Nie bez wysiłku zastygłam w bezruchu, gdy stopa Becki z tymi jaskrawymi paznokciami z szybkością światła mknęła w kierunku mojej twarzy. Becca wycofała cios mniej więcej trzy centymetry od mojego nosa. Odetchnęłam, mając nadzieję, że robię to cicho. Becca puściła do mnie oczko.
– Dobry ruch, Becca – powiedział Marshall. – Ale wiele osób w grupie nie umiałoby tego wykonać. Carlton, a co ty byś zrobił?
Carlton mieszkał obok mnie. Był właścicielem domku przy Track Street, niemal identycznego jak mój. Kiedy stałam twarzą zwrócona w kierunku swojego domu, jego był po prawej, a Apartamenty Ogrodowe trochę wyżej, po lewej stronie. Carlton miał gęste ciemne włosy, wielkie brązowe oczy, był kawalerem i sam na siebie zarabiał, przyciągał więc miejscowe samotne pszczółki niczym kwitnący krzew róży. Wędrował od jednej do drugiej, spotykając się z każdą przez miesiąc czy dwa, a później umawiał się z następną. Zdecydowanie nie był aż tak lekkomyślny jak Deedra, ale do tego, żeby być ostrożnym jak ja, sporo mu brakowało. Jeśli chodzi o karate, był zbyt wolny i zbyt ostrożny, ze szkodą dla samego siebie. Być może jego powolność i rozwaga wiązały się z tym, że był księgowym.
– W ogóle bym nie kopnął Lily – powiedział szczerze Carlton, a Janet i Raphael wybuchnęli śmiechem. – Jestem cięższy niż ona, a to moja jedyna przewaga. Próbowałbym ją mocno walnąć i miałbym nadzieję, że to ją wyłączy z walki.
– Spróbuj.
Marshall wrócił na swoje miejsce pod ścianą.
Mój sąsiad wstał i z wyraźną niechęcią powoli podszedł do mnie, a Becca z wdziękiem usiadła na podłodze obok reszty uczniów. Ustawiłam się w gotowości, miałam lekko zgięte kolana, bokiem byłam zwrócona do Carltona.
– Mam stać i pozwolić mu spróbować mnie uderzyć? – zapytałam Marshalla.
– Nie, postaw mu się – nakazał Marshall.
Zaczęliśmy z Carltonem krążyć wokół siebie. Poruszałam się płynnie, ślizgając na boki, dobrze utrzymując równowagę. Podniosłam ręce, pięści były gotowe do ciosu. Carlton był dużo wyższy i cięższy, wiedziałam więc, że nie mogę go lekceważyć jako przeciwnika. Nie uwzględniłam jednak czynnika macho i braku doświadczenia Carltona. Był zdeterminowany, żeby mnie pokonać, i na tyle niedoświadczony, by źle wymierzyć cios.
Uderzył mnie w żebra, seiken, lewą pięścią, zablokowałam cios, podnosząc prawe przedramię pod jego lewą rękę, tak, żeby odchylić ją w górę. Jednak nie wypchnęłam jego ręki wystarczająco w bok – to był z pewnością błąd – i jego cios nie trafił w przestrzeń po mojej prawej stronie, jak zamierzałam. Zamiast tego siłą zamachu poleciał w przód, a jego pięść walnęła w moją szczękę.
Zanim zorientowałam się, co się dzieje, leżałam już na macie, a Carlton nachylał się nade mną i był śmiertelnie przerażony.
– Cholera, Lily, powiedz coś! – powtarzał w panice, póki Marshall nie odsunął go i nie zajął jego miejsca.
Patrzył mi w oczy, zadał kilka interesujących pytań o to, którymi częściami ciała jestem w stanie ruszać i ile palców widzę, po czym powiedział:
– Sądzę, że nic ci się nie stało.
– Mogę wstać? – zapytałam rozzłoszczona.
Byłam mocno rozgoryczona, że dałam się znokautować akurat Carltonowi Cockroftowi. Reszta grupy zgromadziła się wokół mnie, ale gdy Marshall powiedział, że nic mi nie jest, mogłam przysiąc, że widziałam kilka powstrzymywanych uśmiechów.
– Wstawaj – powiedziała Janet Shook, a jej mała kwadratowa twarz wyglądała na równocześnie rozbawioną i zmartwioną. Chwyciłam jej wyciągniętą dłoń, zaparła się i pociągnęła. Przy drobnej pomocy własnych nóg udało mi się podnieść. Mimo że przez moment wszystko mi wirowało przed oczami, uznałam, że czuję się prawie dobrze.
