Выбрать главу

– Jest pani pewna, że tak właśnie było?

– Proszę zapytać Callę.

– Panna Prader będzie wiedziała? – Tak.

Po raz pierwszy Skok stracił pewność. Wykorzystałam przewagę.

– Może pan zapytać kogokolwiek z jego rodziny. Zawsze każe mi na siebie czekać, gdy otwiera drzwi. Podchodzi tak wolno, jak to tylko możliwe. I sprawia mu to wielką przyjemność.

Tym razem Parrish był zaskoczony. Odwrócił się i spojrzał na Skoka. Zaniepokoiłam się jeszcze bardziej.

– Czy zamierzacie mnie o coś oskarżyć? – spytałam nagle.

– Ależ skąd, panno Bard.

Komendant straży nie powiedział ani słowa, odkąd tu weszłam. Nadal wyglądał nieswojo, siedział z rękoma założonymi na klatce piersiowej. Ale też nie wyglądało, jakby miał zamiar kwestionować słowa Skoka Farraclough.

– Proszę powiedzieć nam wszystko od początku… Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

Ostatnia część zdania ewidentnie była dorzucona po to, by złagodzić wymowę całej wypowiedzi. Miękka i charakterystyczna dla południa jak bawełna.

– Wszystko jest w moim zeznaniu. – Miałam przeczucie, którego nie potrafiłam zignorować. – Nie mogę dodać niczego nowego.

– Ale na wszelki wypadek proszę sprawdzić, czy czegoś pani nie pominęła.

– Nie pominęłam.

– Czyli jeśli ktoś mówi, że widział panią w innym miejscu, robiącą coś innego, to jest w błędzie.

– Zgadza się.

– Jeśli ktoś twierdzi, że widział panią za domem, z kanistrem benzyny w dłoni, a nie przed domem, gdzie zauważyła pani tajemniczego uciekającego intruza, to ten ktoś nie ma racji?

– Nie ma.

– Przecież nie lubi pani Joego C?

– A ktoś go lubi?

– Proszę odpowiedzieć na pytanie.

– Nie. Sądzę, że nie muszę na nie odpowiadać. Złożyłam zeznania. Wychodzę.

I gdy nadal rozważali moje słowa, wyszłam. Idąc równym krokiem w kierunku wyjścia z posterunku, postanowiłam, że gdyby poszli za mną i mnie aresztowali, zadzwoniłabym do kuzynki Carltona, Tabithy. Była adwokatem w Montrose i spotkałam ją raz czy dwa, gdy była z wizytą u Carltona.

Gardner McClanahan, jeden z członków nocnego patrolu, nalewał sobie do kubka kawy z dużego dzbanka stojącego przy biurku dyspozytora. Przywitał mnie skinieniem głowy, gdy go mijałam, a ja odwzajemniłam powitanie. Widziałam Gardnera tamtej nocy, gdy spacerowałam, tamtej nocy, kiedy wybuchł pożar. Byłam pewna, że Farraclough o tym wiedział. Fakt, że Gardner mnie widział, niczego nie udowadniał, poza tym, że nie próbowałam się wówczas ukrywać. Jednak świadomość, że mnie widział i mógł to poświadczyć, poprawiała mi trochę samopoczucie.

Przeszłam przez biuro, patrząc przed siebie. Byłam już prawie przy drzwiach. Próbowałam sobie przypomnieć, czy numer telefonu do Tabithy Cockroft mam zapisany w notatniku z adresami. Zastanawiałam się, czy usłyszę za sobą głos nakazujący mi zatrzymać się, a Gardnerowi mnie aresztować.

Otworzyłam drzwi i nikt mnie nie zatrzymał, nikt za mną nie wołał. Byłam wolna. Dopóki się nie rozluźniłam, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam spięta. Stałam przy samochodzie, walcząc z kluczykami i z trudem łapiąc powietrze. Gdyby skuli mnie kajdankami… Wzdrygnęłam się na samą myśl.

Logicznie rzecz biorąc, nie było powodu, dla którego zastępca komendanta policji czy komendant straży mogliby mnie o coś podejrzewać. Zgłosiłam śmierć Deedry, ocaliłam życie Joego C. Jako przykładny obywatel dwa razy zadzwoniłam pod numer alarmowy. Ale coś we mnie trwało w tym przerażeniu, bez względu na to, jak bardzo mój zdrowy rozsądek zapewniał mnie, że Skok Farraclough tylko węszył.

– Hej, Lily.

Odwróciłam głowę, a moje palce zacisnęły się w pięści.

– Słyszałaś już wieści?

Gardner stał na ganku, dmuchając na kubek gorącej kawy.

– Jakie?

– Stary Joe C. Prader zmarł.

– Zmarł?

