Выбрать главу

– Nie będzie ci za ciężko? – zaniepokoił się tata. Żyje w błędnym przeświadczeniu, że napaść, którą przeżyłam, jakimś sposobem osłabiła mnie wewnętrznie, że stałam się krucha, chociaż nie widać tego gołym okiem. Fakt, że w leżeniu wyciskam spokojnie sześćdziesiąt kilo, czasem więcej, w niczym nie zmienia jego przeświadczenia.

– Dam sobie radę – powiedziałam.

Podniósł przeciwległy koniec stołu. Stół miał metalowe nogi, teraz złożone i schowane pod blat, tak żeby ułatwić przenoszenie. Trochę manewrując, wnieśliśmy go po schodach do domu, a następnie do salonu. Podczas gdy ja trzymałam blat bokiem, tata rozłożył metalowe nogi stołu i zablokował je we właściwej pozycji. Ustawiliśmy stół. Tata przez cały czas głośno się martwił, że się tak wysilam, że to dla mnie za ciężkie.

Poczułam, że znienacka zaczynają mnie piec oczy.

W samą porę do akcji wkroczyła moja matka z kolejnym nieskazitelnie białym obrusem. Strzepnęła go bez słowa. Chwyciłam za luźny koniec i razem równo nakryłyśmy nim stół. W tym czasie tata opowiadał, ile prezentów ślubnych dostali Varena i Diii, ile zaproszeń rozesłali, ile potwierdzeń przybycia otrzymali, jak będzie wyglądało przyjęcie…

Kiedy przenosiliśmy niemieszczące się już prezenty na nowy stół, ukradkiem przyjrzałam się tacie. Nie wyglądał najlepiej. Był niezdrowo czerwony na twarzy, wyraźnie bolały go nogi i lekko trzęsły mu się ręce. Wiedziałam, że zdiagnozowano u niego nadciśnienie i artretyzm.

Gdy już uporaliśmy się z naszym zadaniem, zapadła niezręczna cisza.

– Pojedźmy do mnie, pokażę ci suknię – zaproponowała Varena.

– Czemu nie.

Wsiadłyśmy do samochodu Vareny, żeby podjechać do jej domu – mieszkała niedaleko, w żółtym domku, który stał obok dużego starego żółtego domu, zamieszkanego, jak mi powiedziała, przez Emory'ego i Meredith Osbomów oraz ich dwie córki, z których młodsza była jeszcze niemowlęciem.

– Kiedy Osbornowie kupili ten dom od starszej pani Smitherton – musiała się przenieść do Dogwood Manor, opowiadałam ci? – martwiłam się, że mi podniosą czynsz, ale na szczęście tego nie zrobili. To mili ludzie, lubię ich, chociaż nieczęsto widuję. Ich mała jest śliczna, zawsze nosi kokardę we włosach. Czasami bawi się z Anną. Meredith od czasu do czasu zabiera ją do nich po szkole razem z córeczką państwa O'Shea.

Jeśli dobrze kojarzyłam, państwo O'Shea to prezbiteriański pastor z żoną, którzy sprowadzili się tutaj już po tym, jak ja zamieszkałam w Shakespeare.

Varena nie przestawała paplać, tak jakby nie mogła się doczekać, aż opowie mi o zmianach w swoim życiu ze wszystkimi szczegółami. Albo jakby czuła się niezręcznie w moim towarzystwie.

Wjechałyśmy na podjazd i minęłyśmy duży dom, żeby zaparkować przed domkiem Vareny. Był pomniejszoną kopią dużego: miał ściany wykończone jasnożółtym sidingiem, ciemnozielone okiennice i białe futryny.

W ogrodzie bawiła się dziewczynka, chuda, z długimi brązowymi włosami. Tuż nad grzywką faktycznie miała zawiązaną wesołą czerwono-zieloną kokardę. W ten chłodny dzień była ubrana w dres, kurtkę i nauszniki, a mimo to wyglądała na zmarzniętą. Pomachała do Vareny, kiedy ta wysiadła z samochodu.

– Dzień dobry pani – powiedziała grzecznie.

W rękach trzymała piłkę. Gdy wysiadłam po stronie pasażera, popatrzyła na mnie z zaciekawieniem.

– To moja siostra Lily – wyjaśniła jej Varena i zwróciła się do mnie: – Eva też ma siostrę, jeszcze malutką.

– Tak? A jak jej na imię? – zapytałam, uznawszy, że tak wypada. W towarzystwie dzieci czuję się bardzo niepewnie.

– Jane Lilith – wybąkała Eva.

– Ładnie – odparłam, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

– Twoja siostrzyczka pewnie ucięła sobie teraz drzemkę, co? – spytała Varena. – Tak, i mama też – powiedziała mała ze smutkiem.

