Выбрать главу

– Lily, czemu wtykasz nos w cudze sprawy? – zapytał rozwścieczony.

Potrząsnęłam głową. To chyba był dzień, w którym wprawiano mnie w zdumienie. Co ja takiego zrobiłam Jerrellowi?

– Poszłaś na policję i powiedziałaś, że pokłóciłem się z Deedrą tego dnia, gdy ten chłopak popisał jej samochód.

– Nic takiego nie zrobiłam – odparłam szybko. Tego Jerrell się nie spodziewał. Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Jaja sobie robisz?

Z pewnością zdjął maskę grzeczności, którą nosił, gdy jego żona była w pobliżu.

– Nie śmiałabym.

– Ktoś powiedział policji, że kłóciłem się z Deedrą. Uważasz, że tego ranka się pokłóciliśmy? Powiedziałem jej parę słów prawdy, które ktoś powinien był jej powiedzieć, pewnie, ale kłótnie… Nie, do cholery!

To była prawda. Powiedział całkiem wprost swojej pasierbicy, że nie powinna rozkładać nóg i że powinna być szczególnie dyskretna, jeśli sypiała z mężczyzną o innym kolorze skóry. Jeśli dobrze pamiętam, powiedział jej też, że była tylko dziwką, której nikt nie płacił.

– Nikomu nie powiedziałam o tym, co się stało tamtego ranka – powtórzyłam.

– Więc skąd policja o tym wie? I po cholerę Lacey spakowała mi walizkę i kazała wynieść się do motelu? – Twarz Jerrella, surowa, starzejąca się i przystojna, marszczyła się w tłumionej złości.

Ludzie szeryfa mogli się tego dowiedzieć tylko od kogoś, kto był w budynku w chwili, gdy miała miejsce kłótnia. Obstawiłabym, że to Becca. Mówili podniesionym głosem, a ona mieszkała tuż pod Deedrą. Ale miałam też inny pomysł, dlaczego Lacey kazała się Jerrellowi wyprowadzić.

– Może Lacey usłyszała, że spałeś z Deedrą, zanim zacząłeś się z nią umawiać – zasugerowałam.

To było strzelanie w ciemno, ale wyglądało, że trafiłam w tętnicę. Jerrell zbladł. Zachwiał się, jakbym naprawdę w niego strzeliła. Gdyby zatrząsł się trochę mocniej, musiałabym go podtrzymać, żeby nie upadł, a tego wolałabym uniknąć. Po prostu nie lubiłam Jerrella Knoppa, tak samo jak on nie lubił mnie.

– Kto tak mówił? – zapytał dławiącym się głosem, przez co zaczęłam się o niego martwić bardziej, niż chciałam.

Wzruszyłam ramionami. Gdy myślał o tym, co powiedzieć, odeszłam.

Byłam pewna, że nie pójdzie za mną, i miałam rację.

Gdy około piątej wróciłam do domu, na automatycznej sekretarce była jedna wiadomość. Skok Farraclough, zastępca Claudea, chciał, żebym przyszła na policję podpisać zeznanie dotyczące nocy, kiedy wyciągnęłam Joego C. z jego domu. Chciał mi też zadać kilka pytań. Całkiem zapomniałam o podpisaniu zeznań; zbyt wiele się wtedy wydarzyło. Odsłuchałam jeszcze raz wiadomości, próbując zinterpretować głos Skoka. Czy słyszałam w jego głosie wrogość? Albo podejrzliwość?

Nie chciałam iść na posterunek. Chciałam wymazać ze swojego życia wszystkie ślady Deedry Dean, chciałam myśleć o Jacku, który miał ze mną zamieszkać, chciałam czytać albo ćwiczyć – wszystko, byle nie odpowiadać na pytania. Wykonałam całą serię drobnych, niepotrzebnych czynności, by opóźnić odpowiedź na wezwanie Skoka.

Ale nie możesz zignorować nakazu policji, przynajmniej jeśli chcesz nadal mieszkać i pracować w małym miasteczku.

Siedziba policji w Shakespeare mieściła się w odnowionym budynku w stylu rustykalnym przy Main Street. Stary posterunek, przysadzista budowla z czerwonej cegły stojąca tuż przed więzieniem, został uznany przez inspektora za niebezpieczny. Podczas gdy mieszkańcy Shakespeare debatowali nad zebraniem pieniędzy na budowę nowego, policjanci tkwili w niezgrabnie przebudowanym domu mniej więcej przecznicę od sądu. Ten szczególny dom był wcześniej mieszkaniem służbowym dozorcy więziennego i łączył się z więzieniem.

