Выбрать главу

W ostatnim zdaniu wyczułam ślad zazdrości.

– Co miałabym robić?

– Pani Bladen przygotuje jedzenie, a jej siostrzeniec dostarczy je na miejsce w czwartek rano. Trzeba poprzekładać je na srebrne tace należące do Beanie, pilnować, żeby były pełne, zmywać naczynia, takie tam.

– Musiałabym poprzekładać moje czwartkowe zobowiązania. – W czwartki zaczynałam od domu Drinkwaterów, a Helen Drinkwater nie była elastyczna. Po przejrzeniu w głowie listy moich czwartkowych klientów uznałam, że ona stanowi jedyny problem. – O jakiej zapłacie rozmawiamy? – Lepiej było to wiedzieć, zanim się zgodzę.

Calla była przygotowana na to pytanie. Kwota, którą wymieniła, była wystarczająco duża, by wynagrodzić niedogodności, przez które będę musiała przejść. Potrzebowałam tych pieniędzy. Ale miałam jeszcze jedno pytanie.

– A Winthropom to nie przeszkadza? – spytałam, ostrożnie utrzymując neutralny ton głosu.

Nie przestąpiłam progu ich domu od co najmniej pięciu miesięcy.

– To, że będziesz tam pracować? Kochanie, to Beanie cię zasugerowała.

To przeze mnie jej teść trafił do więzienia i Beanie zniosła to gorzej niż jej mąż, jedyny syn Howella Winthropa. Wyglądało na to, że teraz była gotowa puścić sprawę w niepamięć.

Przez krótką cudowną chwilę wyobrażałam sobie, że Beanie znów mnie zatrudnia, jej przyjaciółki znów dają mi pracę, a moja sytuacja finansowa jest równie dobra jak wtedy, gdy była moją najlepszą klientką.

Nie znosiłam, gdy czegoś tak mocno potrzebowałam. Gdy potrzebowałam czegoś, co mógł mi dać tylko ktoś inny.

Bez skrupułów odcięłam tę pajęczą nitkę marzeń i powiedziałam Calli, że oddzwonię, gdy dowiem się, czy mogę przełożyć swoje czwartkowe obowiązki.

Uznałam, że byłabym potrzebna od mniej więcej ósmej rano (żeby odebrać jedzenie, przygotować tace, umyć naczynia po śniadaniu, być może nakryć do stołu w jadalni Winthropów) do przynajmniej trzeciej po południu. Nabożeństwo o jedenastej, później na cmentarz i z powrotem… Żałobnicy powinni przyjechać do domu Winthropów piętnaście po dwunastej. Skończyliby jeść około wpół do drugiej. Później musiałabym pozmywać, pozamiatać, odkurzyć dywany…

Gdy Helen Drinkwater dowiedziała się, że rezygnując z mojego sprzątania w czwartek, wyświadczy przysługę Winthropom, zgodziła się, żebym przyjechała do niej w środę rano.

– Tylko ten jeden raz – przypomniała stanowczo.

Biuro podróży, w którym sprzątałam w czwartek po południu, powinnam załatwić bez problemu, a wdowiec, dla którego sprzątałam dokładnie cały dom – kuchnia, łazienka, ścieranie kurzów i odkurzanie podłóg – powiedział, że środa jest w porządku, może nawet lepsza niż czwartek.

Oddzwoniłam do Calli i powiedziałam, że przyjdę.

Perspektywa zarobienia dodatkowych pieniędzy poprawiła mi nastrój na tyle, że nie rozmyślałam już o moich problemach ze Skokiem Farraclough. Gdy kładłam się spać i zadzwonił Jack, brzmiałam pozytywnie i chyba trochę tej radości udzieliło się jemu. Powiedział, że rozglądał się za mniejszym mieszkaniem albo nawet pokojem u kogoś w domu i wynajęciem swojego trzypokojowego mieszkania.

– Jeśli nadal jesteś pewna – powiedział ostrożnie.

– Tak. – Pomyślałam, że takie stwierdzenie może nie wystarczyć, więc dodałam: – Tego właśnie chcę.

Gdy tego wieczoru zasypiałam, przyszedł mi do głowy dziwny pomysł: że własną śmiercią Joe C. uszczęśliwił mnie bardziej niż przez całe swoje życie.

I chyba w ramach kary za tę przyjemność tej nocy miałam sny.

Nie swoje zwykłe koszmary, które dotyczą wycinania nożem wzorów na moim ciele i mężczyzn chrząkających jak świnie.

Śniła mi się Deedra Dean.

Byłam w budynku obok, w Apartamentach Ogrodowych. Było ciemno. Stałam na korytarzu na dole i patrzyłam w górę. Na półpiętrze było widać światło i w jakiś sposób wiedziałam, że pochodziło z otwartych drzwi do mieszkania Deedry.

