Выбрать главу

Podeszłam do telewizora. Musiałam go wyłączyć, żeby dzieciaki w ogóle na mnie spojrzały. Krista i Lukę byli zaskoczeni i źli, ale zbyt dobrze ich wychowano, żeby mi się przeciwstawili. Anna wiedziała, że coś się święci. Popatrzyła na mnie oczyma wielkimi jak spodki, lecz o nic nie zapytała.

– Idźcie się pobawić do pokoju Kristy – zakomenderowałam. Lukę otworzył usta, żeby zaprotestować, ale wystarczyło jedno moje spojrzenie, żeby zerwał się na równe nogi i pobiegł do pokoju siostry. Krista popatrzyła na mnie buntowniczo, ale kiedy Anna, oglądając się na nią, poszła za Lukiem, Krista wyszła za nimi.

Emory przesunął się bliżej w stronę korytarza prowadzącego do sypialni. Opierał się o półkę nad kominkiem. Zdjął kurtkę. Nadal łagodnie się uśmiechał, kiedy dzieci przeszły obok niego. Podeszłam bliżej.

– Dziewczynki zostaną na noc tutaj – oświadczyłam. Kąciki ust mu zadrgały i jego uśmiech zaczął się załamywać.

– Mogę zabrać stąd moje dzieci, kiedy zechcę, panno Bard – powiedział. – Sądziłem, że będę potrzebował czasu, żeby spokojnie porozmawiać z siostrą o sprawach związanych z pogrzebem, ale musiała wrócić dziś wieczorem do Little Rock, więc przyszedłem po moje córki.

– Dziewczynki zostaną na noc tutaj.

– Eva! – ryknął nagle. – Chodź tu zaraz! Usłyszałam, że dzieciaki w pokoju Kristy zamarły z wrażenia.

– Zostańcie tam, gdzie jesteście! – zawołałam, mając nadzieję, że wszyscy zastosują się do mojego polecenia.

– Jak może mi pani odmawiać prawa do zabrania stąd moich córek?

Emory wyglądał raczej na bliskiego łez niż ataku złości, ale w sposobie, w jaki się trzymał, było coś, co kazało mi zachować czujność.

Chwila prawdy.

– Z bardzo prostego powodu, Emory – powiedziałam. – Wiem o tobie wszystko. Przez ułamek sekundy na jego twarzy mignął przerażający grymas.

– O czym, u diabła, pani mówi? – pozwolił sobie na okazanie uzasadnionego gniewu i obrzydzenia. – Przyszedłem zabrać moje dziewczynki! Nie może mi pani tego zabronić!

– Zależy czego, sukinsynu.

Dopiero wulgarny język skruszył fasadę Emory'ego.

Rzucił się na mnie. Chwycił za plastikowy sopel zwisający z girlandy pod półką na kominku i gdybym nie złapała go za nadgarstek, wbiłby mi go w szyję. Utrzymując czubek sopla z dala od własnego gardła, straciłam równowagę i pociągnęłam go za sobą. Kiedy z łomotem runęliśmy na podłogę, usłyszałam, że dzieci zaczynają płakać, ale w tej chwili wydało mi się to odległe i mało istotne. Upadłam na bok, przygniatając sobie prawą rękę.

Emory był niski i wyglądał na słabowitego, ale okazał się silniejszy, niż przypuszczałam. Ściskałam lewą ręką jego przedramię, utrzymując ostro zakończony kawał plastiku jak najdalej od własnej szyi; wiedziałam, że jeśli Emory złamie mój opór, na pewno zginę. Jego druga ręka zacisnęła się na moim gardle. Słyszałam, jak charczę.

Próbowałam wyszarpnąć spod siebie prawe ramię, żeby uwolnić rękę. W końcu się udało; sięgnęłam do kieszeni. Wydobyłam z niej nożyczki do paznokci i wbiłam mu je w bok.

Zawył z bólu i gwałtownie się odsunął. Gdzieś straciłam nożyczki, ale teraz miałam wolne obie ręce. Złapałam go oburącz za prawą rękę i zmusiłam, żeby ją cofnął, po czym przeniosłam na niego cały swój ciężar. Przewróciłam go na plecy, ale jego lewa ręka wciąż trzymała mnie za gardło. Starałam się odepchnąć prawe ramię Emory'ego jak najniżej, lecz jego silny uchwyt na mojej szyi uniemożliwiał mi przyciśnięcie jego ręki do podłogi i złamanie jej. Próbowałam usiąść na nim okrakiem; w końcu mi się to udało. Zamiast mebli w salonie widziałam już tylko plamy w odcieniach szarości, usiane ciemniejszymi punktami. Podniosłam się do kucnięcia, po czym z całej siły przygniotłam klatkę piersiową przeciwnika. Z jego płuc uszło powietrze i Emory zaczął walczyć o oddech. Przemknęło mi przez głowę, że mogę stracić przytomność pierwsza. Podniosłam się i wskoczyłam na niego jeszcze raz, ale Emory sprytnie wykorzystał ten moment, żeby przewrócić się na bok, a ponieważ nadal odpychałam jego prawe ramię, potoczyłam się za nim.