– Chodź, pokażę ci moją suknię – zaprosiła ją Varena. Eva od razu się rozpogodziła. Varena najwyraźniej umie postępować z dziećmi. Weszłyśmy za nią do niedużego pokoju od frontu, a potem do jej sypialni. Drzwi garderoby były otwarte, a na nich na specjalnym wieszaku wisiała owinięta w folię suknia ślubna. Cóż, była biała – i jednoznacznie ślubna.

– Jaka piękna! – powiedziałam natychmiast. Nie jestem głupia.

Eva aż zamarła z wrażenia.

– Oooo! – wydusiła tylko.

Varena się roześmiała. Spojrzałam na swoją siostrę i dostrzegłam, jak serdeczną i otwartą ma twarz, jaką życzliwą jest osobą.

– Cieszę się, że się wam podoba – powiedziała i dalej zagadywała małą w niewymuszony sposób, absolutnie przekraczający moje możliwości.

– A może mnie pani podnieść, żebym zobaczyła szalik? – poprosiła Varenę Eva.

Podążyłam wzrokiem za palcem małej. Welon, mierzący co najmniej kilka metrów i przymocowany do wymyślnego w kształcie diademu, znajdował się w osobnej plastikowej torbie, przymocowanej do wieszaka, na którym wisiała suknia.

– Kochanie, jesteś za ciężka – pokręciła głową Varena. Mimowolnie zrobiłam wielkie oczy. Czy to możliwe, żeby Varena nie była w stanie podnieść małej? Oceniłam wagę dziewczynki. Góra trzydzieści pięć kilo. Ukucnęłam, opasałam ramionami biodra Evy i ją podniosłam. Eva zapiszczała z zaskoczenia i zachwytu. Odwróciła głowę i spojrzała w dół, na mnie.

– Teraz widzisz? – spytałam.

Uważnie obejrzała welon i rozmarzonym wzrokiem chłonęła połyskujący cekinami diadem przez minutę lub dwie.

– Proszę mnie już postawić – powiedziała w końcu. Ostrożnie opuściłam ją na podłogę. Odwróciła się i obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem.

– Jest pani bardzo silna – oświadczyła z podziwem. – Na pewno nikt z panią nie zadziera! Nagłe milczenie Vareny było tak substancjalne, że dosłownie mogłam poczuć jego smak.

– Tak – powiedziałam małej. – Teraz już nikt ze mną nie zadziera.

Na drobnej buzi Evy pojawił się wyraz zadumy. Mała bardzo grzecznie podziękowała Varenie, że mogła zobaczyć jej suknię i welon, ale kiedy powiedziała, że musi już wracać do domu, wyglądała na półprzytomną.

Varena odprowadziła ją wzrokiem.

– O, przyjechał Diii! – wykrzyknęła radośnie. Jeszcze raz popatrzyłam na pienistą biel sukni i poszłam za nią do salonu.

Dilla Kingery'ego znam od czasu, kiedy przeprowadził się do Bartley. Ledwo zaczął się spotykać z Vareną, gdy w moim życiu wydarzyła się ta katastrofa. Moja siostra znalazła w nim ważne oparcie w czasie, kiedy cała moja rodzina potrzebowała maksymalnego wsparcia.

Varena i Diii są ze sobą od tamtej pory. To było długie narzeczeństwo, na tyle długie, by Varena musiała znosić niewybredne docinki, których nie żałowali jej współpracownicy ze szpitala w Bartley.

Patrząc teraz na Dilla, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego się tak ociągał. Nie przypuszczam, żeby musiał się opędzać od kobiet. Diii jest szalenie sympatyczny i uprzejmy, ale nie jest facetem, za którym kobieta obejrzałaby się na ulicy. Narzeczony mojej siostry jest łysiejącym brunetem, ma ładne ciemne oczy, okulary w drucianych oprawkach i pogodny uśmiech. Jego córka Anna jest jak Eva chudą, drobną ośmiolatka; ma gęste brązowe włosy do ramion, jaśniejsze niż włosy ojca. Oczy i uśmiech odziedziczyła po nim. Od Dilla wiemy, że matka Anny zginęła w wypadku samochodowym, kiedy Anna miała półtora roku.

Przyglądałam się, jak Anna przytula się do Vareny na powitanie. Już miała wybiec do ogrodu, żeby pobawić się z Eva, kiedy Diii ją zatrzymał.

– Przywitaj się z ciocią Lily – powiedział stanowczo.

– Cześć, ciociu Lily – powiedziała Anna i nieuważnie skinęła mi ręką.

Odwzajemniłam ten gest.

– Czy teraz już mogę iść się pobawić, tatusiu?