– W szeregu zbiórka! – rzucił ostro Marshall, więc posłusznie zrobiliśmy, co kazał.
Stałam między Beccą i Raphaelem.
– Ki-o tsuke! Wszyscy złączyli pięty i stali w gotowości.
– Rei! Ukłoniliśmy się.
– Koniec zajęć.
Byłam nadal trochę roztrzęsiona, więc powoli podeszłam do małej sterty swoich rzeczy, ściągnęłam ochraniacze sparingowe i włożyłam do torby. Wsunęłam stopy w sandały; całe szczęście, że nie musiałam się schylać, żeby zawiązać sznurowadła.
Janet dołączyła do mnie, gdy szłam do swojego starego wozu.
– Naprawdę dobrze się czujesz? – zapytała cicho. W pierwszej chwili chciałam na nią warknąć, ale zamiast tego przyznałam:
– Niezupełnie.
Rozluźniła się, jakby spodziewała się, że jej odburknę, i była pozytywnie zdziwiona tym wyznaniem.
Miałam mały problem z otwarciem drzwi do auta, ale w końcu mi się udało.
– Przykro mi z powodu Deedry – powiedziała Janet. – Przykro mi, że to właśnie ty musiałaś ją znaleźć. To musiało być straszne.
Pochyliłam szybko głowę, potwierdzając jej słowa.
– Pewnie znałyście się z Deedrą od lat, skoro razem tu dorastałyście…
Janet skinęła głową, jej gęste brązowe włosy obijały się o policzki. Zapuściła włosy do linii szczęki i nosiła grzywkę. Dobrze wyglądała w takiej fryzurze.
– Deedra była trochę młodsza – powiedziała, opierając się o samochód.
Wrzuciłam torbę na siedzenie pasażera i oparłam się o otwarte drzwi. Był piękny wieczór, pogodny i tylko trochę chłodny. Nie mieliśmy zbyt wielu takich – lato praktycznie zaciera się z wiosną w południowym Arkansas.
– Byłam o klasę wyżej – ciągnęła Janet po chwili. – Chodziłyśmy razem do szkółki niedzielnej w Pierwszym Kościele Metodystów. To było zanim powstał Zjednoczony Kościół w Shakespeare, i długo przed tym, nim zmarł pierwszy mąż pani Lacey, poślubiła ona Jerrella Knoppa i zaczęła chodzić do ZKS. Moja mama nadal przyjaźni się z panią Lacey.
– Czy Deedra zawsze się… puszczała? – zapytałam, bo chyba sytuacja wymagała podtrzymywania rozmowy.
– Nie, nie zawsze. To przez podbródek.
Wtedy zrozumiałam. Jej mocno cofnięty podbródek był jedyną rzeczą, która odgradzała Deedrę od bycia naprawdę piękną. To przez niego nie została nigdy królową balu, kapitanem drużyny cheerleaderek ani dziewczyną, z którą każdy chciał się umówić. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić Deedrę, jak stopniowo zaczyna dochodzić do wniosku, że skoro nie może mieć tych rzeczy, może wyróżnić się czymś innym.
– Ciekawe, dlaczego jej rodzice nie próbowali czegoś zrobić – zastanawiałam się. – Nie można czegoś zrobić z podbródkiem?
– Nie wiem. – Janet wzruszyła ramionami. – Ale wiem, że Lacey nie była zwolenniczką chirurgii plastycznej. Wiesz, jest fundamentalistką. To fantastyczna kobieta, ale nie ma w niej ani krzty liberalizmu. Dlatego tak dobrze dopasowała się do Zjednoczonego Kościoła w Shakespeare, gdy poślubiła Jerrella, a on chciał, żeby chodziła z nim do kościoła.
Wyglądało na to, że cios w szczękę miał na mnie identyczny wpływ jak lampka wina czy dwie. Nie chciało mi się ruszyć, a bezczynne stanie na parkingu i przypadkowa rozmowa z inną istotą ludzką sprawiały mi dziwną przyjemność.
– Jerrell i Deedra nie mogli się dogadać – skomentowałam.
– Aha. Szczerze mówiąc, zawsze zastanawiało mnie… – Janet zawahała się, a jej twarz skrzywiła się, wyrażając równocześnie niechęć i niesmak. – No cóż, zawsze zastanawiałam się, czy Jerrell nie spotykał się z Deedrą… No wiesz… Zanim zmarł mąż Lacey, zanim Jerrell nawet pomyślał o tym, że może się kiedyś ożenić z Lacey.
– Oj – powiedziałam, zastanawiając się nad tym przez chwilę. – Fuj.