Wylądowaliśmy pod samą choinką, pośród migających kolorowych lampek.

Ich migotanie zobaczyłam przez szarą mgłę. Doprowadziło mnie do białej gorączki.

Niespodziewanie puściłam rękę Emory'ego i złapałam za łańcuch światełek. Owinęłam mu go wokół szyi, ale nie byłam w stanie zmienić ręki, żeby pociągnąć na krzyż. Emory przystawił mi do gardła wierzchołek sopla.

Sopel był bardziej tępy niż nóż, a ja jestem umięśniona, więc jego czubek nie wbił się jeszcze, kiedy pętla migających lampek na szyi Emory'ego zaczęła działać.

Puścił lewą ręką moje gardło, żeby szarpnąć za łańcuch lampek, i to był jego poważny błąd, bo zaczęłam już tracić przytomność. Zdołałam obrócić głowę na bok, żeby zminimalizować nacisk sopla. Trochę otrzeźwiałam i poradziłabym sobie, gdyby nie to że Emory, macając wokół siebie lewą ręką, natrafił na stajenkę i wyrżnął mnie nią w głowę.

Byłam nieprzytomna przez minutę, ale w ciągu tej minuty pokój opustoszał, a w domu zaległa cisza. Podniosłam się na czworaki i wstałam, opierając się o kanapę. Zrobiłam próbny krok. Mogłam chodzić. Nie potrafiłam ocenić, ile mam siły, ale chwyciłam pierwszy z brzegu przedmiot nadający się do walki, długą plastikową prążkowaną laseczkę, jedną z tych, które Lou ustawiła po obu stronach kominka, i opierając się o ścianę, ruszyłam przed siebie korytarzem. Minęłam łazienkę po lewej i gabinet po prawej stronie. Następne drzwi po lewej prowadziły do pokoju Kristy. Były otwarte.

Ostrożnie zajrzałam za futrynę. Troje dzieci siedziało na łóżku; Anna i Krista przytulały się do siebie, a Lukę gorączkowo ssał palec i szarpał się za włosy. Krista zapiszczała na mój widok. Przycisnęłam palec do ust, a ona histerycznie pokiwała głową. Anna miała szeroko otwarte oczy i wyglądała, jakby chciała mi coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak.

Nie byłam pewna, czy zaufają mi, surowej opiekunce, zupełnie obcej osobie, czy Emory'emu, sympatycznemu panu z sąsiedztwa, którego znają od lat.

– Znalazł Eve? – zapytałam niewiele głośniej od szeptu.

– Nie – powiedział Emory i wyszedł zza drzwi. Wcześniej był w kuchni, poznałam to po nożu w jego ręce.

Anna wrzasnęła. Nie winiłam jej za to.

– Anno – zganił ją Emory – grzeczne małe dziewczynki nie robią takiego hałasu.

Anna, śmiertelnie przerażona, że Emory się do niej zbliży, zdusiła kolejny okrzyk strachu; dźwięk, jaki przy tym wydała, był straszliwy. Emory rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

Weszłam do pokoju, podniosłam plastikową laskę i zdzieliłam nią Emory'ego przez ramię z całą wściekłością, jaka się we mnie gotowała.

– Ja nie jestem grzeczna – wycedziłam.

Zawył i upuścił nóż. Postawiłam na nim nogę i kopnęłam go do tyłu czubkiem buta w tej samej chwili, w której Emory na mnie natarł. Plastikowa laseczka najwyraźniej go nie przestraszyła.

Tym razem byłam gotowa i kiedy rzucił się w moją stronę, podstawiłam mu nogę. Gdy się o nią potknął, uderzyłam go laską jeszcze raz, wycelowawszy w kark.

Gdyby nie było przy tym dzieci, kopnęłabym go albo złamałabym mu rękę, żeby zdobyć pewność, że mam go już z głowy. Ale dzieci przy tym były, Lukę darł się na całe gardło z zapamiętaniem dwulatka, a Anna i Krista popłakiwały.

Czy jeśli przyłożę mu jeszcze raz, bardzo pogłębię ich traumę? Uznałam, że nie, i podniosłam nogę.

Ale Chandler McAdoo powiedział: „Nie”.

Duch walki opuścił mnie natychmiast. Pozwoliłam, żeby plastikowa laska w czerwono-białe paski wypadła mi z ręki na dywan, i powiedziałam sobie, że powinnam uspokoić dzieci. Jednak w tej samej chwili uświadomiłam sobie mgliście, że moje towarzystwo raczej nie podziała na nie uspokajająco.