Выбрать главу

Teraz zaczął coś mówić Roy. Rozgrzana i uspokojona ciepłem ciała Jacka, poczułam, jak moje powieki stają się coraz cięższe. Przewróciłam się na bok, twarzą do niego, i zamknęłam oczy tylko na minutkę, bo włączył lampę na nocnym stoliku i jej światło mnie oślepiało.

– Następnego dnia zawiózł Meredith do lekarza i powiedział mu, że był już z dzieckiem u pediatry. Nie mógł pozwolić, żeby ten lekarz zbadał małą, bo wiedział, że pępek jest zagojony znacznie lepiej niż u jednodniowego noworodka.

Roy mówił coś przez minutę. Słyszałam tylko odległe brzęczenie. Nie otwierałam oczu.

– Tak, do wszystkiego się przyznał. Mówi, że to była wina jego żony, bo urodziła dziecko, które zmarło, a w dodatku chłopca, bo przeszkodziła mu w zabawach z dziewczynką, którą tak przemyślnie dla niej zdobył, bo zaczęła się zastanawiać, skąd ona właściwie się wzięła, kiedy zobaczyła zdjęcie w gazecie… Meredith faktycznie zrobiła malej badania krwi i zdobyła pewność, że nie może być jej matką. Ale kochała ją tak bardzo, że nie mogła się zdecydować, co zrobić. Emory dowiedział się o badaniach, uznał, że Meredith jest zdrajczynią, i zabił ją. Włamał się do mojego pokoju w motelu, znalazł przesyłkę, którą do ciebie wysłała… i poczuł się usprawiedliwiony.

Znowu przyszła kolei na Roya. Potem Jack zapytał:

– Zadzwonisz do nich zaraz czy zaczekasz do rana? A potem urwał mi się film.

– Skarbie? Zamrugałam. – Co?

– Skarbie, jest już rano. – Co?!

– Musisz wracać do domu i przygotować się do ślubu, Lily.

Gwałtownie otworzyłam oczy. Niewątpliwie był już dzień. W panice spojrzałam na zegarek przy łóżku. Wydałam przeciągłe westchnienie ulgi, przekonawszy się, że jest dopiero ósma.

Jack stał przy łóżku. Właśnie wyszedł spod prysznica.

Zazwyczaj rano wyskakuję z łóżka i zabieram się do rozgrzewki, ale dziś czułam się półprzytomna. Wtedy przypomniałam sobie przebieg poprzedniego wieczoru i zrozumiałam, gdzie jestem.

– O rany, muszę wracać do domu, mam nadzieję, że się o mnie nie martwią – powiedziałam. – Byłam taką dobrą córką przez całą wizytę, wszystko robiłam, jak należy! I zepsułam to ostatniego dnia!

Jack się roześmiał. To był miły dźwięk.

Usiadłam na łóżku. Najwyraźniej w nocy Jack zdjął mi kurtkę. Spałam w ubraniu, nie wziąwszy przedtem prysznica, i musiałam jak najszybciej wyszorować zęby. Gdy Jack się nachylił, żeby mnie przytulić, szybko się odsunęłam.

– Nie, nie, nie! – zawołałam stanowczo. – Nie teraz. Jestem odrażająca! Kiedy Jack zrozumiał, że mówię serio, usiadł na fotelu.

– Chcesz, żebym przyniósł dla nas kawy? – zapytał.

– Dziękuję, że o tym pomyślałeś, ale powinnam jak najszybciej wracać do domu i pokazać się rodzicom.

– W takim razie zobaczymy się na ślubie.

– Dobrze.

Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po ramieniu.

– Co robiłeś wczoraj wieczorem?

– Kiedy ty zmagałaś się z prawdziwym porywaczem? – Jack rzucił mi ponure spojrzenie. – No cóż, kochanie, próbowałem stuknąć twojego przyszłego szwagra.

– Proszę?

