać pokój, a Anna rozwiązała buciki i zdjęła skarpetki, spodnie i majtki. Byłam do niej odwrócona plecami, ale stałam przed lustrem, kiedy zsunęła majtki, a ponieważ odwróciła się do mnie tyłem, mogłam wyraźnie zobaczyć ciemną plamę znamienia na jej biodrze.

Musiałam się oprzeć o ścianę. Gwałtowny przypływ ulgi omal nie zwalił mnie z nóg. To, że Anna miała znamię na biodrze, po prostu musiało znaczyć, że była dzieckiem ze zdjęcia z porodówki, prawdziwą, rodzoną córką Judy i Dilla, a nie zaginioną Summer Dawn Macklesby.

Naprawdę miałam za co dziękować.

Pozbierałam mokre ubrania, a Anna, przebrawszy się w suche rzeczy, wybiegła z pokoju, żeby dokończyć kolację.

Już sięgałam po fotelik z Jane, kiedy do pokoju przyszła Eva. Stanęła z rękoma splecionymi za plecami i wbiła wzrok w swoje buty. Coś w jej postawie uruchomiło w mojej głowie dzwonek alarmowy.

– Pamięta pani, kiedy pani przyszła do nas posprzątać? – zapytała, tak jakby to było wieki temu. Znieruchomiałam. Przypomniałam sobie, jak otworzyłam pudełko z bieliźniarki…

– Czekaj – powiedziałam. – Muszę z tobą porozmawiać. Chwileczkę.

Najbliższy i umożliwiający największą dyskrecję aparat telefoniczny stał w sypialni pastorostwa po drugiej stronie korytarza.

Przekartkowałam książkę telefoniczną i znalazłam numer do motelu Jacka. Oby był na miejscu, oby był na miejscu…

Pan Patel przełączył mnie do pokoju Jacka. Jack odebrał po drugim dzwonku.

– Jack, otwórz aktówkę – zakomenderowałam. Jakieś szuranie i trzaski.

– Już.

– Znajdź zdjęcie małej.

– Summer Dawn? To z gazety? – Tak. Co ma na sobie niemowlę?

– Takie jednoczęściowe wdzianko. – Jak ono wygląda?

– Ma długie rękawki i nogawki, zatrzaski…

– Jack, jaki jest wzorek?!

– Aha. Chyba jakieś małe zwierzątka. Zrobiłam bardzo, bardzo głęboki wdech.

– Jakie zwierzątka, Jack?

– Żyrafy – odparł po długiej, pełnej namysłu przerwie.

– O Boże – powiedziałam, niezbyt świadoma, co mówię.

Do sypialni weszła Eva. Przyniosła ze sobą fotelik z małą. Popatrzyłam na jej bladą twarz; byłam pewna, że wyglądałam na tak wstrząśniętą, jak się czułam.

– Proszę pani – zaczęła słabym, trochę zasmuconym głosem – przyszedł mój tata. Chce nas zabrać do domu.

– Przyszedł – powiedziałam do telefonu i odłożyłam słuchawkę. Uklękłam przed Ewą.

– Co mi chciałaś powiedzieć? – spytałam. – Nie powinnam była telefonować, kiedy chciałaś ze mną porozmawiać. Proszę, powiedz mi teraz.

Zauważyłam, że moja żarliwość ją zaniepokoiła, ale nie byłam w stanie się opanować. Przynajmniej wiedziała, że traktuję ją poważnie.

– Przyszedł tata, teraz jest już… Muszę wracać do domu.

– Nie, musisz mi powiedzieć – oświadczyłam łagodnie, ale stanowczo.

– Jest pani silna – powiedziała powoli Eva. Nie patrzyła mi w oczy. – Tata powiedział, że mama była słaba. Ale pani nie jest.

– Jestem silna – powtórzyłam, wkładając w to zdanie tyle przekonania, ile tylko mogłam.

– Może… może mogłaby mu pani powiedzieć, że ja i Jane zostaniemy na noc tutaj, tak jak było zaplanowane? Żeby nas nie zabierał do domu?

Zamierzała mi powiedzieć coś innego. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy Emory przyjdzie sprawdzić, co nas tak długo zatrzymuje.

– Dlaczego nie chcesz wracać do domu? – zapytałam spokojnie, jakbyśmy miały całe mnóstwo czasu.

– Może jeśli naprawdę chce, żebym ja z nim wróciła, Jane mogłaby zostać tutaj z panią? – spytała Eva i nagle jej oczy napełniły się łzami. – Jest jeszcze taka malutka.

– Nie zabierze jej.

Wyglądała, jakby obezwładniło ją uczucie ulgi. – I ty też nie chcesz wracać – powiedziałam.

– Nie – wyszeptała.

– W takim razie ciebie też nie zabierze.

Było jasne, że oświadczenie ojcu, że nie może zabrać dzieci do domu, nie przejdzie gładko. Miałam nadzieję, że Jack zdążył już coś znaleźć albo że Emory wykona jakiś fałszywy ruch.

Będzie musiał. Będzie musiał zostać sprowokowany.

Czas zdjąć rękawiczki.

– Zostań tu – przykazałam Evie. – To może być nieprzyjemne, ale nie pozwolę nikomu zabrać stąd ciebie i Jane.

Eva nagle się przeraziła tym, co wywołała, uświadomiwszy sobie, że teraz już nic nie zatrzyma konfrontacji. Właśnie zadecydowała o życiu swoim i swojej siostrzyczki, mając aż całe osiem lat. Byłam pewna, że chciałaby cofnąć wszystko, co powiedziała.

– To już nie jest twój kłopot – zapewniłam ją. – To sprawy między dorosłymi.

Trochę się uspokoiła i zrobiła coś, na widok czego ciarki przeszły mi po plecach: wzięła fotelik z dzieckiem i ustawiła go w rogu pokoju, zastawiła go krzesłem i ukucnęła obok małej.

– Proszę powiesić tu szlafrok pana pastora – poinstruował mnie dziecięcy głosik. – Może nas nie znajdzie.

Poczułam, że całe moje ciało się spina. Podniosłam niebieski welurowy szlafrok, który Jess zostawił w nogach łóżka, i rozwiesiłam go na krześle.

– Zaraz do was wrócę – powiedziałam i przeszłam korytarzem do salonu. Pod pachą nadal trzymałam poplamione mlekiem rzeczy Anny; po drodze wrzuciłam je do łazienki. Musiałam starać się zachowywać możliwie normalnie. W domu były dzieci, miałam je pod opieką.

Emory czekał przy drzwiach. Był ubrany w dżinsy i krótką kurtkę. Zdjął rękawiczki i schował je do kieszeni. Jego blond włosy były starannie uczesane, wyglądał na świeżo ogolonego. Zupełnie jakby… Zawahałam się, żeby to przyznać nawet przed samą sobą.

Wyglądał, jakby przyszedł po dziewczynę, z która umówił się na randkę.

Jego szczere niebieskie oczy spojrzały prosto w moje. Lukę, Anna i Krista grali w grę wideo na drugim końcu pokoju.

– Dobry wieczór, panno Bard – Emory wyglądał na lekko zdziwionego. – Przysłałem do pani Eve, żeby pani powiedziała, że postanowiłem jednak zabrać dziewczynki na noc do domu. Za bardzo się już narzucamy pastorostwu.