Выбрать главу

Podeszła do bagażnika, otworzyła go i wyjęła parę adidasów. Zdjęła czółenka i zastąpiła je sportowym obuwiem. Widziałam, że nie była zadowolona z tego, że ma na sobie spódnicę. Kiedy szła rano do pracy, nie miała pojęcia, że będzie musiała biegać po lesie. Wyjęła z bagażnika jeszcze kilka rzeczy i ruszyła w stronę drzew. Widać było, że Marta Schuster stara się przypomnieć sobie wszystko, czego nauczyła się o dochodzeniu w sprawie zabójstwa.

Spojrzałam na zegarek i starałam się nie westchnąć. Wyglądało na to, że spóźnię się do Camille Emerson.

Kiedy Marta skończyła przygotowania, wykonała gest podobny do tych, które widziałam w starych westernach: gdy dowodzący kawalerią pokazuje, że czas ruszać dalej. Podnosi wtedy dłoń w rękawiczce i rusza nią w przód. Dokładnie taki gest wykonała Marta, a jej człowiek w milczeniu ruszył za nią. Nie zdziwiłabym się, gdyby rzuciła mu psi przysmak.

Starałam się myśleć o wszystkim, byle tylko uniknąć wspomnienia zwłok w samochodzie. Wiedziałam jednak, że wcześniej czy później będę się musiała z tym zmierzyć. Zdałam sobie sprawę, że bez względu na to, jakie było życie Deedry i co sądziłam o decyzjach, które podejmowała, było mi przykro, że zginęła. A jej matka! Skrzywiłam się na myśl o reakcji Lacey Dean Knopp na wieść o śmierci jedynaczki. Lacey nie była świadoma działań córki i nigdy nie wiedziałam, czy była to forma ochrony dla niej samej, czy raczej dla Deedry. W każdym razie na swój sposób to podziwiałam.

Czas spokoju skończył się wraz z pojawieniem się trzeciego auta, tym razem sfatygowanego subaru. Młody mężczyzna, jasnowłosy i klockowaty, wyskoczył z samochodu i dzikim spojrzeniem rozejrzał się po okolicy. Omiótł mnie wzrokiem, jakbym była jednym z drzew. Gdy wypatrzył przerwę w linii drzew, rzucił się wzdłuż ścieżki niczym świeżo upieczony narciarz w dół stoku. Widocznie zamierzał galopem dobiec do miejsca śmierci Deedry.

Był w cywilnym ubraniu. Nie znałam go. Mogłam się założyć, że nie miał żadnego formalnego powodu, by być na miejscu zbrodni. Nie ja jednak stanowiłam prawo. Pozwoliłam mu przejść, ale przestałam się opierać o zderzak auta szeryfa i wyprostowałam ręce, które do tej pory trzymałam skrzyżowane na piersi.

W tym momencie w zasięgu mojego wzroku ponownie pojawiła się Marta Schuster i krzyknęła:

– Marlon, nie!

Wysoki funkcjonariusz, który łaził za nią jak pies, chwycił niższego mężczyznę za ramiona i mocno przytrzymał. Przypomniałam sobie, że widywałam tego gościa w pobliżu Apartamentów Ogrodowych i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że był to Marlon Schuster, brat Marty. Na tę sensacyjną wiadomość mój żołądek zareagował skurczem.

– Marlon – powiedziała szeryf ostrym tonem, który mnie by powstrzymał. – Marlon, ogarnij się.

– Czy to prawda? To ona?

Stojąc półtora metra od nich, nie mogłam nie słyszeć tej rozmowy.

Marta odetchnęła głęboko.

– Tak, to Deedra – powiedziała delikatnie i pokazała swojemu koledze, żeby puścił ramię chłopaka.

Ku mojemu zdziwieniu, młodzieniec cofnął rękę, żeby zamachnąć się w kierunku siostry. Funkcjonariusz wcześniej się obrócił, żeby podejść do swojego samochodu, a Marta Schuster wydawała się zbyt zaskoczona, by się obronić. Zajęłam się więc tym i chwyciłam jego uniesioną prawą rękę. Niewdzięczny głupiec obrócił się i próbował uderzyć mnie lewą. Cóż, też miałam wolną rękę, więc uderzyłam go – seiken, pchnięcie – dokładnie w splot słoneczny.

Wypuszczając powietrze, sapnął „uff” i upadł na kolana. Puściłam go i odsunęłam się. Przez kilka minut nie będzie mógł nikogo nękać.

– Idiota – powiedziała szeryf, kucając obok niego.

Jej człowiek nagle znalazł się obok mnie, nerwowo dotykając pistoletu. Zaczęłam się zastanawiać, w kogo by wymierzył. Po sekundzie wyluzował. Ja również.

– Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytał funkcjonariusz z biura szeryfa.