– Uznałem, że jedynym sposobem, żeby zajrzeć komuś do bagażnika – co, jeśli pamiętasz, było twoim pomysłem – jest spowodować stłuczkę z udziałem jego samochodu. Po takim wypadku zajrzenie do bagażnika byłoby uzasadnione. Doszedłem zresztą do wniosku, że jeśli wjadę w nich pod odpowiednim kątem, bagażniki otworzą się same.

– Wjechałeś w samochód Jessa?

– Tak.

– I Dila też?

– Miałem taki zamiar. Ale uznałem, że mogę dostać urazu kręgosłupa i postanowiłem się najpierw zwyczajnie włamać do samochodu Emory'ego. Wtedy zadzwoniłaś. Przyjechałem pod pastorowkę w momencie, kiedy twój były chłopak właśnie parkował. I on mnie skuł.

– Co takiego?!

– Nie chciałem się zgodzić, żeby wszedł jako pierwszy, więc zakuł mnie w kajdanki. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam zachować powagę.

– Lepiej pójdę się doprowadzić do porządku – oświadczyłam. – Naprawdę przyjdziesz na ślub?

– Przecież wziąłem garnitur – przypomniał mi.

Dzień ślubu Vareny był jedyną taką okazją, kiedy moi rodzice zdołali się powstrzymać od rzucania mi spojrzeń pełnych dezaprobaty. Nie byli zachwyceni, kiedy Jack odstawił mnie pod dom w biały dzień, ubraną w ciuchy, które nosiłam poprzedniego dnia.

Ale w ogólnym rozgardiaszu panującym w dniu ślubu – a także w jego przededniu – można było przymknąć na to oko.

Wzięłam bardzo długi prysznic i dwukrotnie umyłam zęby. Żeby odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, ogoliłam nogi i pachy, wyregulowałam brwi i spędziłam dziesięć czy piętnaście minut, nakładając balsam, krem i makijaż.

Dopiero później, kiedy przyszłam do kuchni w szlafroku, żeby się napić kawy, moja matka zobaczyła siniaka.

Kubek z kawą o mało nie wypadł jej z ręki.

– Lily! Twoja szyja!

Przejrzałam się w małym lusterku wiszącym w korytarzu obok wejścia do kuchni. Moją szyję zdobił dorodny ciemnobrązowy siniak.

– Emory – powiedziałam tytułem usprawiedliwienia i dopiero wówczas zauważyłam, że nieprawdopodobnie chrypię.

Dotknęłam sińca. Bolało. Jeszcze jak.

– Nic mi nie będzie – oświadczyłam. – Naprawdę. Muszę się tylko napić czegoś ciepłego. I więcej już nie wracaliśmy do tematu.

Jeszcze nigdy mi się tak nie upiekło jak w dzień ślubu Vareny.

A następnego ranka, w Boże Narodzenie, wyruszyłam do domu, do Shakespeare.

Po drodze myślałam o tym, co się stanie z małą Jane, którą Eva (nie potrafiłam myśleć o niej inaczej niż jako o Evie Osborn) uważała za siostrę. Zastanawiałam się, co się wydarzy w ciągu następnych dni, kiedy państwo Macklesby będą wreszcie mogli przytulić swoją córkę. Próbowałam przewidzieć, kiedy będę musiała wrócić, żeby zeznawać na procesie Emory'ego. Na samą myśl o kolejnej wizycie w Bartley wstrząsały mną dreszcze, ale miałam nadzieję, że z czasem mi się poprawi.

Nie musiałam z nikim rozmawiać ani nikogo słuchać przez cztery bite godziny.

Widok zapuszczonych przedmieść Shakespeare był tak miły mojemu sercu, że wzruszyłam się prawie do łez.

Dekoracje świąteczne, dym unoszący się z kominów, puste skwery i ulice. Były święta Bożego Narodzenia.

Jeśli moja przyjaciółka doktor Carrie Thrush nie zapomniała, indyk jest rozmrożony i tylko czeka, żeby go wstawić do piekarnika.

A Jack, który zahaczył o Little Rock, żeby zabrać z domu parę rzeczy, jest już w drodze.