Weszłam cicho i zajrzałam za ladę po lewej stronie. Drzwi do gabinetu Claudea były zamknięte, a w środku było ciemno, więc albo Claude jeszcze nie przyszedł do pracy, albo wyszedł wcześniej. Wcale mi się to nie podobało.

Dyżur pełniła funkcjonariuszka, której nie znałam. Była blondynką o wąskiej twarzy, krzywych zębach i smutnych oczach w kolorze tabaki. Zapisawszy moje nazwisko, przespacerowała się do oddzielonej części z tyłu głównej sali, po czym przyczłapała z powrotem, machając ręką, żeby mi pokazać, że mam przejść za ladę.

Skok Farraclough czekał w swojej klitce, oddzielonej od pozostałych pomieszczeń szarymi panelami wyłożonymi wykładziną dywanową. Był z nim komendant straży pożarnej. Frank Parrish wyglądał lepiej niż wtedy, gdy widziałam go ostatni raz i gdy miał na sobie roboczy strój, był spocony i osmalony przez pożar w domu Joego C. Nie wyglądał jednak na szczęśliwszego. Tak naprawdę sprawiał wrażenie bardzo skrępowanego.

Przypomniałam sobie, że w budynku byli inni ludzie, i rozbawiło mnie, jaką ulgę odczułam z tego powodu. Czy naprawdę bałam się, że zastępca komendanta policji i komendant straży zrobią mi krzywdę? Wytłumaczyłam sobie, że to idiotyczne.

I pewnie tak było. Ale nigdy nie czułam się komfortowo, gdy byłam sama z mężczyznami. Rzuciłam okiem za okno – słońce zachodziło.

Skok wskazał na niewygodne krzesło z prostym oparciem, które stało po drugiej stronie biurka. Frank Parrish siedział na lewo od Skoka.

– Oto pani zeznanie – powiedział szorstko Skok. Wręczył mi kartkę papieru. Wydawało się, że od pożaru upłynęły całe lata. Ledwo pamiętałam składanie zeznań. Nie zawierały zbyt wiele. Szłam, zobaczyłam kogoś na podwórku, sprawdziłam, zobaczyłam ogień, wyciągnęłam Joego C.

Dokładnie przeczytałam dokument. Takich rzeczy nie należy tylko przeglądać. Nie można ufać, że to, co tam zapisano, naprawdę zostało powiedziane. Ale to wyglądało na moje słowa. Zastanowiłam się porządnie, czy czegoś nie pominęłam, próbując sobie przypomnieć inne szczegóły, które mogły okazać się ważne dla prowadzących śledztwo.

Nie, to był dokładny opis. Wzięłam długopis z kubka stojącego na stole i podpisałam zeznanie. Odłożyłam wszystko i wstałam.

– Panno Bard?

Westchnęłam. Z jakiegoś powodu miałam przeczucie, że nie pójdzie tak łatwo.

– Tak?

– Proszę usiąść. Chcemy zadać jeszcze kilka pytań.

– Ale tu jest wszystko. – Wskazałam na kartkę papieru na biurku porucznika.

– Proszę nam pomóc, dobrze? Chcemy to jeszcze raz omówić, sprawdzić, czy czegoś sobie pani nie przypomniała.

Zrobiłam się nieufna. Czułam, że włoski na karku stają mi dęba. To nie było rutynowe przesłuchanie. Powinni mnie o to zapytać, zanim podpisałam zeznanie.

– Jest ku temu jakiś szczególny powód?

– Tylko… proszę nam pozwolić omówić to raz jeszcze.

Usiadłam bez pośpiechu, rozważając, czy powinnam zadzwonić po adwokata.

– A więc – zaczął Skok, wyciągając nogi pod małym biurkiem – powiedziała pani, że kiedy podeszła pani do tylnych drzwi domu Praderów, otworzyła je swoim kluczem.

– Nie, drzwi nie były zamknięte na klucz.

– Czy wiedziała pani o tym, że Joe C. nie zamyka drzwi na noc?

– Nie byłam tam nigdy wcześniej w nocy.

Z jakiegoś powodu Skok zaczerwienił się, jakbym stroiła sobie z niego żarty.

– No tak – powiedział ironicznie. – Czyli skoro tylne drzwi nie były zamknięte, nie musiała pani używać swojego klucza. Miała go pani z sobą?

– Nigdy nie miałam klucza do domu Praderów. – W myślach błogosławiłam wszystkie te razy, gdy Joe C. powoli podchodził do drzwi, żeby mnie wpuścić. Błogosławiłam go za jego podejrzliwość i zrzędliwe usposobienie.

Skok nie dawał za wygraną. Frank Parrish patrzył w dal, jak gdyby wyobrażał sobie, że jest gdzieś indziej.

– Pani pracodawca nie dał pani klucza do domu. Czy to nie dziwne?

– Owszem.