Podniosłam wzrok. Miał oczy w kolorze gorzkiej czekolady.

– Karate – rzuciłam.

Nie chciałam o tym rozmawiać. Marshall Sedaka, mój sensei, byłby zadowolony.

– To ty jesteś tą kobietą – powiedział.

Ni stąd, ni zowąd poczułam się naprawdę zmęczona.

– Jestem Lily Bard – powiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał obojętnie. – I jeśli ze mną skończyliście, powinnam pojechać do następnej pracy.

– Proszę powiedzieć raz jeszcze, jak to się stało, że ją pani znalazła – nakazała Marta Schuster, pozwalając bratu samemu się o siebie zatroszczyć.

Spojrzała w bok na swojego współpracownika, a on skinął głową. Chyba komunikacja niewerbalna szła im całkiem nieźle. Marta znów zwróciła się do mnie:

– W takim razie może pani iść, pod warunkiem że będziemy wiedzieli, gdzie panią znaleźć.

Podałam jej potrzebne dane: numer telefonu pani Rossiter, numer mojej komórki i telefonu domowego, a także powiedziałam, gdzie będę pracować tego popołudnia, o ile uda mi się opuścić to miejsce.

– A skąd znała pani zmarłą? – zapytała ponownie, jakby było to coś, czego nie mogła ogarnąć.

– Sprzątałam u niej. Mieszkam obok jej bloku.

– Jak długo pracowała pani dla Deedry? Wysoki funkcjonariusz poszedł z aparatem wzdłuż ścieżki, upewniwszy się wcześniej, że Marlon trochę odżył. Brat szeryf odzyskał siły na tyle, by dowlec się do maski swojego subaru. Rozłożył się na niej, zakrył głowę dłońmi i zawodził. Siostra kompletnie go ignorowała, mimo że robił całkiem sporo hałasu.

W kolejnym radiowozie przyjechali jeszcze dwaj funkcjonariusze z biura szeryfa i wysiedli z auta z rolkami taśmy policyjnej. Marta Schuster przerwała mi, żeby wydać im polecenia.

– Pracowałam dla Deedry (choć jestem pewna, że to jej matka mi płaciła) od ponad trzech lat – powiedziałam, kiedy szeryf znów mogła skupić się na mnie. – Sprzątałam mieszkanie Deedry raz w tygodniu.

– Czyli przyjaźniła się pani z nią?

– Nie. – Ta odpowiedź nie wymagała zastanowienia.

– Ale znała ją pani od ponad trzech lat? – zauważyła Marta Schuster, udając zdziwienie.

Wzruszyłam ramionami.

– Na ogół była w pracy, gdy do niej przychodziłam. Jednak czasami była w mieszkaniu. Czasem nawet nadal byli w nim mężczyźni. Jednak szeryf nie zapytała mnie o mężczyzn. Ale zrobi to później.

Kiedy szeryf wydawała swoim ludziom kolejne polecenia, miałam trochę czasy, by pomyśleć. Zdjęcia! Zamknęłam oczy, żeby ukryć przerażenie.

Jedną z cech Deedry, które trudno było wyjaśnić, było jej zamiłowanie do robienia sobie zdjęć nago. W szufladzie z bielizną od lat trzymała ich cały stosik. Za każdym razem, gdy odkładałam na miejsce jej czyste ubrania, czułam nieprzyjemne ukłucie dezaprobaty. Ze wszystkich rzeczy, które robiła Deedra, by afiszować się swoją bezbronnością, ta była najbardziej odstręczająca.

Pomyślałam, że te zdjęcia będą leżeć na stole w biurze szeryfa i wszyscy bez wyjątku będą je mogli obejrzeć. Zalała mnie fala żalu, a odruch, nakazujący mi dotrzeć do mieszkania Deedry przed policją, zabrać zdjęcia i je spalić, niemal mnie przygniótł.

Marlon Schuster walnął pięścią w karoserię swojego samochodu, a jego siostra, skupiona raczej na mojej twarzy niż na jego, podskoczyła. Starałam się nie patrzeć jej w oczy. Marlon musiał obnosić się ze swoją żałobą w bardziej dyskretnym miejscu.

– Czyli ma pani klucz do jej mieszkania? – zapytała Marta Schuster.

– Tak – odpowiedziałam szybko. – I zaraz go pani oddam.

Porzuciłam swoją godną Don Kichota potrzebę chronienia prawdziwej natury Deedry przed prowadzącymi śledztwo w sprawie jej śmierci. Byłam pewna, że prawie wszyscy w miasteczku słyszeli, że Deedra prowadziła się dość swobodnie. Ale czy będą chcieli szukać mordercy z takim samym zapałem, jeśli wcześniej zobaczą te zdjęcia? Czy będą trzymać gęby na kłódkę, żeby plotki nie dotarły do matki Deedry?