Выбрать главу

– Tak, kochanie – zgodził się Diii i obie dziewczynki wybiegły na zewnątrz, a Diii zwrócił się do mnie, żeby mnie uściskać.

Musiałam to wytrzymać, więc wytrzymałam, chociaż nie lubię spontanicznego kontaktu fizycznego. I nie przywykłam jeszcze do roli „cioci Lily”.

Diii zadał mi szereg zwykłych pytań, które się zadaje osobom dawno niewidzianym, a ja zdołałam na nie uprzejmie odpowiedzieć. Byłam coraz bardziej spięta, a przecież nie wydarzyło się nic, co mogłoby mnie zestresować. Co było ze mną nie tak? Wyglądałam przez okno od frontu, a Varena i Diii omawiali plany na wieczór. Wywnioskowałam, że Diii wybiera się dziś na swój wieczór kawalerski, a Varena, mama i ja idziemy na babskie przyjęcie na cześć Vareny.

Patrzyłam na dziewczynki, które bawiły się na trawniku przed domem, rzucając do siebie piłkę plażową albo za nią goniąc, i próbowałam sobie przypomnieć, czy Varena i ja też się tak bawiłyśmy. Chyba na pewno?… A jednak żadne wspomnienie uparcie nie chciało się pojawić.

Nie konsultując tego ze mną, Diii zaproponował Varenie, że odwiezie mnie do domu, tak żeby mogła się spokojnie zacząć przygotowywać. Zerknęłam na zegarek. Jeśli Varena potrzebowała aż trzech godzin, żeby się przygotować do imprezy, to moim zdaniem wymagała pomocy. A jednak propozycja Dilla wyraźnie sprawiła jej przyjemność, toteż wyszłam przed dom, żeby zaczekać obok forda bronco mojego przyszłego szwagra. W tym momencie z domu obok wyszła drobna, chuda kobieta, żeby zawołać Eve.

– Dzień dobry – powiedziała na mój widok.

– Dzień dobry – odpowiedziałam. Podbiegła do nas Eva, a za nią Anna.

– Mamo, to jest siostra panny Vareny – przedstawiła mnie Eva. – Przyjechała na ślub. Panna Varena pokazała mi swoją suknię, a panna Lily podniosła mnie, żebym mogła zobaczyć welon z bliska. Nie uwierzyłabyś, jaka jest silna! Założę się, że mogłaby podnieść konia!

– Nie może być! – powiedziała mama Evy, a jej szczupła twarz rozświetliła się w uroczym uśmiechu. – W takim razie lepiej się przywitam. Jestem mamą Evy, jak się pani pewnie domyśliła. Nazywam się Meredith Osborn.

– Bardzo mi miło – odparłam. – Lily Bard. Według słów Vareny ta kobieta dopiero co urodziła dziecko, tymczasem rozmiarami i wzrostem sama przypominała małą dziewczynkę. Było jasne, że Meredith Osborn nie będzie miała najmniejszego problemu ze zrzuceniem „brzuszka” po ciąży. Oceniłam, że nie może być starsza ode mnie, a niewykluczone, że nie przekroczyła jeszcze trzydziestki.

– A czy umiałaby pani podnieść nas obie naraz? – zapytała Eva. Moja przyszła siostrzenica od razu bardziej się mną zainteresowała.

– Zaraz zobaczymy – powiedziałam i ukucnęłam. – Ustawcie się po mojej prawej i lewej stronie!

Dziewczynki wybrały sobie strony, a ja otoczyłam je ramionami i wstałam, upewniwszy się, że zachowuję równowagę. Piszczały z uciechy.

– Nie ruszać mi się! – upomniałam je i przestały wierzgać, a już się obawiałam, że przez to wszystkie trzy runiemy prosto na podjazd.

– Jesteśmy królowymi całego świata! – zawołała buńczucznie Anna, wymachując ręką, żeby zakreślić swoje terytorium. – Hej, tato, popatrz na nas!

Diii, który stał w drzwiach i rozmawiał z Vareną, spojrzał w naszym kierunku, żeby sprawdzić, co porabia Anna. Na jego twarzy odmalowało się komiczne niemal zaskoczenie.

Z niepewnym uśmiechem kogoś, kto usiłuje nie poddać się panice, szybko podszedł do nas.

– Lepiej już zejdź, kochanie! Jesteś zbyt ciężka dla panny Lily.

– Obie są drobne – powiedziałam uspokajająco i podałam Annę jej ojcu.

Eve lekko podrzuciłam, żeby ją schwycić oburącz, i ostrożnie postawiłam na ziemi. Uśmiechnęła się do mnie szeroko. Jej matka patrzyła na nią z kochającym uśmiechem, jaki mają kobiety, kiedy patrzą na swoje dzieci. Z głębi domu dobiegło nas ciche kwilenie.