A więc to było powodem ponownego przesłuchania. Teraz, kiedy oprócz podpalenia doszło do morderstwa – a mimo zaawansowanego wieku Joego C. z pewnością to pożar spowodował jego śmierć – śledztwo będzie musiało nabrać szybszego tempa.

– Tak, zmarł przed chwilą, będąc ciągle w szpitalu. Straciłam następnego klienta. Cholera. Pokiwałam głową z żalu, a Gardner zrobił to samo. Sądził, że oboje w myślach potępialiśmy te okropne czasy, w których przyszło nam żyć, w których starszy człowiek mógł zostać podpalony we własnym domu. Choć właściwie – pomyślałam – gdyby Joe C. żył w jakiejkolwiek innej epoce, ktoś wykończyłby go dużo wcześniej.

Gardner zszedł powoli ze schodów i stanął obok mnie, rozejrzał się po cichej ulicy, nocnym niebie, wszystkim, byle tylko nie patrzeć na mnie.

– Wiesz, nie mają na ciebie nic – powiedział tak cicho, że ktoś stojący od nas w odległości trzydziestu centymetrów nic by nie usłyszał. – Skok się na ciebie uwziął, nie mam pojęcia dlaczego. Nikt nie powiedział, że widział cię na podwórku z kanistrem benzyny. Uratowałaś staruszkowi życie i to nie jest twoja wina, że i tak zmarł. Jesteś w porządku, Lily Bard.

Oddychałam nierówno.

– Dzięki, Gardner.

Nie patrzyłam mu w twarz, ale tak jak on wpatrywałam się w noc. Gdybyśmy patrzyli na siebie, stałoby się to zbyt osobiste.

– Dziękuję – powtórzyłam i wsiadłam do samochodu.

W drodze do domu zastanawiałam się, czy zadzwonić do Claudea. Nie chciałam przeszkadzać mu, gdy spędzał czas z Carrie. Będą jednak małżeństwem przez długie lata, a parę minut rozmowy z nim teraz może mi zaoszczędzić kolejnych nieprzyjemnych spotkań ze Skokiem Farraclough. Skok nie próbowałby mnie wystraszyć i zmusić do powiedzenia czegoś głupiego, gdyby Claude wiedział o jego działaniach.

Teraz, gdy zmarł Joe C., jego majątek zostanie podzielony. Zastanawiałam się, czy na wpół spalony dom zostanie zburzony. To działka była wiele warta, nie dom. Podpalacz poszedł na skróty, eliminując dom i jego upartego mieszkańca. Może nie miał zamiaru zabijać Joego C? Nie, zostawienie bardzo starego człowieka w płonącym domu z pewnością świadczyło o tym, że podpalaczowi los Joego C. był zupełnie obojętny.

Po powrocie do domu kręciłam się wokół telefonu. W końcu zdecydowałam, że nie zadzwonię do Claude'a. Za bardzo przypominałoby to skarżenie tatusiowi na inne dzieciaki, biadolenie.

Gdy odsuwałam rękę od słuchawki, telefon zadzwonił.

Calla Prader.

– No i umarł – powiedziała. Była jakoś dziwnie zaskoczona.

– Słyszałam.

– Pewnie w to nie uwierzysz, ale będzie mi go brakowało. Joe C. rechotałby z zachwytu, gdyby to usłyszał.

– Kiedy pogrzeb? – zapytałam po krótkiej chwili.

– Jego ciało jest już w Little Rock, robią teraz sekcję – powiedziała takim tonem, jakby Joe C. wykazał się sprytem, trafiając tam tak szybko. – Mają tam wolne przebiegi, więc mówią, że przywiozą go z powrotem jutro. Muszą zrobić sekcję, żeby dokładnie określić przyczynę śmierci, na wypadek, gdyby złapano tego, kto podłożył ogień. Mogą go wtedy oskarżyć o morderstwo, jeśli Joe C. faktycznie zmarł w wyniku pożaru.

– Może będzie ciężko to określić.

– Wiem tylko tyle, ile przeczytałam w książkach Patricii Cornwell – powiedziała Calla. – Jestem pewna, że ona rozwiązałaby taką zagadkę.

– Czy coś mogę dla ciebie zrobić? – zapytałam, próbując skłonić ją do dojścia do sedna.

– Ach tak, zapomniałam, po co do ciebie dzwonię. Dopiero teraz zorientowałam się, że Calla wypiła parę głębszych.

– Słuchaj, Lily, planujemy wyprawić pogrzeb w czwartek o jedenastej.

Nie miałam zamiaru na niego iść.

– Zastanawialiśmy się, czy mogłabyś nam później pomóc. Spodziewamy się, że przyjadą prawnuki z innego miasta i mnóstwo pozostałych członków rodziny, więc po pogrzebie wyprawiamy małą stypę u Winthropów. Mają największy dom z nas wszystkich.