Nie chciałam wchodzić po schodach, ale wiedziałam, że muszę. We śnie poruszałam się lekko, bezszelestnie i bez wysiłku. Byłam na górze, zanim zdałam sobie sprawę z tego, że się poruszam. Poza tym czymś przede mną, w budynku nie było nikogo.

Stałam w drzwiach do mieszkania Deedry i zaglądałam do środka. Siedziała na kanapie, a niebieskie światło z migoczącego telewizora rozświetlało jej twarz. Była ubrana, nienaruszona, mogła ruszać się i rozmawiać. Ale nie żyła.

Upewniła się, że patrzę jej w oczy. Po czym wyciągnęła pilota. Tego pilota, którego widziałam w jej rękach wiele, wiele razy, który był duży i obsługiwał zarówno telewizor, jak i magnetowid. Gdy patrzyłam na jej palce na pilocie, wcisnęła przycisk „PLAY”. Odwróciłam głowę, żeby popatrzeć na ekran, ale z miejsca, w którym stałam, widziałam tylko niewyraźną poruszającą się światłość. Spojrzałam znów na Deedrę. Wolną ręką poklepała miejsce obok siebie na kanapie.

Gdy zbliżałam się do niej, wiedziałam, że nie żyje i nie powinnam podchodzić bliżej. Wiedziałam, że patrzenie na ekran wywoła straszne dla mnie skutki. W moim śnie tylko zmarli mogli oglądać ten film. Żywi nie byliby w stanie znieść takiego seansu. Jednak podświadomość działa tak, a nie inaczej, musiałam więc obejść stolik i usiąść obok Deedry. Gdy byłam blisko, nie czułam żadnego zapachu. Ale jej skóra była pozbawiona koloru, a oczy tęczówek. Wskazała na ekran telewizora. Wiedząc, że nie mogę, a jednocześnie muszę, spojrzałam w ekran.

Widok był tak straszny, że się obudziłam.

Z trudem złapałam oddech. Wiedziałam, co zobaczyłam w tej śmiertelnie przerażającej wizji. Widziałam to, co widzi Deedra. Widziałam pokrywę trumny, od środka, a nad nią ziemię, która była moim grobem.

ROZDZIAŁ 13

Następnego ranka byłam posępna i wkurzona. Próbowałam zlokalizować źródło tych nieuzasadnionych emocji i odkryłam, że byłam zła na Deedrę. Nie chciałam o niej śnić, nie chciałam znów oglądać jej ciała, w żadnej postaci, sennej wizji czy na jawie. Dlaczego tak mnie obchodziła?

Zamiast pójść do Body Time, kopałam i waliłam w swój worek treningowy wiszący na mocnym łańcuchu w pokoju, który miał być pokojem gościnnym. Łańcuch skrzypiał i jęczał, gdy rozprawiałam się ze swoim strachem.

W ciele Deedry nie znaleziono nasienia, nie było siniaków ani otarć w okolicach intymnych, tylko ślady tego, że na jakiś czas przed śmiercią uprawiała seks. Ale w pewien sposób została zgwałcona. Wzięłam głęboki oddech i dalej okładałam worek pięściami. Z prawej, z lewej, znów z prawej i znów z lewej. Zaczęłam kopać prawą nogą: w krocze, w głowę. A później w krocze i w głowę lewą nogą.

Okej, czyli to był powód, źródło dręczącego nieszczęścia, które ogarniało mnie, kiedy myślałam o Deedrze. Ktoś, kto wepchnął w nią tę butelkę, potraktował ją jak kawałek jakichś podrobów, jak mięso uformowane w konkretny kształt, ale bez osobowości, bez duszy.

– Nie znaczyła wiele – powiedziałam do pustego pokoju. – Nie znaczyła wiele.

I uderzyłam worek. Byłam zmęczona. Worek ledwo drgnął.

Zachowująca się jak podlotek kobieta, która nie miała zbyt wiele oleju w głowie i której jedynymi talentami była encyklopedyczna wiedza dotycząca makijażu oraz zdolność efektywnego obsługiwania kamery i akcesoriów – oto cała Deedra Dean.

Przemaszerowałam z powrotem do swojej maleńkiej pralni i wepchnęłam ubrania do pralki. W kieszeni niebieskich dżinsów wyczułam coś twardego. Byłam nadal w parszywym nastroju. Wsunęłam rękę do kieszeni i wyciągnęłam dwa przedmioty. Rozłożyłam palce i wpatrywałam się w to, co w nich trzymałam. Klucze. Zawsze od razu oznaczałam wszystkie klucze, skąd się wzięły te?