– Słyszę, że twoja siostrzyczka płacze – powiedziała ze znużeniem Meredith Osborn. – Lepiej wejdźmy do domu i sprawdźmy. Do widzenia, panno Bard, miło było panią poznać.

Skinęłam Meredith głową na pożegnanie i lekko uśmiechnęłam się do Evy. Jej brązowe oczy, które na mnie podniosła, wydawały się ogromne. Uśmiechnęła się do mnie od ucha do ucha i pobiegła za matką do domu. Anna i jej ojciec siedzieli już w samochodzie, więc szybko się dosiadłam. Diii zagadywał mnie przez całą drogę do domu moich rodziców, ale niezbyt uważnie go słuchałam. Rozmawiałam już dziś z większą liczbą osób, niż zdarza mi się to w Shakespeare w ciągu trzech czy czterech dni. Odwykłam od pogawędek.

Wysiadłam pod domem i skinąwszy Dillowi i Annie na odchodne, weszłam do środka. Moja matka krzątała się po kuchni, próbując przygotować nam coś, co byśmy zjadły, zanim pójdziemy na przyjęcie. Tata okupował łazienkę, przygotowując się do wyjścia na wieczór kawalerski.

Mama martwiła się, że przyjaciele Dilla mogli się trochę zapędzić i zatrudnić striptizerkę. Wzruszyłam ramionami. Tata nie zgorszy się przecież śmiertelnie. – Martwię się o jego ciśnienie! – wyjaśniła mi mama z półuśmiechem. – Jeśli z tortu wyskoczy naga kobieta, wszystko się może zdarzyć!

Nalałam mrożonej herbaty do szklanek i postawiłam je na stole.

– To raczej mało prawdopodobne – powiedziałam, widząc, że mama potrzebuje pokrzepienia. – Diii nie jest już smarkaczem, poza tym to nie jest jego pierwsze małżeństwo. Wątpię, żeby ktokolwiek z jego tutejszych znajomych zdecydował się na coś takiego.

Usiadłam na swoim miejscu.

– Masz rację – stwierdziła mama z ulgą w głosie. – Zawsze jesteś taka rozsądna, Lily.

Nie zawsze.

– Czy ty… się z kimś teraz spotykasz, kochanie…? – zapytała delikatnie.

Spojrzałam na nią, pochyloną nad stołem, z talerzami w dłoniach. Omal mechanicznie nie zaprzeczyłam.

– Tak.

Wyraz szczerej ulgi i zadowolenia, który przemknął przez bladą, pociągłą twarz mojej matki, był tak ewidentny, że nie wiedziałam, gdzie oczy schować. Przez cały czas, który spędzam z Jackiem, ostrożnie rozpoznaję sytuację, toteż przyznanie, że spotykamy się regularnie, obudziło we mnie potworny lęk.

– Opowiesz mi coś o nim? – głos mamy był spokojny, podobnie jak ręce, którymi rozkładała talerze na stole.

Usiadła naprzeciw mnie i zaczęła mieszać osłodzoną wcześniej herbatę.

Nie wiedziałam, co jej powiedzieć.

– Rozumiem, nic nie szkodzi, nie chcę się wtrącać w twoje prywatne sprawy – odezwała się po chwili, podenerwowana.

– Ależ nie – zaprzeczyłam szybko. To okropne, że każde słowo, każdą chwilę milczenia między nami traktujemy z taką podejrzliwością. – Nie, wcale… wcale się nie wtrącasz. On jest… – Wyobraziłam sobie Jacka i poczułam nagły przypływ tęsknoty, tak obezwładniającej i bolesnej, że aż zaparła mi dech. Kiedy przypływ się cofnął, powiedziałam: – Jest prywatnym detektywem. Mieszka w Little Rock. Ma trzydzieści pięć lat.

Matka nałożyła sobie kanapkę na talerz i zaczęła się uśmiechać.

– To wspaniale, kochanie. Jak się nazywa? Czy był już wcześniej żonaty?

– Tak. Nazywa się Jack Leeds.

– Ma dzieci? – Nie.

– Tak jest łatwiej. – Tak.

– Bardzo polubiłam małą Annę, ale na początku, kiedy Diii i Varena zaczęli się spotykać… Anna była jeszcze taka malutka, nie umiała nawet korzystać z nocnika, a matka Dilla nie wykazywała ochoty, żeby tu przyjechać i zająć się małą, która zresztą była rozkosznym berbeciem…

– Martwiłaś się?

– Tak – przyznała, kiwając jasnowłosą głową. – Martwiłam się. Nie byłam pewna, czy Varena sobie z tym poradzi. Nigdy nie przepadała za opieką nad dziećmi, nigdy też nie opowiadała o tym, że chciałaby je mieć, jak robi to większość dziewcząt. Ale wygląda na to, że ona i Anna bardzo się polubiły. Czasem figle Anny wyprowadzają ją z równowagi, czasami Anna jej wypomina, że Varena nie jest jej prawdziwą matką, ale zazwyczaj świetnie się dogadują.